EURO 2000, czyli bolesny upadek norweskiego złotego pokolenia
2021-06-18 02:01:54; Aktualizacja: 3 lata temuNorwegowie długo czekali na to, aby reprezentacja przestała dostarczać im wyłącznie rozczarowań. W latach 90. w końcu doczekali się takiej drużyny, która, choć mogła osiągnąć więcej, dała w końcu trochę radości kibicom. Wszystko skończyło się wraz z EURO 2000.
Ostatni norweski taniec w Arnhem
Jest wieczór 21 czerwca 2000 roku. W Arnhem Norwegia i Słowenia rozgrywają ostatnie minuty trzeciego starcia grupowego w grupie C Euro 2000. Na tablicy wyników utrzymuje się rezultat 0:0, a w równolegle rozgrywanym spotkaniu Jugosławia prowadzi z Hiszpanią 3:2. Dla Norwegii oznacza to awans do fazy pucharowej. Wystarczy, że na obu stadionach utrzymają się te wyniki i Skandynawowie będą grać dalej.
Oczywiście gdyby reprezentanci Norwegii strzelili Słowenii gola na wagę zwycięstwa, wówczas nie musieliby się oglądać na wydarzenia z Liège, gdzie toczył się drugi mecz tej grupy, tylko mogliby już szykować się do starcia ćwierćfinałowego. Jednak tego dnia Norwegii niewiele wychodziło.Popularne
Starcie w Arnhem jest niezwykle trudne do oglądania. Norwegów, mimo posiadania wielu doświadczonych zawodników, ewidentnie paraliżuje stawka, Słoweńcy, mimo, że grają o nic, nie odpuszczają swoim rywalom. Spotkanie obfituje w liczne faule, piłkarze obu zespołów nie szczędzą sobie „uprzejmości". Norwegowie nie potrafią dłużej utrzymać piłki, Słoweńcy, mówiąc eufemistycznie, także nie zachwycają rozegraniem piłki. W końcówce futbolówka więcej lata w powietrzu niż sunie po murawie.
Stadionowy zegar wskazuje 90. minutę. Sędzia Graham Poll doliczył jedynie dwie minuty, trochę jakby na litość, żeby nie przedłużać już tego, wątpliwej jakości, widowiska. W ostatniej akcji meczu Norwegia jeszcze raz wrzuca piłkę w głąb pola karnego przeciwnika, gdzie Steffen Iversen niecelnie uderza głową. Jego sfrustrowana reakcja – wyrzucanie rąk w powietrze i daremne zwracanie się do sędziego – jest zrozumiała. Wygląda na to, że Norwegia właśnie straciła możliwość wywierania jakiegokolwiek wpływu na swoje sprawy i musi liczyć na pomoc Jugosławii.
Arbiter kończy spotkanie. Norwescy piłkarze nie padają z ulgą na kolana ani nie przytulają się do siebie z radości, bo atmosfera na boisku jest pełna napięcia. Choć kibice śpiewają na trybunach, na murawie panuje niepewność zarówno wśród zawodników, jak i sztabu szkoleniowego. Wszyscy wymieniają niespokojne spojrzenia, rozmawiając ze sobą, zasłaniając usta dłonią. Minuty, które następują po końcowym gwizdku, wydają się trwać wieczność, ponieważ Norwegia czeka na potwierdzenie, że Jugosłowianie pokonali Hiszpanów.
W tym czasie kamery telewizyjne znajdują norweskiego selekcjonera, Nilsa Johana Semba, pogrążonego w kontemplacji. Na boisku zatłoczonym zawodnikami, trenerami, działaczami i operatorami kamer jawi się jako człowiek samotny. Sny, lęki, nadzieje narodu - wszystko to można znaleźć w jego zmarszczonym czole. Z rękami skrzyżowanymi na piersi, czeka. W milczeniu czeka.
Wielka, choć niespełniona, Norwegia
W jego ręce Norweski Związek Piłki Nożnej powierzył prowadzenie najbardziej utalentowanej drużyny narodowej w całej swojej historii. Drużynę przejął po Mistrzostwach Świata w 1998 roku z rąk swojego mistrza, Egila „Drillo” Olsena. Była to naprawdę świetna, jak na norweskie warunki, ekipa - od Ole Gunnara Solskjæra czy Henninga Berga po Tore André Flo i Stiga Inge Bjørnebye.
