Feyenoord jak Liverpool, choć widać szansę na poprawę
2012-11-01 18:01:39; Aktualizacja: 12 lat temuOstatnia niedziela była dla miłośników futbolu wyjątkowo obfita w wrażenia. Oprócz hitowego starcia Chelsea z Manchesterem United oraz derbów Merseyside, w cieniu, niesłusznie, kryło się starcie Ajaksu Amsterdam z Feyenoordem.
Spotkanie jednych z najbardziej utytułowanych ekip w Holandii nie ma już rzecz jasna takiego ciężaru gatunkowego jak na przełomie wieków, kiedy obie drużyny potrafiły triumfować w europejskich pucharach. Niemniej jednak cały czas mecz budzi ogromne emocje. Niestety również te niezdrowe. Ajax mocno identyfikuje się ze środowiskiem żydowskim, co nagminnie piętnują sympatycy Feyenoordu. Jeśli chodzi o sportowy walor rywalizacji, ten obniża postawa drużyny z De Kuip, która sukcesywnie pracuje na status, jaki ma obecnie Liverpool. Pięknej historii, lecz niezbyt atrakcyjnej rzeczywistości.
A jeszcze mniej niż dekadę temu sytuacja wydawała się prosta. W Anglii liczyła się tzw. „Wielka Czwórka”, którą stanowiły Manchester United, Arsenal, Chelsea oraz Liverpool. Holenderską częścią Niderlandów trzęsło natomiast trio złożone z Ajaxu Amsterdam, PSV Eindhoven i Feyenoordu Rotterdam. Od tamtego czasu obowiązujący podział dóbr uległ znaczącemu przetasowaniu. Na Wyspach „The Reds” przeciętne wyniki w lidze rekompensowali rezultatami w europejskich pucharach, choć ostatni raz w Lidze Mistrzów rywalizowali przeszło trzy sezony temu. Dziś miejsce w angielskim kwartecie gigantów zajął Manchester City. Prognozy wskazują na to, że zagrozić im mogą raczej ekipy Evertonu oraz, mimo wszystko, Tottenhamu aniżeli drużyna z Anfield Road. Ostatnim liczącym trofeum pozostaje Puchar Anglii za rok 2006 rok. Raheem Sterling miał 12 lat, mieszkał w Londynie i nie miał ani jednego dziecka. Kiedy zaś Liverpool sięgał po 18. mistrzostwo Albionu, pomocnika nie było nawet jeszcze w planach.
Analogiczna sytuacja ma miejsce w innym Portowym mieście, Rotterdamie. Sterling był na świecie, kiedy Leo Beenhakker i Dudek trzymali zwycięską paterą za triumf w Eredivisie. Mógł już nawet próbować kopać futbolówkę. Nie zmienia to faktu, że fani z De Kuip od 13 lat czekają na mistrzowską fetę w centrum nadmorskiej aglomeracji. Na początku XXI wieku sympatycy 14-krotnych mistrzów Holandii mogli mieć nadzieję, że Feyenoord na długo zdominuje Eredivisie. Klub z południa kraju regularnie występował w Lidze Mistrzów, z reguł nie przekraczając jednak fazy grupowej. Niemniej przynosiło to czasem wymierne korzyści. Zamiast awansować z drugiego miejsca i prawdopodobnie ulec w drugiej fazie, maksymalnie w ćwierćfinale, ekipa z Tomaszem Rząsą w składzie zajęła trzecie miejsce, co umożliwiało dalszą grę w istniejącym wówczas Pucharze UEFA. Tak rozpoczęła się droga po ostatnie jak dotąd europejskie trofeum dla jakiejkolwiek holenderskiej drużyny. W trakcie wędrówki „Duma Południa” ograła między innymi swoich rodaków z Eindhoven, Inter Mediolan, a w wielkim finale Borussię Dortmund.
Kłopoty utytułowanego zespołu zaczęły się od odejścia w 2006 roku prezesa Feyenoordu, Joriena van den Herika. Łysiejący, z resztkami siwizny po bokach starszy pan, aparycją jak ulał pasowałby do PZPN-u z czasów Laty. Podobnie jak wielu działaczy znad Wisły, długo nie chciał opuścić gorącego stołka. Wzorem naszych oficjeli do końca też zachowywał pokerową twarz, zapewniając opinię publiczną, że kłopoty finansowe drużyny z De Kuip to tylko wymysł złych mediów. Na siłowe niemal zmuszenie do opuszczenia stanowiska wpłynęły dwa wydarzenia. W miejsce sprzedanych do ligi angielskiej Salomona Kalou oraz Dirka Kuyta prezes ściągnął ze znienawidzonego Ajaxu napastnika Angelosa Charisteasa. Kilka miesięcy później zamieszki kibiców w pucharowym meczu z Nancy spowodowały karę usunięcia holenderskiej drużyny z europejskich pucharów. Znienawidzony 63-latek ustąpił w listopadzie, jednak nie udało się już uratować sezonu. Feyenoord zakończył sezon na siódmej pozycji w tabeli. Promykiem nadziei był ponowny angaż van Marwijka, który powrócił z pracy w Borussi Dortmund. Wychowanek Go Ahead Eagles namówił do gry na De Kuip Giovanniego van Bronckhorsta i Roya Maakaya. Osiągnięto połowiczny sukces. Co prawda wynik w Eredivisie poprawiono zaledwie o jedną lokatę, jednak na otarcie łez i, przy okazji, 100-lecie klubu, 27. kwietnia Feyenoord zdobył Puchar Holandii. Stanowiło to gwóźdź do trumny dla rotterdamskiej ekipy. Sukces van Marwijka dał mu nominację na stanowisko selekcjonera reprezentacji narodowej. W Rotterdamie natomiast rozpoczęła się karuzela trenerska.
