Hit dla Legii i taktyczna Lechia: 31. kolejka Ekstraklasy

2016-04-17 22:27:11; Aktualizacja: 8 lat temu
Hit dla Legii i taktyczna Lechia: 31. kolejka Ekstraklasy
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Lech pozostawił po sobie "tylko" dobre wrażenie, Wisła potwierdziła świetną dyspozycję, lechiści znaleźli patent na Zagłębie, a Górnik jest w coraz większych opałach. Emocji nie zabrakło!

Seria remisów trwa

Pojedynek otwierający rundę finałową zamiast dobrych emocji wywołał raczej ogólnie niezadowolenie. Momentów dobrej gry mieliśmy jak na lekarstwo (do nich zaliczyła się m. in. bramka Ruchu czy ciekawe akcje Gyrucso) , a wynik (mimo, że był niezwykle sprawiedliwy) nikomu nie odpowiadał. W Szczecinie po raz kolejny wybuchła dyskusja na temat postawy zawodników i koncepcji trenera Michniewicza. Obóz „trzecie miejsce jest ok.” starł się z obozem „hejterów”, którzy nie są zadowoleni z wręcz Moskalowej serii remisów „Portowców”.

Drużyna z Pomorza nie ma jednak tej jesiennej przebojowości, młodzi zawodnicy wpadli w gorszy okres, a nadzieję kibiców zawodzą napastnicy. Zwoliński z rzadka pokazuje swoje umiejętności, Dwaliszwili to król, ale pozycji spalonej, poniżej oczekiwań spisuje się Kort. Gra Pomorzan zależy tylko od jednego zawodnika – Rafała Murawskiego. Remis wciąż dają im pewien spokój, ale czas na nieco pobudzenia. Puchary czekają.

Ruch zagrał podobnie jak w ostatnich meczach – troszkę przyspał, potem szarpnął, ale koniec końców za dużo z tego nie wyszło. Trener Fornalik mógł jednak liczyć na swojego asa czyli Mariusza Stępińskiego. Miło się patrzy na grę Patryka Lipskiego, świetnie spisuje się Putnocky, ale chorzowski kolektyw wciąż jest drużyną przebłysków.

Proste środki, „prezenty” od Prijovicia i… niemoc

Na co komu finezja, gdy brakuje skuteczności? „Wojskowi” wcale nie rozegrali lepszych zawodów, ale byli o ten jeden raz bardziej konkretni. Ale wolnego, od początku. Właściwie, co też wydarzyło się w Warszawie?

A, to było tak… „Kolejorz” w pierwszym kwadransie starał się zachowywać koncentrację na naprawdę wysokim poziomie. Szybko doskakiwał do przeciwnika, odcinał go od podań, ograniczał pole gry i za wszelką cenę chciał minimalizować ryzyko straty. Choć w środkowej strefie boiska było naprawdę ciasno, to futbolówka już zaczynała niemiłosiernie odskakiwać przyprawiając o dreszcze i dając pokaz radosnej piłki nożnej. I nagle błysk. Aż poszła para. Ofensywna wyprawa Lecha wyglądała naprawdę obiecująco. Szybko, na jeden kontakt, agresywnie i… z nagłą regulacją tempa dociśnięciem w tym jedynym momencie. Nie można było mówić o dominacji lechitów: grali lepiej niż zwykle, byli zmotywowani, ale Legia miała swoje sytuacje. Fakt, że najpierw sabotować swój zespół chciał Arajuuri…

…ale ogólnie Prijović nie miał zbyt wiele szczęścia, więc poznaniakom się upiekło. Fortuna nie była po ich stronie przez cały mecz. Pech chciał, że akurat Tetteh, który rozegrał całkiem niezłe zawody popełnił błąd, który zaważył o losach spotkania. Pomocnik dał sobie odebrać piłkę jak dziecko. Pazdan lekko go nacisnął, a następnie wystarczyło uruchomić Nikolicia, który wraz z Prijoviciem wychodził na czystą pozycję. Bramka była jedynie formalnością.

Trener Urban również nie wiedział, co ma zrobić, żeby wykrzesać choć iskierkę energii ze swoich podopiecznych, dać im impuls do dalszej walki i ostatecznie jego zmiany były przeprowadzane w stosunku 1:1. Na szczególną uwagę zasługuje ta na linii Nicki Bille – Kownacki. Duńczyk sprawiał ogromne  problemy obronie rywala, tylko w kluczowych momentach brakowało mu zimnej krwi. Ciekawe, co by było, gdyby szkoleniowiec zdecydował się zagrać na dwóch napastników...

