Legia-taran i powrót „starego” Piasta: 33. kolejka Ekstraklasy

2016-04-26 23:00:21; Aktualizacja: 8 lat temu
Legia-taran i powrót „starego” Piasta: 33. kolejka Ekstraklasy Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

„Wojskowi” rozjechali Cracovię, Zagłębie nie miało litości, lechistom zabrakło szczęścia i skuteczności, a lokomotywa utknęła w Szczecinie.

Totalna dominacja „Miedziowych”

Pierwsze fragmenty starcia Zagłębia z Ruchem były dość nerwowe. Z czasem jednak panowanie w środku pola przejęli gospodarze, aby następnie chwilę później stracić gola. Wbrew pozorom ta sytuacja nie wpłynęła negatywnie na piłkarzy Piotra Stokowca, którzy z jeszcze większym animuszem ruszyli do ataku. W efekcie na przerwę schodzili z wynikiem remisowym, a mogli nawet prowadzić, gdyby sędzia nie dopatrzył się przewinienia Tosika. W drugiej części gry dominacja lubinian nie podlegała już żadnej dyskusji. Warto jednak odnotować, że chorzowianie mogli jeszcze napędzić stracha „Miedziowym”, gdyby Stępiński wykorzystał rzut karny. Na szczęście dla gospodarzy Polacek naprawił swój błąd i wybronił uderzenie reprezentanta Polski. Następnie w kolejnej akcji Zagłębie dobiło gości czwartą bramką i wróciło do gry o awans do europejskich pucharów.

Szybko, pewnie, bezboleśnie

Miało być huczne, otwarte i wyrównane widowisko, a skończyło się na rywalizacji równie emocjonującej, co pojedynek na znajomość ortografii Jana Miodka z analfabetą. Legia w hicie 33. kolejki Ekstraklasy zmiażdżyła Cracovię 4:0. W swoim poprzednim spotkaniu z Ruchem warszawianie byli słabsi i raczej wywieźli dość szczęśliwie punkt z Chorzowa, jednak w pojedynku z „Pasami” pokazali się już od swojej zdecydowanie lepszej strony. W końcu większą skutecznością wykazał się Prijović. By trafić do siatki, nie potrzebował czterech czy pięciu szans. Już w pierwszej, niezbyt klarownej sytuacji, pokonał Sandomierskiego. Oprócz wysokiego zwycięstwa sporą radość kibicom gospodarzy dał Kasper Hamalainen, który strzelił swoją debiutancką bramkę w barwach warszawian. Po meczu trener Cracovii, Jacek Zieliński, słusznie stwierdził na łamach „Super Piątku”, że jego zespół nie jest obecnie gotowy na rywalizację w europejskich pucharach. Wszak prawdopodobieństwo na to, że trafią w kwalifikacjach na znacznie lepszą drużynę niż Legia, jest bardzo duże.

Marna wizytówka ligi

39 strzałów, wymiana ciosów i wiele zwrotów akcji. Spoglądając wyłącznie na pomeczowy raport, można by pomyśleć, że w Kielcach oglądaliśmy naprawdę dobre kino. Realia były jednak zgoła inne. Kibice Korony zbojkotowali mecz z Górnikiem, co dało duże pole do popisu trenerom obu drużyn. Andrzej Rybarski, który zastępował zawieszonego Szatałowa i Marcin Brosz jednak niezbyt fachowo to wykorzystali i pomimo bez problemowej komunikacji ze swoimi zawodnikami, nie potrafili utrzymać taktycznego ładu. Poziom meczu stał na bardzo niskim poziomie, głównie przez zbyt olbrzymie odległości między formacjami łęcznian i „Złocisto-krwistych”. Airam Cabrera zdobył już swojego 15. gola w sezonie i po raz kolejny pokazał tym samym, to, że ma świetnego snajperskiego nosa i równie dobrą zdolność do przewidywania tego, jak zachowa się futbolówka w nietypowych sytuacjach. Korona przeważała i powinna zdobyć trzy punkty, jednak fantastycznie w bramce spisywał się Sergiusz Prusak. Nieskuteczność gospodarzy zemściła się w 78. minucie, gdy z rzutu karnego wyrównał wynik spotkania Śpiączka.