Olsen awansował z tą drużyną na Mistrzostwa Świata w 1994 i 1998 roku. Bez wątpienia były to niemałe sukcesy, biorąc pod uwagę fakt, że to pierwsze wielkie imprezy z udziałem Norwegów od 1938 roku. Na samych mistrzostwach wstydu nie było, ale z tej ekipy dało się więcej wycisnąć. W 1994 roku Norwegowie mieli gigantyczny niefart. W grupie E, w której rywalizowali, wszystkie cztery drużyny, czyli Włochy, Irlandia, Meksyk i Norwegia, kończą zmagania z czterema punktami. Trzy z nich wychodzą z grupy, jedna wraca do domu. Tymi pechowcami okazali się Norwegowie. Cztery lata później było już lepiej. Norwegia wyszła z grupy z drugiego miejsca, pokonując w grupie Brazylię (2:1), ale w 1/8 finału minimalnie lepsi okazali się Włosi (porażka 0:1).
Te występy dały nadzieję norweskim kibicom na to, że ta drużyna będzie się rozwijać i w następnych latach czekają ich jeszcze większe sukcesy. Jednak 21 czerwca 2000 roku te nadzieje więdną w upale holenderskiego lata. To pierwszy występ Norwegów na Mistrzostwach Europy. Selekcjoner Nils Johan Semb, zdaniem wielu, wstrzymywał potencjał drużyny kajdanami ostrożności. Nie brakowało opinii, że jest zbyt sztywny, zbyt konwencjonalny, zbyt defensywny. „Norwegia gra o remisy!” - grzmiały norweskie media.
Tymczasem do Arnhem docierają wieści z Liège. Stało się to, czego wszyscy się obawiali. Gaizka Mendieta w 94. minucie strzela gola dla Hiszpanii. 3:3 w meczu Jugosławii z Hiszpanią, Norwegia za burtą. Śpiew na trybunach momentalnie słabnie, zostaje zastąpiony jedną, wielką, zbiorową konsternacją. Szmery wyrastają jak grzyby po deszczu. Kibice przekazują sobie fatalne wieści z drugiego spotkania.
Zaledwie minutę później, gdy Norwegowie wciąż są wstrząśnięci, pojawia się wiadomość o kolejnym golu. Nadzieja jest jednak ulotna. Jugosławia nie odzyskała prowadzenia, ale uległa hiszpańskiej drużynie, która strzeliła kolejnego gola i ostatecznie wygrała 4:3. Alfonso Pérez strzelił gola w 95. minucie, czym definitywnie przesądził o odpadnięciu Norwegii.
Jeden z fotografów prasowych biegnie do Semba, by uchwycić jego reakcję na wiadomości z Liège. Tym samym wykonał zdjęcie, które na stałe zapisało się w historii norweskiego futbolu. Ukazuje Semba, który padł na kolana, ma opuszczone ramiona, pochyloną głowę w przygnębieniu oraz mętne spojrzenie. W tym jednym nieruchomym kadrze ukazany jest upadek złotego pokolenia Norwegii, które zginęło w ten ciepły letni wieczór w Arnhem. Niewielu mogło to wtedy przewidzieć, ale Euro 2000 jest ostatnią wielką imprezą, na którą awansowała Norwegia.
Narodziny „Drillos"
Przed nominacją Egila Olsena, w październiku 1990 roku, Norwegia nie awansowała na żadną ważną imprezę od 1938 roku. Przez ponad 50 lat obserwowali jak ich sąsiedzi, Szwecja i Dania, rosną w siłę, podczas gdy sami pozostawali w stagnacji.
Często lądowali na dole grup eliminacyjnych do Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy, a triumfalne metody były ulotne: zwycięstwo 3:0 z Jugosławią w 1965 roku, wygrana 1:0 z Francją w 1968 roku i słynny triumf 2:1 z Anglią w 1981 roku, były zaledwie przebłyskami. Nic więc dziwnego, że, biorąc pod uwagę długą historię niepowodzeń, Olsen odziedziczył zespół zubożały w pewność siebie.