Przełamanie i to „coś”

Szybkość, dokładność i strategia. Lechiści rozegrali świetne zawody i byli nie tylko skuteczni, ale w pełni realizowali założenia taktyczne, które umożliwiły zdominowanie Zagłębia. Gdańszczanie imponowali konsekwencją i uparcie dążyli do celu, jakim były 3 punkty i przerwanie ciemnej, wyjazdowej serii. Kluczem do sukcesu była żelazna dyscyplina. Chrapek z Kovaceviciem koncentrowali się na działaniach bardziej defensywnych, Starzyński został całkowicie wyłączony z gry, a prawdziwym motorem napędowym działań Biało-Zielonych był Krasić, który pracował w ścisłym rozegraniu. Serb nie ograniczał się jedynie do zarządzania futbolówką, a przede wszystkim wsławiał się w ofensywie, gdy jednym podaniem rozmontowywał obronę Zagłębia, jednocześnie wychodząc do przodu. Lechia po prostu funkcjonowała jak jeden organizm. Podopieczni Nowaka potrafili przez przeciągłe momenty trzymać piłkę przy nodze i śledzić poczynania rywala, szukając luk w jego defensywie. Początkowo „Miedziowi” wykazywali się bardzo czujnym kryciem, blisko obstawiając swojego przeciwnika, ale z każdą, kolejną chwilą popełniali coraz więcej indywidualnych błędów. Zresztą, gospodarze mieli prosty schemat na to spotkanie: oddać piłkę przeciwnikowi, który przez większą część pierwszej połowy nic konkretnego nie pokazywał i… szybko skontrować. Hola, hola, tak łatwo to jednak nie ma. Co więcej, okazało się nawet, że lubinian można ograć w bardzo prosty sposób właśnie przyspieszając, wprowadzając nieco chaosu i wybijając z rytmu.

Trzeba jednak przyznać, że trener Stokowiec wyciągnął wnioski z niemrawej I połowy i zdecydował się zagrać va banque, wpuszczając na boisko Krzyśka Piątka. Szkoleniowiec pozwolił zająć mu miejsce u boku Papadopulosa, a siła ofensywa Zagłębia została zwiększona. Młody napastnik wyszedł tak napakowany na murawę, że… potrzebował zaledwie 32 sekund, żeby zaliczyć asystę. I to nie byle jaką. Świetnie przyjął futbolówkę, wypatrzył wbiegającego w pole karne Janoszkę i „Miedziowi” mogli cieszyć się z remisu. „Ecik” w perfekcyjny sposób wykończył podanie i wpakował piłkę do siatki.

Wściekłość lechistów nie miała granic, więc szybko wzięli się w garść... a kropkę nad „i” postawił zawodnik, który zdecydowanie na to zasłużył. Paixao ciężko pracował w defensywie, a jednocześnie nie zaniedbywał swoich nominalnych obowiązków. Był napakowany, porządnie naładowany ogromną energią, co przyniosło efekty w postaci ostatecznego rozstrzygnięcia losów konfrontacji na nieco ponad 20 minut przed jej końcem.

Zasłużony remis

Jeszcze parę miesięcy temu znalazłaby się pewnie niejedna osoba, która z wypiekami na twarzy odliczałaby dni pozostające od rywalizacji Piasta i Cracovii. W rundzie wiosennej siła rażenia obu klubów znacząco zmalała. Krakowianie mają spory problem ze skutecznością, a Piast może i robi swoje, ale dużo rzadziej niż jesienią i w stylu, który nie powala już na kolana. Trudno jednak takimi argumentami usprawiedliwić to, że w Gliwicach, czyli niemal 200-tysięcznym mieście, w którym nie ma zbyt wielu lepszych atrakcji niż pójście na mecz drużyny, wkraczającej właśnie w decydującą walkę, mogącą się zakończyć największym sukcesem w całej historii klubu, przychodzi na mecz zaledwie 5644 kibiców. Jedna połowa pod dyktando gospodarzy, druga gości, więc do finalny podział punktów można określić sprawiedliwym. Piast, pomimo że zdobywa oczko, to wcale nie pozwolił się przybliżyć do siebie grupie pościgowej. „Pasy” już po raz szósty z rzędu nie potrafią zwyciężyć, ale wywalczony punkt, który zapewnił w doliczonym czasie gry Covilo, może pozwolić wrócić Cracovii na właściwe tory.

