Liverpool - transfery ksero, błędy też ksero?
2014-07-29 21:18:39; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
10 milionów. Tyle wydanych funtów brakuje Liverpoolowi do wyrównania sumy, jaką rok temu za nowych zawodników zapłacił londyński Tottenham. I bynajmniej analogie między klubami w tym miejscu się nie kończą.
24 czerwca 2014 roku, Natal w Brazylii. Luis Suáre zwłaśnie ustrzela wampirzego hat-tricka, biorąc na ząb Giorgio Chielliniego i zapewniając sobie tym samym, że - ponieważ na ostatniej prostej jest jego transfer do Barcelony - nie będzie mógł już się pojawić na treningu Liverpoolu. Może nigdy, może dopiero za kilka lat, jeśli zdecyduje się wrócić okiwa na treningu Glena Johnsona, wyprowadzi kontrę z Raheemem Sterlingiem, przybije piątkę z Brendanem Rodgersem.
15 sierpnia, rok wcześniej. Londyn. Andre Villas-Boas oznajmia na konferencji prasowej, że Gareth Bale, największa gwiazda jego zespołu, nie zagra dla Tottenhamu do końca sierpnia. Wobec kilku już wtedy zatwierdzonych transferów graczy ofensywnych wydaje się pewne, że Walijczyk nie przywdzieje już koszulki "Kogutów". Że zasili Real Madryt za pieniądze niebywałe, bliskie, a może nawet równe 100 milionom euro.
Dwóch wirtuozów, którzy zamienili Premier League na Primera División, zapewniając swojemu klubowi potężny zastrzyk gotówki. Około 81 milionów w europejskiej walucie za Suáreza, 100 za Bale'a. Pieniądze, na których trzeba zbudować zespół Luisocentryczny i Garethocentryczny na nowo, wokół innych graczy.
Tottenhamowi się nie udało. Na wzmocnienia zeszło jeszcze więcej pieniędzy niż zarobiono na chyba najlepszym, a na pewno - najcenniejszym diamencie, jaki oszlifowano na White Hart Lane wprawnymi rękami Harry'ego Redknappa i Andre Villasa-Boasa. Lamela, Soldado, Paulinho, Eriksen, Capoue, Chiricheș, Chadli. Napastnik, dwóch skrzydłowych, rozgrywający, środkowy pomocnik, defensywny pomocnik i obrońca. Nazwiska o tyle znane, co głodne sukcesów, bo wciąż bez triumfów na najwyższym poziomie. Z klubów silnych, ale nie tych topowych. Nie syte gwiazdki z wielkimi apanażami. Co mogło pójść źle?
Wszystko. Pewność siebie Lameli okazała się odwrotnie proporcjonalna do jego wartości w barwach "Spurs". Skuteczność Soldado prezentował właściwie tylko podchodząc do rzutów karnych, a teraz dziennikarzom zdarza się nawet zapomnieć, że Hiszpan gra dla Tottenhamu. Capoue szybko złapał kontuzję i nie mógł się na dobre zaprezentować. Chiricheș okazał się niezłym zastępcą, Chadli nie powalił statystykami. Villasa-Boasa szybko zwolniono. Sprawdzili się tylko Eriksen i Paulinho, a gwiazdą został niechciany od dłuższego czasu Adebayor. Za mało, by myśleć o powtórce z wcześniejszego sezonu, kiedy Bale rozrywał defensywy rywali i był o krok, o gola Newcastle w ostatnim meczu z Arsenalem, od wprowadzenia na własnych barkach Tottenhamu do Ligi Mistrzów.
Suárez też częstokroć sam ciągnął wózek pod szyldem "Liverpool". Kiedy zawodziły wszystkie inne sposoby, Urugwajczyk brał piłkę i uderzał z każdej pozycji. Wszystko jakimś cudem wpadało. Zadał kłam tezie, że "The Reds" idzie lepiej bez niego. Może i wyniki przed tym sezonem były na korzyść zwolenników tej teorii, ale czy na Anfield marzyliby o mistrzostwie właściwie do ostatniego meczu bez "El Pistolero"? Nie. To nawet nie jest wątpliwe. To byłoby nierealne.
By z Liverpoolem nie stało się to co ze Spurs po odejściu Bale'a, na Anfield zrobili... dokładnie to samo, co na White Hart Lane. Zaczęli wydawać. Na głodnych sukcesu zawodników. Lallana, Lovren, Marković, Can, Lambert, Origi. Nieco ponad 111 milionów euro. Dwóch napastników, skrzydłowy, boczny pomocnik, defensywny pomocnik, środkowy obrońca. Niemal identyczne wzmocnienia, co te Tottenhamu sprzed roku. Też z mocnych, ale nie topowych klubów. Czy któregoś z nich można w ogóle porównać do Suáreza? Nie ocierajmy się o śmieszność.
Gdy przesądzały się losy Bale'a rok temu, a idziemy o głowę, że było to znacznie szybciej, niż 1 września, mówiono, że Tottenham powinien ściągnąć Di Marię, może Robbena. Tego brakło. Ukształtowanego grajka klasy światowej, który od pierwszego meczu da porównywalną jakość. Dlaczego więc Chadli? Dlaczego Lamela?
I teraz wobec Liverpoolu, który w poprzednim sezonie tak strasznie się nam podobał, mamy podobne obawy. Dlaczego Marković? Dlaczego Lambert?