W czasach kariery piłkarskiej, Olsen zyskał przydomek „Drillo” dzięki swojej pozycji skrzydłowego i skłonności do indywidualnych akcji, trochę w stylu Grosickiego z najlepszych lat. Jednak ekscentryczny charakter sprawił, że w reprezentacji zagrał dużo mniej meczów, niż powinien zagrać, biorąc pod uwagę jego talent. Selekcjoner reprezentacji Norwegii tamtych czasów, Willi Kment, nie aprobował niechlujnego wyglądu Olsena i jego lewicowych poglądów.
Olsen, jeszcze przed objęciem seniorskiej reprezentacji, prowadząc kadrę do lat 21, przekonywał krajowy związek, że Norwegia potrzebuje więcej krytych boisk. Klimat nie sprzyjał graniu przez cały rok, a pojawienie się boisk krytych na każdą pogodę było dotychczas ograniczone do północnego miasta Bodø. Dlatego nalegał, aby to zmienić, ponieważ bez tego, jego zdaniem, trudno było o rozwój młodych norweskich zawodników.
W latach 1990-1998 Olsen odniósł taki sukces w odbudowie reprezentacji, że jego własny pseudonim stał się synonimem norweskiej drużyny narodowej tamtej epoki. „Drillos” - tak byli nazywani reprezentanci Norwegii, także poza granicami kraju. Zyskali sławę dzięki dynamicznemu i wysoce fizycznemu stylowi gry. Aby opisać filozofię swojego zespołu, Olsen ukuł frazę „å være best uten ball”, co można z grubsza przetłumaczyć jako „być najlepszym bez piłki”.
Pogardzał statycznymi zawodnikami, więc wykorzystał wrodzone zdolności motoryczne Norwegów, aby stworzyć drużynę opartą na dwóch podstawowych zasadach: po pierwsze, piłkarze, szczególnie atakujący, nigdy nie powinni przestać się poruszać, aby przytłoczyć obronę przeciwnika wieloma możliwościami ataku; a po drugie, przejście od obrony do ataku za pomocą bezpośrednich podań miało zmniejszyć ryzyko straty piłki przez Norwegów.
Była to sprytna taktyka, która jest antytezą współczesnej ideologii futbolu, ale sprawdziła się wyjątkowo dobrze, biorąc pod uwagę bogactwo wysokich, wysportowanych piłkarzy w reprezentacji, którzy mogli wygrywać indywidualne pojedynki ze swoimi zazwyczaj mniejszymi i słabszymi przeciwnikami.
Podejście Olsena było zawsze takie same, stosował je na wszystkich poziomach, niezależnie od umiejętności piłkarzy czy pozycji. Już jako selekcjoner reprezentacji, podczas lekcji wychowania fizycznego na początku lat 90. w stołecznym liceum, w którym pracowała jego ówczesna partnerka, przedstawił uczniom swoją taktykę kontrataku. Nawet w wariantach 4 na 4 kazał im przeprowadzać ataki totalne, gdy tylko odzyskają piłkę. Aż do momentu wyczerpania. W oczach „Drillo" bycie statycznym oznaczało nieskuteczność.
Poza Norwegią był to styl, który wzbudził sporą krytykę z powodu braku finezji. Jednak, przynajmniej w tamtych czasach, była to niezwykle skuteczna taktyka. W 1995 roku Norwegia wspięła się w rankingu FIFA na najwyższe w historii drugie miejsce i praktycznie całe lata 90. spędziła w pierwszej dwudziestce.
Był to udany okres, w którym norwescy piłkarze korzystali z silnej drużyny narodowej i dużego popytu ze strony najlepszych klubów na swoje usługi. Cóż to była za drużyna! Ronny Johnsen, Ole Gunnar Solskjær, Henning Berg, Stig Inge Bjørnebye, Tore André Flo, Steffan Iversen, Erik Thorstvedt, Frode Grodås, Kjetil Rekdal, Alfie Håland, Vegard Heggem czy Jan Åge Fjørtroft - Norwegia nie mogła wówczas narzekać na brak utalentowanych zawodników w narodowej drużynie.
A miało być tak pięknie...
W tym tkwi więc tragedia upadku tej ekipy na Euro 2000. Chociaż Olsen ustąpił w 1998 roku, jego spuściznę kontynuował jego uczeń, Nils Johan Semb, który odziedziczył wciąż silną i głodną ekipę. Prawie połowa z 22 piłkarzy, którzy udali się na EURO 2000, wsiadła również na pokład samolotu do Francji dwa lata wcześniej.
