Messi z hali. Prawdziwy Leo chyba może pozazdrościć...
2016-10-04 22:57:22; Aktualizacja: 8 lat temuArgentyna mistrzem świata w futsalu! „Albicelestes” kilka dni temu sprawili nie lada niespodziankę, a jednym z jej głównych architektów był futsalowy Leo Messi.
Argentyńczycy oczywiścienie należą do futsalowych kopciuszków. W południowoamerykańskim kraju co irusz przychodzą na świat chłopcy, którzy od najmłodszych latczarują wyszkoleniem technicznym. Część z nich, widząc, że niema szans na zrobienie kariery na trawie, decyduje się na halę.„Albicelestes” tylko raz w historii zeszli z podium futsalowegoCopa América. Na dotychczasowych mistrzostwach świata teżzajmowali niezłe miejsca. Ogólnie rzecz ujmując - top. Zpiłką na hali jest jednak tak, że mimo kilku genialnych drużyn, na świecie rządzą tylko dwie ekipy: Brazylia i Hiszpania. Tozupełnie inna, nieosiągalna dla innych kategoria. Futsaloweniebiosa. Dopiero Argentynie udało się przerwać ich mundialowąhegemonię i stąd rozmiar niespodzianki.
Drużyna Diego Giustozziego w pełni jednak na tozasłużyła. Od samego początku kolumbijskiego turnieju każdy z jego podopiecznych dawałz siebie całe serducho. Koniec końców, Argentyna nie przegrała ani jednego meczu, gubiąc punkty jedynie w ostatniej grupowej kolejce z Kostaryką.
O grze w finalezadecydowało spotkanie z Portugalią, która w składzie miałamagicznego Ricardinho. - Oni mają wielu wspaniałych zawodników.Część z nich to moi przyjaciele z Benfiki. Przed nami piekielnetrudne zadanie - mówił przed pierwszym gwizdkiem kapitan FernandoWilhelm. O dziwo poszło dość gładko, bo Argentyńczycy wygrali5:2. Prawdziwy bokserski pojedynek mieliśmy za to w finale zRosjanami.
Po wymianie ciosów skończyło się na 5:4.Argentyńczycy oszaleli.
Złote medale to oczywiście zasługacałej drużyny, ale jedna postać przyczyniła się do ich zdobycia bardziej niż inni. Każdy zespół potrzebuje przecieżlidera. Gościa, przez którego przechodzi większość akcji, iktóry decyduje o jego obliczu. I kimś takim był wspomniany jużWilhelm. Zawodnik wcale już nie najmłodszy, bo mający na karku 34wiosny. Ale chyba najpiękniejsze jest właśnie to, że pracował na ten sukces przez tyle czasu.
Wilhelm przyszedł na światw Buenos Aires, więc można było przypuszczać, że prędzej czypóźniej trafi do River Plate lub Boca Juniors. Padło na topierwsze. Z futsalową drużyną „Millonarios” młodziutkichłopak sięgnął po dwa mistrzostwa kraju, do czego dołożyłwyróżnienie dla najlepszego zawodnika rozgrywek. Te szybko zrobiłysię dla niego za ciasne i występując jeszcze w międzyczasie wPinocho, postanowił spróbować swoich sił za granicą. Tak trafiłdo Włoch.
Na Półwyspie Apenińskim rozwiązał się worekz trofeami. Razem z Arzignano, Marcą i Asti, w których spędził wsumie blisko 10 lat sięgnął po trzy mistrzostwa Włoch, dwaPuchary i całą masę mniej prestiżowych laurów. Dla Argentyńczykarównie ważne co kolejne zwycięstwa było to, że w Italii czułsię jak u siebie. - Poznałem tam fantastycznych ludzi i grałem ześwietnymi zawodnikami. W zasadzie wszędzie, gdzie byłem,tworzyliśmy jedną, wielką rodzinę - przyznał, gdy w zeszłym roku zdecydował się na przenosiny do Benfiki.
PrzygodaWilhelma z kadrą rozpoczęła się 16 lat temu. Dwukrotnie wygrałCopa América, a 12 lat temu po raz pierwszy doszedł z nią donajlepszej czwórki mistrzostw świata. Impreza w Kolumbii była dlaniego już czwartym mundialem.
Co mówił w jego trakcie?
- Nasza świetna gra wynika głównie z objęciazespołu przez nowego trenera, pod wodzą którego gramy innymsystemem. Doskonale do nas pasuje, dzięki niemu możemy pokazaćpełnię swoich możliwości. Rola kapitana? W takiej drużynie niejest to trudne zadanie. Wszyscy wiedzą, co i kiedy mają robić -przyznał skromnie. Popularne
Wilhelm wcale nie zdobył w Kolumbiinajwięcej bramek dla swojej drużyny. Pod tym względem prym wiedliinni. On trafił do siatki... raz. Dorzucił do tego pięć asyst. 34-latek nigdy nie był goleadorem pokrojulegendarnego Falcão czy wspomnianego Ricardinho, króla strzelcówimprezy. Często ma zdecydowanie inne, bardziej defensywne zadania. Sporo pracuje na własnej połowie, co nie przeszkadza mu jednak w tym, żeby użyć magicznej lewej stopy bliżej bramki rywala.
Tak było wKolumbii. Nikt nie miał wątpliwości, że to jemu należy się nagroda dla najbardziej wartościowego zawodnika turnieju. Takiewyróżnienia zostały stworzone dla dyrygentów. Ludzi,którzy nie tracą nerwów w kluczowych momentach. Oto Wilhelm wpełnej krasie. I pod tym względem Messi grający w reprezentacyjnej koszulce ma mu czegozazdrościć.
Ale kto wie, może gwiazdor Barcelony jeszcze pójdzie w ślady kolegi z hali...