Jedan je Bjelica Nenad! Solidna lokomotywa bez wykończenia
2016-10-23 13:12:48; Aktualizacja: 8 lat temuMa zawodników, którzy nie boją się wymienności pozycji. Potrafi uwypuklić ich umiejętności, ale jednej rzeczy nie jest w stanie przeskoczyć. Chyba, że sam zajmie miejsce napastnika.
Przeciąg w polu karnym
Gdyby nie jego odporność psychiczna, nigdy niczego by nie osiągnął. Dorastał w silnie zniszczonym wojną Osijeku, który jak większość miast w tamtym rejonie, wpisywał się w „krajobraz” burzliwych Bałkanów. Wielokrotnie musiał ukrywać się w piwnicy, gdy tragiczne wydarzenia szargały rejonem. Ale nigdy, przenigdy nie mógł narzekać na wsparcie rodziców. I taki pozostał. Silny i nieustępliwy. Nenad Bjelica to jeden z tych trenerów, którzy nie dadzą sobie wejść na głowę. Nie boi się mocnych słów i przede wszystkim jest w stanie wpłynąć na swoich podopiecznych. Lech pod jego dowództwem zaczął wyglądać znacznie lepiej pod względem dyscyplinarnym, a przy tym potrafi wykrzesać z siebie zaangażowanie, którego tak brakowało poznaniakom jeszcze przed przybyciem chorwackiego szkoleniowca do Poznania. W takim układzie mogłoby się wydawać, że problem nie jest aż tak złożony i wystarczyłoby rzucić solidnego snajpera na atak, żeby zniknęły wszystkie kłopoty „Kolejorza”.
Popularne
I rzeczywiście, miałoby to sporo sensu. Jeśli chodzi o samo ustawianie się względem rywala, lechici wyglądali naprawdę solidnie.
Podopieczni Bjelicy doklejali się do legionistów, starając się jak najmocniej ograniczyć im pole gry, a przy tym zmaksymalizować szanse na skuteczny odbiór. Takie rozmieszczenie zawodników otwierało sporo możliwości rozegrania, wliczając te nieco bardziej finezyjne. Tylko, że Lech z nich nie korzystał.
Większe problemy pojawiały się nagle, w późniejszej fazie ataku. Poznaniacy wychodzili znacznie mniejszą liczbą piłkarzy, przez co bardzo często w polu karnym meldowali się tylko Jevtić i Gajos.
Pomimo, że ci dwaj pomocnicy potrafią zmylić rywala i pokonać go technicznym strzałem, to ich warunki fizyczne pozostawiają wiele do życzenia. Żaden z nich nie jest w stanie wygrać pojedynku siłowego z wyższym i lepiej zbudowanym obrońcą. Tutaj jednym z najbardziej odpowiednich rozwiązań byłby wariant techniczny, na który na pewno liczył trener Bjelica.
Szkoleniowiec Lecha miał w ręce porządne argumenty stawiając na taki układ zawodników w ofensywie. Makuszewski i Pawłowski mieli zapewnić szybkość na flankach, a Jevtić z Gajosem pomóc w rozmontowaniu defensywy legionistów. Słowem: plan idealny.
Skała w środku pola
Tetteh i Trałka skutecznie spychali Vadisa w boczne sektory, gdzie miał znacznie mniejsze pole do popisu. Głównie z tego powodu Bjelica posadził na ławce Majewskiego. Dzięki temu wytworzyła się swego rodzaju zapora. Brakowało jednak jednego zawodnika w polu karnym, który nawet nie musiałby raz za razem wystawiać na próbę Malarza: wystarczyło, żeby ściągał na siebie uwagę obrońców i robił miejsce takiemu Gajosowi/Jevticiowi.
Ataki „Kolejorza” były też bardzo schematyczne. Poza Makuszewskim (jak powyżej, gdy pograł z Gajosem na jeden kontakt), tak naprawdę żaden z piłkarzy nawet nie próbował zagrać szybciej i nieco mniej konwencjonalnie. Cały ten odbiór w środkowym sektorze tak naprawdę nie przynosił wymiernych korzyści w postaci szybkiego przeniesienia się pod pole karne legionistów, bo już w późniejszej fazie ataku Lech stawał się znacznie bardziej czytelny. Wypada jednak zwrócić honor Tettehowi, który bardzo ciężko pracował, żeby jak najbardziej utrudnić życie legionistom.
Doskakiwał do przeciwnika, ograniczał mu pole gry i wygarniał futbolówkę spod nóg natychmiast uruchamiając lepiej ustawionego kolegę. Miał sporo możliwości rozegrania i kilkakrotnie pokusił się o przeniesienie ciężaru gry na przeciwległą flankę – bardzo fajnie wyglądały jego długie przerzuty.
Silny pomocnik pokazywał się także w wyższych sektorach boiska. Bardzo często był dobrze ustawiony, a mimo wszystko koledzy odpuszczali wariant pogrania właśnie przez niego.
Niechęć do wycofywania, gdy akcja ma dobre tempo, byłaby całkowicie zrozumiała, ale właśnie wrzucanie wyższego biegu sprawiało poznaniakom ogromne problemy. Potrafili skutecznie zawiązać atak w środku pola, przenieść się na flankę, ale już później brakowało im siły przebicia. Duża w tym odpowiedzialność Pawłowskiego, który rozgrywał bardzo słabe zawody.
Wolny elektron i hamulcowy
Gdyby tak wziąć pod lupę dyspozycję poszczególnych piłkarzy poznańskiego Lecha, można by było odnieść wrażenie, że tak naprawdę grali środkiem pola i Makuszewskim. Druga flanka była praktycznie wyłączona z gry i wywoływała okrzyki rozpaczy, gdy usiłowano przeprowadzić nią atak, a Gajos i Jevtić wykonywali nieco inne zadania.
Szwajcar schodził w niższe sektory boiska, gdzie zajmował się rozegraniem. Odbierał piłkę, uruchamiał Tetteha i wracał na swoją nominalną pozycję.
23-latek nie był przywiązany do pozycji i ściągał na siebie uwagę rywala w różnych sektorach boiska. Całkiem nieźle wypadał w roli takiego wolnego elektronu, ale z pewnością trener Bjelica oczekuje od niego znacznie więcej. Zwłaszcza, że brakowało takiego kreatywnego Jevticia, który zamiast czytelnie odgrywać do najbliższego mając rywala na plecach, urwałby się i pograł nieco więcej na jeden kontakt.
Wówczas pojawiał się problem z regulacją tempa. Chociaż poznaniacy potrafili się dobrze rozstawić w obrębie „szesnastki” Legii, to nie było ich stać na szybki zryw. Wszystko rozgrywano w jeden sposób.
Sytuacji nie ułatwiała niedokładność. Co z tego, że Lech miał szansę pograć w trójkącie, jak Szymek Pawłowski nie mógł dokleić piłki do nogi.
Większy problem legionistom sprawiłby nawet nieskuteczny, ale dobrze zbudowany napastnik, który zająłby się obrońcami w polu karnym, puszczając w uliczkę innego technicznego zawodnika. Ale do tego też potrzebna jest szybka reakcja. Poznaniacy prezentowali się naprawdę solidnie i konsekwentnie realizowali przedmeczowe założenia, ale strasznie brakowało błysku.
Dobre ustawienie widać było najlepiej w bocznych sektorach w obliczu ataku Legii, gdy poznaniacy wypychali swojego przeciwnika uniemożliwiając mu szybkie i sprawne zawiązanie akcji.
W drugą stronę nie wyglądało już to tak dobrze. Zwłaszcza, że boki obrony „Kolejorza” ukrywały się jakby za podwójną gardą. Byłoby to zrozumiałe, gdyby trener wiedząc, że ma szybkie skrzydła wycofał Kadara i Kędziorę do ścisłej obrony, ale ten pierwszy schodził bardziej do środka, a drugi prezentował poziom podobny do Pawłowskiego i albo jego podania uruchamiające padały łupem rywala, albo on sam nie mógł odnaleźć się w sytuacji.
Pomimo, że kilkakrotnie lechici próbowali puścić szybką piłkę na flankę, to w większości przypadków „Wojskowi” odczytywali ich zamiary i momentalnie wyskakiwali przed zawodnika dusząc atak w zarodku.
Kadar zdecydowanie upodobał sobie ścinanie do środka, które przy koncentracji zawodników Lecha w jednym punkcie może i miałoby jakiś sens – wówczas ktoś mógłby się urwać flanką – ale ruch Węgra był pozbawiony zdecydowania.
Coś za coś. Majewski, który wszedł na boisko w 81. minucie był w stanie rozbujać poznaniaków, ale wówczas utracono element zapory w środku pola.
29-latek po podaniu od razu ruszał do przodu (nawet jeśli było to ciasne pole karne Legii) i zabierał ze sobą kilku defensorów, robiąc miejsce dla innego zawodnika Lecha.
Konstrukcja poznańskiego Lecha jest bardzo solidna, ale potrzebuje ostatnich (a przy tym bardzo istotnych!) szlifów. Zawodnicy nauczyli się zachowywać odpowiednie odległości na linii kolega z drużyny-rywal, nie brakuje im zaangażowania i potrafią zawalczyć do ostatniej sekundy starcia, ale w parze ze zbiciem formacji niekoniecznie idą inne elementy. Zwłaszcza, że w takim zestawieniu słabsza gra jednego zawodnika powoduje lawinowy rozpad całego ustawienia. Wszystko dlatego, że z przodu nie ma piłkarza, który porządnie nacisnąłby obronę przeciwnika i zajął jego uwagę, a hamulcowym są problemy z dokładnością podań. Techniczne rozmontowywanie defensywy póki co daje połowiczny efekt. Trudno się dziwić, skoro największym zaskoczeniem jest Trałka domykający rzuty rożne na krótkim słupku.