Od lipca 2008 roku do lipca anno domini 2011 na południu Holandii pracowało czterech trenerów. Średnio wytrzymywali w Rotterdamie mniej niż dziewięć miesięcy. Przez pewien czas 14-krotnymi mistrzami Eredivisie rządził tandem Leo Beenhakker – Mario Been. Ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski objął stanowisko dyrektora sportowego pomimo ciągle obowiązującego kontraktu z PZPN. Holender, podobnie jak w naszym kraju, również w swojej ojczyźnie dał pokaz swoich umiejętności komunikacyjnych. W przeciągu niemal dwóch lat „Don Leo” nie przeprowadził ani jednego udanego transferu. Zdążył za to pokłócić się z niemal każdym działaczem Feyenoordu, co doprowadziło byłego szkoleniowca Realu Madryt do odejścia z De Kuip w styczniu 2011. roku. Protegowany Beenhakkera wytrwał zaledwie kilka miesięcy dłużej, choć jego dymisja pod każdym względem przebiła exodus jego mistrza. Been został bowiem wyrzucony przez...swoich własnych piłkarzy. W szatni drużyny z Rotterdamu przeprowadzono tajne głosowanie, które dało Holendrowi wotum nieufności. Na 18 zawodników aż 13 optowało za zakończeniem współpracy z trenerem.
Na ratunek swojemu byłemu klubowi przybył Ronald Koeman. Słynny obrońca miał za sobą nieudane przygody z trenerką w Valencii oraz AZ Alkmaar, stąd nie wiązano wielkich nadziei z jego angażem. Wygląda jednak na to, że zdobywca słynnego gola z finału Pucharu Europy w 1992 roku przeanalizował swoje błędy. 49-latek dobrał sztab szkoleniowy, wzorując się na Ajaksie, w którym również skądinąd grał i który także trenował. W Amsterdamie bowiem często zatrudnia się zasłużonych dla klubu piłkarzy. W stołecznym klubie pracowali bądź pracują między innymi Frank de Boer, Johan Cruyff czy Dennis Bergkamp. Koeman do pomocy zaprosił Giovanniego van Bronckhorsta, Jeana-Paula van Gastela, a także Patricka Lodewijska. Każdy z nich grał na de Kuip. Każdy zna swąd tamtejszej szatni. Każdy z nich wie, co to znaczy grać dla jednego z najbardziej utytułowanych klubów w Holandii. Większość z nich świętowała tam zresztą wielkie sukcesy.
Początki nie były dla Koemana różowe. W letnim okienku transferowym „Duma Południa” straciła Leroya Fera, Georginio Wijnalduma oraz Andre Bahię. Co gorsza, dwóch pierwszych trafiło do Twente i PSV, rywali w walce o prymat w północnych Niderlandach. Ich miejsce zajęli wypożyczeni: Ottman Bakkal oraz John Guidetti. Kadrę uzupełnił zaciąg ze szkółki juniorów. Z tym pospolitym ruszeniem Koeman niespodziewanie dla wszystkich zdobył wicemistrzostwo Eredivisie, ustępując jedynie Ajaxowi.
Fani drużyny z Rotterdamu musieli w ostatnich latach znosić wiele złych rzeczy. Teraz jednak sympatycy Feyenoordu mogą mieć nadzieję, że ich gehenna nie będzie równie długa co męczarnie ich odpowiedników z Liverpoolu. Może w tym sezonie jeszcze nie dojdzie do upragnionego mistrzostwa, niemniej jednak coś się kroi na De Kuip kroi. Oparcie zespołu o wychowanków oraz co raz lepsza gra powinny postawić na baczność inne czołowe holenderskie zespoły. Ustabilizowany kwartet obrońców, regularnie powoływany do kadry „Oranje”, czyli Martins Indi, Daryl Janmaat, Joris Mathijsen, Stefan de Vrij. W pomocy mały ciałem, lecz wielki duchem Jordy Clasie. Obok niego niezwykle skuteczny Lex Immers, a na szpicy wysoki Graziano Pelle. Brakuje Guidettiego, zdobywcy 20 goli w zeszłych rozgrywkach. Szwed zamiast regularnej gry w Holandii, wybrał ławkę rezerwowych w Manchesterze City.
Wyżej wymienieni piłkarze dają kibicom Feyenoordu nadzieję na kolejną mistrzowską fetę. Ostatnia miała miejsce w 1999 roku, a Jerzy Dudek, najlepszy wówczas bramkarz Eredivisie, kilkudziesięciu tysiącom fanów zaśpiewał swoją ulubioną pięśń, zaczynającą się słowami: Hand in hand kamaraden...
Kiedy przyjdzie pora na nową piosenkę?