Jednoosobowa V kolumna. Michael Edwards – największe zagrożenie Jürgena Kloppa?
2015-11-16 22:37:01; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
Jürgen Klopp zaczyna podnosić Liverpool z kolan. Odniósł nawet pierwszą chwalebną wiktorię, bo jakkolwiek bezzębne obecnie są lwiątka z Chelsea, ciągle są przecież aktualnymi mistrzami Anglii oraz premierową wpadkę, z Crystal Palace.
Być może jednak największe niebezpieczeństwo - i jednocześnie największe wyzwanie - czeka na Niemca w samym klubie.
***
Gdy jego gwiazda świeciła wysoko, snuł marzenia o utworzeniu dynastii. Długoletnim reżimie, którego kolejni liderzy mieli być spadkobiercami określonej filozofii i wizji klubu. Miał to być wehikuł czasu, przenoszący Liverpool do złotych czasów Billa Shankleya, Boba Paisleya oraz ich następców. Ery trwającej niemal trzy dekady glorii, do samego początku lat '90. Jej boiskowymi filarami byli - i ponownie mieli być - wychowankowie lub przynajmniej brytyjscy chłopcy, których proces asymilacji i tworzenia więzi z klubem byłby szybszy niż w przypadku cudzoziemców.
Snute przez Brendana Rodgersa marzenia w starciu z rzeczywistością okazały się jedynie mirażem.
Chociaż nie jestem fanem współczesnego trendu - korporacyjnego, zimnego pragmatyzmu, wyzutego z zaufania dla menedżerów - rozstanie z Brendanem Rodgersem wydawało się zasadne. Droga do upragnionego od 1990 roku zwycięstwa w lidze, która wydawała się zmierzać ku szczęśliwemu końcowi w 2013 roku, wpadła do ślepego zaułku. Bez popadania w skrajność - to ciągle zdolny trener z inklinacjami mogącymi uczynić z niego w przyszłości szkoleniowca wybitnego. Tuż po zwolnieniu niektórzy eksperci typowali go nawet jako przyszłego selekcjonera Ojczyzny Futbolu, już po ewentualnym niepowodzeniu Anglików na przyszłorocznym Euro.
Ulsterczyk być może potrzebował zimnego prysznicu. Kilku miesięcy, choćby i roku, odsunięcia się od zawodu. Jeśli skonkluduje własne błędy, wróci silniejszy. I pokaże światu twarz menedżera, który u swego szczytu otarł się o mistrzostwo z Liverpoolem.
Rodgers pragnął wrócić do korzeni. Oprzeć zespół na wychowankach lub przynajmniej na Brytyjczykach, którym łatwiej byłoby identyfikować się z Anfield Road. 42-latek w ostatnim akcie swojego bytu w Liverpoolu desygnował na boisko jedenastkę bez ani jednego wychowanka. Ostatni raz podobna sytuacja miała miejsce w...1932 roku.
* * *
Futbolowy dinozaur, Kenny Dalglish, musiał być zastąpiony przez własne przeciwieństwo. Młodego, energicznego, utalentowanego szkoleniowca. Kogoś na lata. Kogoś, kto na nowo zdefiniowałby markę Liverpool. Pakiet zmian zawierał dwie zasadnicze ostoje: Brendana Rodgersa, twórcę „Swansealony”, najpiękniej grającego beniaminka w historii Premier League, oraz nowego dyrektora transferowego. Ulsterczyk, wyczuwając desperację władz The Reds, kategorycznie odmówił pracowania pod tego typu szefem. Kompromisowym rozwiązaniem było utworzeniu tzw. „Komitetu Transferowego”. W jego skład, oprócz samego menedżera, weszli: dyrektor wykonawczy Ian Ayre, szefa skautów Barry Hunter, odpowiedzialny za szkolenie juniorów David Fallowsa oraz najmniej znany z nich, specjalista od raportów, Michael Edwards.
W teorii, młody, niedoświadczony mężczyzna o rocznych zarobkach w wysokości 300 tysięcy funtów - czyli równowartości tygodniówki Wayne'a Rooneya - w zespole złożonym ze starych wyjadaczy biurowych i/lub piłkarskich, nie powinien mieć silnej pozycji. Edwards to jednak modelowy przedstawiciel generacji Y – ambitnego pokolenia dostosowanego do krwawego kapitalizmu. Formacji lubiącej dynamiczne zmiany, ale tylko, jeśli ich wektor skierowany jest na szczyt. „Eddie” przez trzy lata pobytu na Anfield wypracował sobie pozycję jeśli nie namiestnika, to przynajmniej wiernego zausznika dwójki najpotężniejszych ludzi w strukturach klubu. Najwięksi akcjonariusze Fenway Sports Group, John W. Henry oraz Michael Gordon, w pełni zaufali idei fixee Edwardsa: przeniesienie do futbolu systemu Moneyball.
Po francuskiej szkole Gerarda Houlliera, benitezowskim pragmatyzmie i chwilowym powrocie starego kawalerzysty Dalglisha, tandem Henry&Gordon postanowili zaadoptować z baseballu pomysł Moneyball, opierającego transfery na danych i analizach, matematycznie łączących rzekomo najbardziej kompatybilnych graczy do wybranej ekipy. Właściciele The Reds szukali europejskiego odpowiednika Edwarda Jonesa, jankesa, który w oparciu o Moneyball budował sukcesy baseballowego Boston Red Sox.
Zadanie odnalezienia futbolowego technokraty przypadło Damienowi Comolliemu, wówczas Dyrektorowi Futbolowej Strategii na Anfield Road. To był łabędzi śpiew rodowitego Langwedończyka. Jego okręt tonął, gdyż na swój pokład wciągnął transferowe niewypały pokroju Charliego Adama, Stewarta Downinga czy Sebastiana Coatesa, mając do swojej obrony jedynie skaperowanie Jordana Hendersona, który i tak na początku liverpoolskiej przygody postrzegany był raczej jako wzmocnienie najwyżej przeciętne. Próbując ponownie wkupić się w łaski Henry'ego, Commoli pomyślał o Edwardsie, absolwencie Uniwersytetu Sheffield z Zarządzania Biznesem. Mimo niesportowego wykształcenia, od 2003 roku zajmował się on analizą spotkań. Pierw dla Portsmouth, następnie współpracując na White Hart Lane przez sezon z Harrym Redknappem oraz wspomnianym Francuzem.
John W. Henry okazał się jednak bezlitosny. Mimo znalezienia odpowiedniego piewcy doktryny Moneyball, Amerykanin i tak wyrzucił Commoli'ego. Michael Edwards, niemal z marszu, stał się bardzo ważną figurą w liverpoolskiej układance. Rosnące wpływy Anglika spowodowały marginalizację, a potem odejście wieloletnich pracowników The Reds. Mel Johnson, którego ostatnim diamentem został sprowadzony z Wycombe Jordan Ibe, po zainstalowaniu w klubie Eddiego prędko zwolniono. Podobny los spotkał dyrektora akademii, Franka McParlanda.
Zespół analityków pod dowództwem Edwardsa zaczął badać zawodników pod względem najważniejszych statystyk uszeregowanych według pozycji, na jakiej występują. I tak napastnicy są rozliczani naturalnie za zdobyte bramki, ale również liczbę wygenerowanych sytuacji oraz udanych podań w strefie 30 metrów i mniej od bramki, natomiast defensywni pomocnicy za ataki na przeciwnika oraz procent wygranych starć w środku pola.
U schyłku reżimu Brendana Rodgersa młody Anglik był oczami i uszami jankeskich właścicieli The Reds. Za Ocean elektroniczną drogą regularnie wędrowały raporty nie tylko z meczów Liverpoolu, ale również samych treningów. Inwigilacja oraz poczucie ciągłej obserwacji nie mogło wpływać komfortowo zarówno na trenera, jak i samych piłkarzy.
* * *
Moneyball w baseballu może i odniósł sukces. Na Starym Kontynencie jednak, przynajmniej na króliku doświadczalnym z Anfield Road, efekty kierowania się suchą matematyką wyszły komicznie. Edwards w każdej chwili może wyciągnąć laptopa i rychło sprawdzić ile asyst ma 24-letni lewy obrońca Eren Albayrak (cztery). Niemniej ten mechaniczno-ludzki tandem uznał za zasadne wydać 10,4 miliona funtów na Fabio Boriniego. System widział nadzieję dla Oussamy Aissaidiego. Dane wskazały jako młodego apostoła futbolu Lazara Markovicia, jedynie za skromnych 20 milionów funtów. Roberto Firmino, pomocnika najwyżej solidnego Hoffenheim, wyceniło na milionów funtów niemal 30 . Wreszcie crème de la crème transferowej filozofii Edwardsa - zastąpienie bojowego rumaka, Luis Suareza, piłkarskimi osiołkami przebranymi za Mario Balotellego oraz Rickiego Lamberta. Jedynymi w pełni udanymi posunięciami okresów mercato ostatnich lat było wykupienie Daniela Sturridge'a i sprowadzenie Phillipe'a Coutinho. Ogólny bilans jest jednak dramatyczny. Era Brendana Rodgersa dała The Reds wicemistrzostwo Anglii, jednak "prawie tytuł" kosztował Liverpool bagatela 291 milionów funtów. Można by nazwać to pyrrusowym zwycięstwem, gdyby nie była to głupia porażka.