Japoński spokój, węgierska moc - tak wygrywa Rumaka Śląsk

Morioka i Mervo – to dzięki nim Śląsk Mariusza Rumaka nie jest już drużyną ociężałą i grającą na wkurzenie kibiców i zwolnienie szkoleniowca, a dość poukładaną i bardzo ofensywną maszyną do zdobywania cennych punktów. Władze Śląska tej zimy zdecydowanie trafiły ze wzmocnieniami – a jak pamiętamy, do Wrocławia zjeżdżali zazwyczaj piłkarze, którzy nie zapisywali się złotymi zgłoskami w historii Ekstraklasy. Japończyk nie jest może mega utalentowanym zawodnikiem i ma pewne braki, ale wyróżnia go niesamowity luz w grze i inteligencja boiskowa, czego przykładem jest bramka z sobotniego meczu.

W Podbeskidziu za to nastroje minorowe. Byli już na balu, ale zostali z niego wyproszeni i musieli zadowolić się prywatką w mniej sytuowanym gronie. W grupie spadkowej „Górale” radzą sobie dość przeciętnie i widać, że kadra drużyny nie jest jeszcze gotowa na walkę o coś więcej. Drużynę próbuje ratować Adam Mójta (w meczu ze Śląskiem wywalczył rzut karny), ale to trochę za mało, by ugrać coś w pojedynku z wrocławianami. Robert Podoliński musi przygotować się na walkę o utrzymanie do ostatniej kolejki.

Szalony mecz w Szczecinie

Co się stanie, jeśli po obu stronach barykady postawimy drużyny, które są potężnie sfrustrowane i nie mogą przełknąć goryczy, jaka zadomowiła się w ich przełykach po ostatnich meczach, a do tego dorzucimy eksperymentalnie zestawioną defensywę poznaniaków (Volkov, Wilusz, Kadar, Ceesay)? Wydawać by się mogło, że… gole. Nic bardziej mylnego: były wybuchy, były pościgi, nie zabrakło otwartego futbolu i straszliwej niedokładności. Gole? (Prawie) nie tym razem! Trudno wytłumaczyć, co się stało z bramkami, ale ktoś ewidentnie musiał rzucić na nie jakiś potężny, czarnoksięski urok.

Oba zespoły grały bez obrony, a środek pola bardzo często przyjmował postać error 404. Więcej z takiej „czystej” gry w pierwszej połowie miał Lech (jeśli już w ogóle można mówić o jakiejś „grze” w tym całym boiskowym chaosie), ale to i tak nie umożliwiło mu wyjść na prowadzenie – chociaż miał kilka naprawdę dobrych sytuacji, żeby to osiągnąć. W drugiej części spotkania pałeczkę przejęli gospodarze, a… lokomotywa stanęła w miejscu. Dosłownie. Inna sprawa, że zmiany, jakich dokonał trener Urban można było opatrzeć mianem „kontrowersyjne”. Miało chodzić o odzyskanie środka pola, który zaburzyła zmiana na linii Lovrencsics – Nicki Bille, dlatego Kownackiego zmienił Jevtić, a Linettego Tetteh, a tak naprawdę doszło do jeszcze większych przestojów i na próżno było wypatrywać jakiejkolwiek dokładności ze strony gości. Bramka Buricia stanęła w istnych płomieniach i musiało się to skończyć w tragiczny sposób: obrona „Kolejorza” przywdziała betonowe buty, a Zwoliński dopełnił dzieła zniszczenia.

Wielkie rozczarowanie

Niedzielny mecz pomiędzy Jagiellonią Białystok a Górnikiem Zabrze miał być piłkarskim świętem. Gospodarze chcieli pokonać przyjezdnych i praktycznie zapewnić sobie utrzymanie w ekstraklasie. Wygrana powiększyłaby przewagę nad strefą spadkową do siedmiu punktów i nawet dwie wyjazdowe porażki dawałyby białostoczanom punkt przewagi (Jaga ma najlepszy bilans meczów u siebie spośród wszystkich drużyn grupy spadkowej). Jednak pojedynek z zabrzanami pokazał, że chcieć nie oznacza móc, a w każde spotkanie – zwłaszcza w grupie spadkowej – trzeba włożyć maksimum wysiłku. Piłkarze Michała Probierza zagrali bezbarwny mecz, w którym strach przed konsekwencją złego zagrania sparaliżował ich poczynania. Do plusów należy zaliczyć świetną grę Bartłomieja Drągowskiego oraz brak straconej bramki. Na minus? Gra ofensywna, która częściej przypominała zmagania bezzębnej kozy z marchewką niż odważne i przemyślane ataki. Wchodząc na stadion przy ulicy Słonecznej dało się słyszeć pewne głosy: Dziś trójeczka z przodu albo Z kim jak z kim, ale z ostatnim w tabeli z Górnikiem spokojnie wygramy! Po meczu było już tylko: Jak można tak grać? No właśnie drodzy piłkarze, jak tak można?