Po dwóch występach na Mistrzostwach Świata oczekiwano, że Norwegia dobrze poradzi sobie na swoich pierwszych w historii Mistrzostwach Europy. Zgodnie z przewidywaniami, kwalifikacje zakończyły się sukcesem: Norwegia zajęła pierwsze miejsce w swojej grupie, wygrywając osiem z dziesięciu meczów i strzelając w nich 21 bramek. Flo, Solskjær i Iversen byli w fantastycznej formie, a strata Johnsena z Manchesteru United z powodu kontuzji kolana została zrekompensowana pojawieniem się Vegarda Heggema i André Bergdølmo, których talent pięknie się rozwijał.
Norwescy kibice okazywali należny szacunek zarówno Hiszpanii, jak i Jugosławii, ale byli pewni swego. Norwegia miała bowiem czterech najwyższej klasy napastników w osobach Solskjæra, Iversena, Flo i Carew, a do tego do dyspozycji Semba nadal był, biegający w środku pola, Erik Mykland, bohater mundialu we Francji. Jak to wszystko się skończyło, to już wiecie.
Chociaż Semb pozostał na stanowisku po rozczarowującym występie reprezentacji na Euro 2000, gdzie roztrwonił bogactwo talentów, którymi dysponował, to podczas jego kadencji złote pokolenie zniknęło na zawsze. Posadę selekcjonera utrzymał do 2003 roku.
Dlaczego do tego doszło?
Trudno jest dokładnie określić, dlaczego Norwegia tak szybko upadła i ponownie powróciła do roli wiecznie rozczarowującej drużyny, ale jest kilka teorii na ten temat.
Wielu uważa, że Norwegom nie pomógł rozwój nauki o sporcie. Odkąd inne reprezentacje zaczęły kłaść większy nacisk na sprawność fizyczną i poruszanie się bez piłki, a także regenerację i przygotowanie fizyczne, nieodłączna przewaga fizyczna Norwegów została zmniejszona. Zbiegło się to z drastycznym spadkiem liczby norweskich piłkarzy w Premier League. Norwescy zawodnicy w latach 90. słynęli ze swojej wytrzymałości, siły i szybkości, teraz jest to warunek wstępny każdego zawodowego piłkarza.
Są jednak inni, którzy uważają, że brak sukcesu Norwegii w latach post-złotego pokolenia jest spowodowany brakiem tożsamości, a ściślej, ciągle zmieniającej się tożsamości. Za Olsena – i do pewnego stopnia Semba – Norwegia była zespołem twardych biegaczy, którzy kontratakowali w sposób niezwykle skuteczny i mieli solidną defensywę. Do tego skutecznie wykorzystywali wysokich, potężnych napastników, aby wygrywać duży procent pojedynków powietrznych.
Kolejni selekcjonerzy chcieli grać atrakcyjną piłkę nożną opartą na posiadaniu piłki. Jednak nie mieli wykonawców, którzy byliby w stanie sprostać tak radykalnej zmianie w sposobie gry. Wkrótce porzucono ten pomysł i zastąpiono go naciskiem na wygrywanie za wszelką cenę.
Inna teoria głosi, że przyczyną upadku norweskiej kadry jest porzucenie „produkowania" obrońców. Za czasów złotego pokolenia drużyna miała wielu świetnych stoperów, takich jak Johnsen, Berg, Bratseth i Veggen, i niezłych bramkarzy, jak Grodås, Myhre i Thorstvedt.
Upadek złotego pokolenia, który miał miejsce w spokojny wieczór w Arnhem w czerwcu 2000 roku, jest nadal drażliwym tematem w Norwegii, ale istnieją przesłanki, że po ponad dwóch dekadach, obecna reprezentacja Norwegii, choć minimalnie nawiąże swoją postawą do „Drillos". Na razie Norwegowie jeszcze niczego wielkiego nie osiągnęli i nigdzie nie awansowali, ale nadzieje na sukces są spore.
Być może uda się Norwegom wyciągnąć wnioski z Euro 2000 i tym razem, gdy znajdą się w posiadaniu kolejnego złotego pokolenia, które gdzieś awansuje, nie zakończy się to łabędzim śpiewem, tylko długą i harmonijną melodią.