Wina spadła głównie na Ulsterczyka. Mimo, że chciał on ów kapitał zupełnie inaczej rozdysponować.
Rodgers od początku liverpoolskiej drogi pragnął zabrać ze sobą kapitana Swansea, Ashleya Williamsa. Dostał Mamadou Sakho. 42-latek zagiął parol na Ryana Bertranda, otrzymał Alberto Moreno. Menedżer miał zamiar wyrwać z Chelsea Samuela Eto'o, za niego przyszedł toksyczny Mario Balotelli. Komitet transferowy ponadto nie poparł Rodgersa w staraniach o Williana, Diego Costę, Jewhena Konoplankę, Henrikha Mkhitaryana, Gylfiego Sigurdssona oraz Alexisa Sancheza. Rok temu Red Bull Salzburg za "drobne na waciki" proponował Liverpoolowi Sadio Mane Liverpoolowi, lecz Edwards nie uznał Senegalczyka za dostatecznie prosperującego. 12 miesięcy później Louis Van Gaal był ponoć gotów wyłożyć za skrzydłowego ponad 30 milionów funtów.
Teoretycznie Rodgers miał instrument zdolny powstrzymać zakusy piłkarskich indolentów. Menedżer posiadał prawo veto wobec każdego transferu zaproponowanego przez komitet. Była to jednak broń obosieczna, ponieważ reszta grupy miało identyczną moc wobec niego. A każdy dodatkowy dzień spierania powodował uginanie się woli trenera, który krytycznie potrzebował wzmocnień, szczególnie po barcelońskiej przeprowadzce Suareza.
* * *
Sam pomysł, by niedorostek Edwards mówił Kloppowi, kogo ten potrzebuje, brzmi niedorzecznie. To człowiek, który stworzył graczy światowej klasy z Łukasza Piszczka (chociaż to Lucien Favre uczynił go defensorem), Mario Goetze, Nurego Sahin, Erika Durma, wreszcie Jakuba Błaszczykowskiego oraz Roberta Lewandowskiego. To 48-latek na czołowego maestra ligi wykreował drugoligowego gracza z Japonii. To Klopp zauważył wielki potencjał w Matse Hummelsie, bez żalu oddanego przez sam Bayern Monachium. Zdarzały się oczywiście wpadki, jak Ciro Immobile, Adrian Ramos czy Milos Jojic, lecz per saldo dorobek na rynku transferowego, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę stosunek cena-jakoś, wypada Kloppowi wybitnie na plus.
Niestety, istnieje ryzyko, że niebawem ludzie pokroju Edwardsa staną się w futbolu nie tylko normą, ale wręcz najbardziej pożądanym typem pracownika. Liczby, statystyki i komputerowe analizy zastąpią anachronicznych szkoleniowców/skautów, działających na tradycyjnym piłkarskim „węchu” lub wierze w młodych graczy. Jürgen Klopp to łącznik dwóch pokoleń, nie popadający w żadną skrajność, stąd jego pełna sukcesów przygoda z Borussią. Tam jednak świetnie współpracował z Hans-Joachim Watzke, który dawał młodemu szkoleniowcowi pełną swobodę w dobieraniu wykonawców swojej wizji. Tu ma przed sobą komitet transferowy, który teoretycznie może torpedować lub co najmniej opóźniać pomysły Niemca. Co prawda Ian Ayre zapewnia pełną suwerenność transferową Kloppa, jednak podobne zapewnienia podawane były do publicznej wiadomości za ery Rodgersa.
Były opiekun Borussii, aby nie skończyć jak Ulsterczyk, musi swój oręż kuć wynikami.
TOMASZ GADAJ