Piast nie powiedział ostatniego słowa

 

Podopieczni Latala wrócili i mają się dobrze. Po dobrym comebacku w meczu z Lechem, przyszedł czas na wyższy bieg w konfrontacji z gdańszczanami, którzy… chyba zapomnieli odrobić pracę domową.

Patrząc na wynik można było pomyśleć, że był to jednostronny mecz, ale Lechia miała swoje sytuacje i na spokojnie mogła przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. No właśnie, „mogła”. „Mogła”, ale tego nie zrobiła, bo nie tylko  odpuściła Mraza otwierając mu i ofensywnemu trio (Nespor-Barisić-Zivec) autostradę do bramki Savicia, ale i wykazała się potężną apatią w tych najbardziej newralgicznych momentach spotkania. Gdy trzeba było strzelać, lechiści bawili się piłką i chcieli wparować z nią do bramki Szmatuły. No i ta skuteczność. Nie dość, ze zawiodła w okazjach z gry, to jeszcze Mila nie zdołał zamienić „jedenastki” na bramkę. Podopieczni Latala natomiast, wykazali się żelazną dyscypliną w defensywie, nie pozwolili Krasiciowi rozwinąć skrzydeł, w prosty sposób przenosili się pod pole karne przeciwnika i przede wszystkim, byli skoncentrowani na grze przez całe spotkanie. Ogromną rolę odegrał Radek Murawski, który dał sygnał, że wraca do dyspozycji, do której przyzwyczaił kibiców swojej ekipy. Bardzo dobrze poruszał się względem lechistów, a przy okazji celował w odbiorze i umiejętnie zarządzał drużyną. Na zwycięstwo zapracowała cała drużyna, która po boisku przesuwała się jak jeden organizm, który pomimo nieustannego nacisku z różnych frontów, nie daje się wyprowadzić z równowagi. Nic dziwnego, że mecz wzbudził duże zainteresowanie…

Gol bramkarza nie wystarcza. Termalica nie pokonała Wdowczyka

Mecz w Krakowie przejdzie do historii za sprawą niezwykłej końcówki i gola bramkarza Termaliki Sebastiana Nowaka, dającego gościom remis. Mecze z udziałem „Słoników” w 99% obfitują w niesamowite zjawiska, także nie byliśmy zdziwieni takim obrotem sprawy. Fajnie, naprawdę fajnie, że zespół Mandrysza wniósł tyle ożywienia do Ekstraklasy – ba, ze swoim charakterem jest wręcz skrojony do tej ligi.

Skupmy się jednak na zdarzeniach boiskowych: to był najsłabszy mecz Wolskiego od czasu powrotu do Polski – pomocnik sprawiał wrażenie zagubionego i nie pokazał błysku, Małecki za to zagrał na dobrym poziomie, ale błędnych decyzji o pójściu  samemu na całą defensywę niecieczan nie zrekompensują jego powroty do obrony. Przy wielu akcjach Wisły widać wkład Ondraska, który potrafi poza przepychaniem się i wywalczeniem sobie miejsca dograć dobrą piłkę. Głowacki i Guzmics prawie na plus, ale zaniedbanie krycia Nowaka i brak reakcji na rajd Kędziory to jednak dwa poważne zarzuty na ich konto. Jak już mówimy o napastniku Termaliki – wciąż jest on lepszy niż wytransferowani zimą stranieri. Podobać mogła się gra Foszmańczyka, szukającego strzału i nie bojącego się wziąć gry na siebie.

Wisła jednak nadal jest niepokonana – jesteśmy bardzo ciekawi, jak poradzi sobie w Kielcach. Niestety, Wdowczyk nie będzie mógł liczyć na Małeckiego (duża strata) i Popovicia – obaj pauzują za kartki. Pociechą jest jednak powrót Krzysztofa Mączyńskiego. Czy bohater końcówki eliminacji do Mistrzostw Europy wróci do roli lidera drużyny i zapewni sobie bilet na Euro 2016?

JEDENASTKA KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO

Słowik (POGOŃ SZCZECIN) - Mraz (PIAST GLIWICE), Korun (PIAST GLIWICE), Hlousek (LEGIA WARSZAWA) - Radosław Murawski (PIAST GLIWICE), Zivec (PIAST GLIWICE), Starzyński (ZAGŁĘBIE LUBIN), Guilherme (LEGIA WARSZAWA) - Prijović (LEGIA WARSZAWA), Mervo (ŚLĄSK WROCŁAW), Krzysztof Piątek (ZAGŁĘBIE LUBIN).

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka)