Gdzie ten błysk, gdzie ta odwaga: BARTOSZ SALAMON
2016-09-05 14:40:04; Aktualizacja: 8 lat temuWiecznie przyczajony, schowany za podwójną gardą, a do tego niesamowicie niepewny. Jego grze przyświecał jeden cel: podać do najbliższego. Bo może jakoś to będzie…
Zrzucić odpowiedzialność
No, rzeczywiście, jakoś to było, bo po występie młodego obrońcy i pozostałych reprezentantów na usta cisnęło się tylko jedno słowo: bylejakość. Przodowały niechlujność i straszliwa zachowawczość, w które Kazachowie wciskali nogi i z każdą, kolejną minutą zdobywali więcej terenu. To tak jak w Age of Empires czy innej grze opierającej się na eksploracji mapy. Dostajesz zwiadowcę i początkowo poruszasz się powoli, nieśmiało, nie wiesz co czai się za rogiem, ale wtem… stopniowo wszystko staje się klarowne. Chociaż dostałeś dwa ciosy, bo nieopatrznie nadziałeś się na stróżówkę, to możesz odpowiedzieć tym samym wykorzystując spryt i sprzyjające warunki.
Podopieczni Bajsufinowa potrafili. My nie. Nawet mając inicjatywę po swojej stronie. A już na pewno nie potrafił Bartosz Salamon. Popularne
PIERWSZA POŁOWA
Dokładność na niesamowicie wysokim poziomie, kilka interwencji… wygląda nieźle, co? Prawie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że obrońca ograniczał się do podawania do najbliższego, więc piłka zmierzała albo w poprzek boiska do Glika, albo na flankę do Rybusa.
Zero odwagi. Stoper dostosował się poziomem do pozostałych reprezentantów i ani myślał wychodzić przed szereg. Dostał wytyczne i kurczowo się ich trzymał, bo rzeczywiście na początku chodziło o to, żeby mozolnie rozgrywać w obrębie linii obrony, a następnie wrzucić wyższy bieg. Tylko, że potem w obliczu braku środka pola można było się pokusić o nutkę fantazji. Nie jakąś regularną, rywal szybko by to rozczytał, ale… przecież Salamon potrafi dokleić piłkę do nogi i posłać ją na ponad 30 metrów.
Tego na próżno było wypatrywać. Obrońca normalnie trzymał się bardzo nisko i szeroko. Wymuszał to Krychowiak, który wchodząc między stoperów, spychał ich na boki i pozwalał bocznym obrońcom na wyjście znacznie wyżej. Brzmi całkiem logicznie tylko, że trzeba umieć wyciągać z tego coś więcej niż absolutne minimum.
Salamon będąc ustawionym tak, jak na zrzucie ekranu powyżej nie wykorzystywał licznych atutów wynikających z takiego przesunięcia. A przecież był w stanie nadawać tempo akcjom na flance – zamiast tego podawał do Rybusa jakby od niechcenia, powoli. I co z tego, że zawsze dokładnie, jak po 10 minutach było to tak czytelne, że każdy by się połapał.
Sam moment wprowadzania piłki do gry również dawał masę możliwości. Nie chodziło o to, żeby stoper ciągle odpuszczał swoją pozycję, ale chociaż od czasu do czasu pyknął futbolówkę gdzieś dalej, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. W jakimś celu ma tę dobrze ułożoną stopę.
Zamiast tego, Salamon grał w poprzek do Glika. I chociaż jego bardziej doświadczony kolega wykazywał się większą pewnością, to jednak wyglądało to tak, jakby młody piłkarz zrzucał całą odpowiedzialność. Nawałka nie bez przyczyny kazał im grać tak szeroko: wróćmy do „naszego” zwiadowcy – dzięki temu pojawiało się więcej możliwości zdobywania terenu. I to w różny sposób. W 8. minucie miał dużo czasu i miejsca, żeby w końcu uruchomić lepiej ustawionego kolegę, w wyższych sektorach boiska, ponownie tego nie zrobił. Wówczas to Glik popisał się świetnym wprowadzeniem piłki i można było mówić o sytuacji bramkowej.
W tym czasie Salamon nadal pozostawał w ukryciu za podwójną gardą i ani myślał, żeby cokolwiek zmienić. Od 20. minuty do końca pierwszej części spotkania jeszcze bardziej zwiększył częstotliwość powtarzalnych i prostych podań w obrębie linii obrony. Dywersyfikacja piłek utrzymywała się na poziomie bliskim zera.
Bliskim, bo przez cały mecz Bartosz dwukrotnie zdecydował się na swoje „firmowe” podanie do przodu. Najpierw zrobił to w 2. minucie, gdy z linii środkowej posłał futbolówkę w kierunku Milika, a następnie w 2. minucie doliczonego czasu – również na napastnika Napoli.
Tak poza tym był niesamowicie zachowawczy. Rzeczą całkowicie naturalną jest, że nie mógł tak grać ciągle, ale on nie tylko zapomniał o zaletach swojej stopy. Miał problem z odpowiednią realizacją zadań wynikających z pozycji na boisku.
Strach ma wielkie oczy
Salamon wyglądał tak, jakby ktoś w pewnym momencie odciął mu zasilanie. I nie to, że nagle, w 60. minucie – on tak „po prostu” wszedł w mecz. Już „pal-sześć”, że nie wykorzystywał zalet nowoczesnego stopera, bo w obronie również nie wykazał się jakąś stabilnością.