Mecz niewykorzystanej szansy

Przed rozpoczęciem sobotniego spotkania kielczanie i wrocławianie mieli tylko jeden cel – udanie zainaugurować rywalizację w grupie spadkowej. W pierwszej połowie jedni i drudzy nie zachwycali i w efekcie na przerwę schodzili z bezbramkowym remisem. Druga część gry rozpoczęła się znakomicie dla podopiecznych Marcina Brosza, którzy otrzymali prezent od Jacka Kiełba. Pomocnik Śląska został ukarany drugą żółtą kartkę i przedwcześnie zakończył swój udział w tym meczu. Gospodarze szybko wykorzystali swoją grę w przewadze za sprawą błędu Mateusza Abramowicza i snajperskiego nosa Airama Lopeza Cabrery. W tym momencie wydawało się, że już nic nie zabierze zwycięstwa kielczanom. Tymczasem długi wyrzut z autu w pole karne gospodarzy spowodował duże zamieszanie w ich szeregach obronnych, a to z kolei wykorzystał to Piotr Celeban i doprowadził do wyrównania.

Zgodnie z tradycją

Niedzielne spotkanie w Białymstoku było z kategorii tych za 10 punktów. Obie drużyny walczą o utrzymanie w ekstraklasie, a po podziale punktów różnica między nimi wynosiła tylko dwa punkty. W przypadku wygranej gospodarzy piłkarze Michała Probierza odskoczyliby na pięć punktów od grupy spadkowej i mogliby spokojnie udać się na wyjazd do Wrocławia. Jakie wyniki notują Żółto-Czerwoni w delegacjach wiedzą wszyscy, dlatego od pierwszych minut obserwowaliśmy dobrą grę gospodarzy. Ambitna walka przełożyła się na sytuacje pod bramką rywala, a mecz rozstrzygnął się już w pierwszej części. W głównej mierze dzięki nieudolnej grze Jakubika i braku konkretów w górniczej ofensywie. Tradycji stała się zadość: łęcznianie jeszcze nigdy nie wygrali w Białymstoku, a pojedynek między tymi drużyny wygrali gospodarze. Sytuacja drużyny Jurija Szatałowa robi się beznadziejna, co potwierdza gorące pomeczowe spotkanie…

Szybki rewanż „Słoni”

Piłkarze Podbeskidzia ostatnich dni nie mogą zaliczyć do szczęśliwych w swoim życiu, a wszystko przez zamieszanie wywołane przez Lechię Gdańsk. Przypominamy, że po ostatniej kolejce sezonu zasadniczego „Górale” zajmowali ósme miejsce w lidze. Zawdzięczali to sobie i... „Biało-Zielonym”, którym tymczasowo przywrócono odjęty wcześniej punkt do momentu rozpatrzenia ich skargi. Ostatecznie jednak klub z północy Polski wycofał swoje zażalenie i skorzystał na tym Ruch Chorzów, który kosztem ekipy z Bielska-Białej zameldował się w grupie mistrzowskiej. Te zawirowania nienajlepiej wpłynęły na podopiecznych Roberta Podolińskiego, co było widać w ich pojedynku z Termalicą, a ten zakończył się skromnym zwycięstwem gości, którzy tym samym zrewanżowali się Podbeskidziu za porażkę w poprzedniej kolejce.

Zgodnie z planem

Wisła była faworytem i w tej roli doskonale się sprawdziła. Po bolesnym remisie z Zagłębiem i pogrzebaniu swoich szans na walkę o najwyższe cele krakowianie pozbierali się w jedynym słusznym stylu - pewnie wygrywając w rywalizacji z Górnikiem. Tym razem niekwestionowaną gwiazdą spotkania był Patryk Małecki. Wydawało się, że po dość kiepskim okresie w Szczecinie „Mały” już nigdy nie wyjdzie ponad piłkarską przeciętność, ale po przyjściu Dariusza Wdowczyka, czyli trenera, z którym nie do końca dogadywał się w Pogoni, wyraźnie odżył. Zdobywając w tym meczu bramkę i dwie asysty przyćmił nawet Rafała Wolskiego. 23-latek spędził tym razem na murawie zaledwie 62 minuty, jednak nie było to raczej spowodowane jego słabszą grą, bo tradycyjnie prezentował się wybornie, ale tym, że już w środę czeka „Białą gwiazdę” wyjazd do Łęcznej. Zespół Jana Żurka ponownie przegrywa i parafrazowanie słów Benjamina Franklina, że w życiu pewne są tylko podatki, śmierć i spadek Górnika Zabrze, jest, ku rozpaczy fanów tej drużyny, coraz bliższe prawdy.

JEDENASTKA KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO

Burić (LECH POZNAŃ) – Tomasik (JAGIELLONIA BIAŁYSTOK), Pazdan (LEGIA WARSZAWA), Celeban (ŚLĄSK WROCŁAW) – Małecki (WISŁA KRAKÓW), Vassiljev (JAGIELLONIA BIAŁYSTOK), Rafał Murawski (POGOŃ SZCZECIN), Mateusz Mak (PIAST GLIWICE), Wolski (WISŁA KRAKÓW) – F. Paixao (LECHIA GDAŃSK), K. Piątek (ZAGŁĘBIE LUBIN).

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka).