„Gdzie jest napastnik?!”: zmiennicy-pomocnicy odpowiedzialni za zwycięstwo Lecha

2016-08-28 17:46:25; Aktualizacja: 8 lat temu
„Gdzie jest napastnik?!”: zmiennicy-pomocnicy odpowiedzialni za zwycięstwo Lecha Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Pełno niedokładnych podań, masa strat, rażąca w oczy nieskuteczność i w końcu impuls, który wyszedł od zmienników. Poznaniacy zwyciężyli w meczu z Piastem, ale to nadal nie było „to coś”.

Bez irytacji, bez efektów

Lech jest świetnym dyplomatą. Zauważył, że znad środowiska kibicowskiego nadciąga front burzowy niosący w sobie stadionowe pustki, więc postanowił wziąć się do roboty. Hola, hola, wolnego: nie tak, żeby cokolwiek zaczęło wpadać do bramki (no chyba, że czasem Trałka za bardzo się rozpędzi zapominając, że jego hamulce nie są już w takim idealnym stanie), ale żeby entuzjaści nieco wrzucili na luz i pomyśleli, że „w sumie to może nie jest tak źle”. Bo w pierwszej połowie gra „Kolejorza” wcale nie należała do takich najgorszych.

Zaczęli wysoko. Bardzo. Tak, że w sumie nikt się tego nie spodziewał i… niektórzy to już nawet zapomnieli, że podopieczni Urbana tak potrafią.

Pressing Panowie, pressing – tak wyglądało nastawienie piłkarzy z Poznania w czasie pierwszych kilku minut. Rzucili się na swojego rywala jak wygłodniałe, wyposzczone (trochę tak jest, bo przecież liczba strzelonych przez lechitów bramek wciąż utrzymuje się na dramatycznie niskim poziomie) stworzenie, któremu przyświecał jeden cel: rozszarpanie go na kawałki. Chcieli zmusić gliwiczan do błędu, szybko odebrać im futbolówkę i jeszcze szybciej wpakować piłkę do siatki. No nie wychodziło. Chociaż nawet Trałka meldował się na szpicy i kilkakrotnie mógł strzelić gola (ciekawie wyglądało to przy stałych fragmentach gry, bo niejednokrotnie wydawało się, że piłka jest przeznaczona właśnie dla niego – raz tak właśnie przeszkodzili sobie z Robakiem), to i tak za każdym razem czegoś brakowało. „Czegoś”, co w Poznaniu dobrze znają i w sumie to każdy się przyzwyczaił: dokładność.

Podopieczni Urbana wychodzili większą liczbą zawodników, dobrze organizowali się w ataku, nie mieli najmniejszych problemów z dochodzeniem do sytuacji bramkowych, a i tak nie potrafili pokonać Szmatuły. Ba, oni nawet tak dzisiaj nie irytowali.

Robak wielokrotnie schodził do boku robiąc miejsce Szymkowi Pawłowskiemu, Jevtić przyklejał się do Majewskiego na przeciwległej flance, żeby Kędziora mógł mieć autostradę do „szesnastki” Piasta i nikt nie potrafił tego wykorzystać. Ten pierwszy, co zwykle był uznawany za motor napędowy, przez większą część pierwszej części spotkania nie za bardzo mógł się odnaleźć (zmarnował między innymi 90-procentową sytuację po świetnej piłce od Robaka), zbyt często wdawał się w drybling zamiast strzelać/podawać do lepiej ustawionego kolegi lub w najgorszym razie nagle wyglądał tak, jakby był sparaliżowany. Pawłowski dopiero po upływie +/- 20 minut wszedł w mecz i pokazał na co go stać. Tylko, że teraz zaczął uparcie pchać się środkiem, zamiast wykorzystywać przestrzeń robioną mu przez kolegów. Kędziory natomiast tak czy owak było za mało mimo, że miał świetne warunki i mógł po prostu wesprzeć swoich kolegów jednym czy dwoma udanymi ofensywnymi wejściami. Inna sprawa, że Pawłowski miał po prostu łatwiej – Sedlara było niesamowicie prosto ograć i pozostawić w takim szoku na kilka kolejnych minut. Serb zdecydowanie sobie nie radził.

A minuty mijały. Lech zaczął tracić więcej piłek w środkowej strefie, co zręcznie wykorzystywali gliwiczanie. Szczególnie aktywni byli Jankowski i Masłowski, którzy w pierwszej połowie zanotowali zdecydowanie najwięcej kontaktów z piłkę jeśli chodzi o statystyki w drużynie gości. Ten drugi, który chyba w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi, wykazywał się niesamowitą łatwością w wywalczaniu sobie przestrzeni do gry, a jego współpraca z Bukatą i Badią wyglądała naprawdę dobrze. Słowak natomiast pokazywał pazur uderzeniami z dystansu i świetnym rozporządzaniem piłek. Wychodziło mu to naprawdę dobrze.

I jeśli już o tym mowa… to zaskakujące rzeczy działy się w ekipie poznańskiego Lecha. To Jan Bednarek ustawiał się najlepiej w defensywie, przecinał najtrudniejsze piłki, ratował swoim kolegom skórę, a przy okazji od razu zabierał się z futbolówką do przodu. Nie tracił czasu. Jako jeden z nielicznych chciał wykorzystać element zaskoczenia.

„To był pomocnik, Rutkowski to był pomocnik!”

Trybuny nie wybaczają, kibice nie zapominają. Pomimo, że na stadionie w Poznaniu pojawiło się ledwo ponad 11 tys. widzów (przynajmniej tak policzono), to i tak nikt nie krył się z niezadowoleniem. Wszyscy jak jeden mąż głośno protestowali, nie mogąc zaakceptować tego, co dzieje się w ich ukochanej ekipie. Raz za razem domagano się napastnika. No, zwłaszcza, gdy zdawało się, że lechici oddali inicjatywę…

Nie ma co ukrywać – Lech w drugą część spotkania wszedł bardzo marnie. Był o tempo wolniejszy od swojego przeciwnika, miał problem z opanowaniem prostych piłek, jego gra stała się czytelna, notował masę strat czy w to w środkowej strefie, czy w bocznych sektorach boiska. Słowem: był słaby. Znowu. Wróciły demony przeszłości, okazało się, że stare grzechy mają długie cienie i bezpośrednio rzutują na obraz „Kolejorza”, który nawet nie radzi sobie aż tak tragicznie, ale pozostawia ogromny niedosyt. I jest niechlujny, niedokładny, nieskuteczny. Dopiero wejście na boisko Formelli solidnie zmieniło stan rzeczy.

Pomocnik poznańskiego Lecha ochoczo zabrał się do działania. Po odbiorze od razu ruszał do przodu, to samo tyczyło się zagrania. Nie szczędził płuc jeśli chodzi o powroty do defensywy.

Darek Formella dał pozytywny impuls i rozruszał uśpione szeregi poznaniaków. Pokazał, że jednak można coś zdziałać, wniósł sporo jakości do stałych fragmentów gry, a na dodatek udało mu się strzelić gola (a mógł jeszcze jednego).

]

Lech chciał zmęczyć rywala grą w bocznych sektorach, gdzie starał się rozgrywać na jeden kontakt, ale to techniczne uderzenie pomocnika po odegraniu Jevticia, który zabawił się z Mrazem, przyniosło bramkę otwierającą wynik.

To zdecydowanie upłynniło ataki poznaniaków. Byli bardziej odważni, pewni siebie, wydawało się nawet, że w ten sposób uda im się złapać wiatr w skrzydła. No i… o mały włos nie dali sobie wyrwać zwycięstwa z ręki. Szczęśliwie dla lechitów sędzia dopatrzył się spalonego przy strzale Szeligi. I jeszcze bardziej szczęśliwie, że zaraz potem poszła kontra i Gajos ustalił wynik meczu. Meczu wymęczonego, bardzo trudnego, pełnego niedokładności, prostych błędów, ale zwycięskiego. A nadzieja znów napłynie do serc tysięcy kibiców…

LECH POZNAŃ – PIAST GLIWICE 2:0 (0:0)

Bramki: Dariusz Formella (73'), Maciej Gajos (90')

Lech Poznań: Putnocky [3,5] – Kędziora [3,5], Bednarek [4,5], Arajuuri [3], Gumny [3,5] – Trałka [3,5], Tetteh [3] – Jevtić [3] (75' Gajos [4]), Majewski [3,5] (58' Formella [4,5]), Pawłowski [4] (85' Makuszewski) – Robak [3]

Piast Gliwice: Szmatuła [3,5] – Sedlar [1,5], Korun [2,5], Hebert [3], Mraz [2,5] – Pietrowski [3,5], Murawski [2,5], Bukata  [4], Masłowski [3,5] (57' Szeliga [3,5]), Jankowski [3,5] (81' Barisić), Badia [3] (73' Mokwa [2,5])

Żółte kartki: Bednarek, Gumny – Bukata

Sędzia: Paweł Raczkowski [2,5]
Widzowie:
11 254

Plus meczu według Transfery.info:  Jan Bednarek (Lech Poznań)