Jeszcze w początkowych fragmentach meczu wydawało się, że wygląda to całkiem nieźle. Stoper dobrze się ustawiał, podążał za rywalem i spychał go jak najbliżej linii bocznej celem opóźnienia akcji ofensywnej, wybicia go z rytmu.
Tak jak właśnie w tej 7. minucie: Salamon spowodował, że przeciwnik musiał wybrać inny wariant rozegrania, a tym samym akcja straciła na tempie.
Nawet jeszcze w 24. minucie, gdy poszedł za rywalem do końca, był dobrze ustawiony, wykorzystał swoje atuty.
Do tego momentu było całkiem znośnie. Fakt, brakowało polotu, błysku, ale tak w ogólnym rozrachunku Salamon robił to, co do niego należało. Występ obrońcy zapowiadał się dość optymistycznie. Świetne ustawienie w 12. minucie, gdy popisał się udaną i bardzo ważną interwencją, chwilę wcześniej próba rozegrania na 3 kontakty (od linii obrony – do Kapustki), kiedy można było przecierać oczy ze zdumienia, że piłka aż tak klei się do nóg, płynność akcji na niezłym poziomie… no czego chcieć więcej? No właśnie sporo, bo później miało być znacznie gorzej.
Salamon w znacznym stopniu zwiększył odległość od swojego przeciwnika. I to nie dlatego, że zszedł jeszcze niżej i przykleił się do Fabiańskiego. Nie, to miało miejsce, gdy przeciwnik składał się do ataku. W pewnym momencie stoper krył tak bardzo na radar w bocznych sektorach boiska, że nic dziwnego, że Kazachstan nie miał najmniejszych problemów, żeby skutecznie dośrodkować. Także same interwencje obrońcy pozostawały wiele do życzenia – był bardzo niepewny w swoich działaniach przez co często futbolówka lądowała na rzucie rożnym, gdy mógł wybić ją na zwykły aut. Poważne kłopoty rozpoczęły się w 37. minucie.
Zarówno Glik jak i Salamon byli spóźnieni, gdy Islamkhan przebojem wdarł się w pole karne. Obaj stoperzy poruszali się zbyt wolno, nie mogli odciąć mu dostępu od naszej „szesnastki”, a już w obrębie newralgicznego sektora bali się interweniować (co akurat słuszne).
Chodziło o sam fakt, że młody stoper poruszał się zbyt wolno w stosunku do rywala. O tempo wolniej. Nic więc dziwnego, że tak łatwo można było go przełożyć jak to uczynił Mużykow w 57. minucie.
Na jedną nogę, na drugą i od razu wyższy bieg. Mużykow zatańczył z Salamonem i pozostawił stopera w stanie osłupienia.
No i wreszcie, bramka. A tak właściwie to nawet dwie. Najpierw, zarówno Rybus jak i Salamon byli źle ustawieni i nie potrafili powstrzymać Chiżniczenki, który wcale nie przypominał tego samego zawodnika, który jeszcze jakiś czas temu grał w kieleckiej Koronie.
Rybus wyrwał się do interwencji, Salamon czekał aż piłka spadnie wprost na przeciwnika. Żaden z nich nie był pewny tego, co robi.
A następnie… Salamon nie zepchnął Chiżniczenki, nie pokusił się o agresywny doskok, o postraszenie przeciwnika, który następnie spokojnie przedarł się bocznym sektorem, odegrał do Bajżanowa i zameldował się na wykończeniu w polu karnym Polaków.
Już pomijając problemy z upilnowaniem przeciwnika, w drugiej części spotkania młody stoper wykazywał zauważalne kłopoty w komunikacji z Glikiem.
Co prawda nie popełnił błędu, ale nie poradził sobie z powiedzmy-pressingiem rywala i wyrzucił swojego kolegę prawie pod linię końcową uniemożliwiając mu szybkie wprowadzenie piłki. Czas gonił.
Salamonowi dużo brakowało do Wilusza ze sparingu Lecha z Olimpią Grudziądz, nie rozegrał dramatycznego meczu i nie popełnił rażących błędów, ale zabrakło mu argumentów, żeby choćby delikatnie przechylić szalę przychylności kibiców na swoją korzyść. Obrońca zanotował bardzo bezbarwny występ, niemalże pozbawiony jakichkolwiek plusów. Zwłaszcza, że kilkakrotnie mógł pokazać coś znacznie lepszego. Bardzo dobrze zachował się choćby w 32. minucie, gdy wyszedł do środka boiska, odebrał przeciwnikowi piłkę i nie pozbył jej się w sposób natychmiastowy – utrzymał ją przy nodze, okiwał rywala i dopiero podał do kolegi z drużyny. Spory potencjał mógł być zauważalny także przy stałych fragmentach gry – w momencie dośrodkowania czyhał na futbolówkę w polu karnym, a gdy Lewandowski wykonywał „jedenastkę”, oczekiwał na dobitce. Szkoda, że jego „firmowe” podania stanowiły tylko meczową klamrę, a nie były elementem ożywczym tego smutnego spotkania. Spotkania matowego, może i nawet nieco monochromatycznego, które ukazało jak wielkie znaczenie ma aspekt psychologiczny.