Mglisto, sennie i nieskutecznie: czytelna gra Zagłębia
2015-10-24 20:35:46; Aktualizacja: 9 lat temuLubińska schematyczność była pozbawiona polotu, a skuteczność nawet nie przekroczyła wrót stadionu. Podopieczni Stokowca zanotowali kolejny bezbramkowy remis.
Zachodzące, październikowe słońce wytworzyło ponad lubińskim obiektem atmosferę idealnie odzwierciedlającą klubowe barwy Zagłębia. Wydawało się, że skoro nawet znaki na niebie sprzyjają „Miedziowym”, to mecz z Łęczną będzie stał na wysokim poziomie. Gospodarze na własnym obiekcie już niejednokrotnie udowodnili, że potrafią całkowicie zdominować rywala i wykorzystać jego słabości. Dzisiaj horyzont spowiła senna mgiełka, która uśpiła zarówno kibiców zgromadzonych przez wszelkimi odbiornikami, jak i piłkarzy prezentujących niewielki poziom zaangażowania wielokrotnie zbijany przez centrostrzały rozmaitej maści.
Typowy mecz walki, czyli Ekstraklasa w pełnej krasie
Podopieczni Stokowca zdecydowanie dłużej utrzymywali się przy piłce notując posiadanie na poziomie 61% po pierwszej części spotkania, ale nie wynikało z tego zbyt wiele. W środku pola ich gra wyglądała bardzo chaotycznie, brakowało jej płynności i czynnika warunkującego choć minimalnie większą dokładność. Wyglądało to tak, jakby pomiędzy częścią defensywną i ofensywną zagubiła się zębatka-łącznik odpowiadająca za wzajemne zrozumienie w drużynie. Piłki wznoszone były ku górze, pojedynki powietrzne były elementem zdecydowanie przeważającym, a samo Zagłębie prezentowało bardzo schematyczny sposób gry. Futbolówka powoli wynurzała się z formacji stricte obronnej, skąd wyprowadzał ją „nieprzewidywalny” Dąbrowski często decydujący się na rozegranie wszerz boiska, ewentualnie późniejsze, powtórne wycofanie. Następnie zwykle trafiała do któregoś z zawodników obstawiających flankę. Większość akcji przechodziła stroną Zbozienia prezentującego usposobienie wolnego elektronu i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Także Cotra wykazywał sporą aktywność. Wszelkie dośrodkowania prezentowały się naprawdę całkiem nieźle, ale często nikt nie zameldował się na domknięciu lub ewentualnie Piątek zbyt długo układał sobie piłkę na nodze w efekcie ją tracąc.Popularne
Po przeciwnej stronie barykady Górnik usiłował kontrować widząc, że nie za bardzo może pozwolić sobie na dyktowanie warunków w tym spotkaniu. Bronił się w sposób elektryczny, ale stosunkowo skuteczny i wyczekiwał na rozluźnienie w środku pola, by przejąć piłkę i bez większego wahania pomknąć w kierunku bramki Forenca. Łęcznianie właściwie nie wystawili go na szczególną próbę poza sytuacją z końcówki, gdy z ostrego kąta strzelał Śpiączka i indywidualną akcją Bonina.
Aktywny Zbozień szuka swojej szansy
W wyjściowym składzie „Miedziowych” na mecz z Górnikiem szkoleniowiec zdecydował się postawić na byłego gracza GKS-u Bełchatów, któremu początkowo nie można było odmówić chęci do gry. Od pierwszej minuty Zbozień był bardzo aktywny zarówno na swojej nominalnej pozycji, jak i w akcjach ofensywnych. Całkiem nieźle obstawiał flankę, zawsze szedł do końca i nie bał się powalczyć bark w bark, zdecydowanie nie zważając na spadki energii. Trzeba zwrócić jednak uwagę na jego grę w ataku, bowiem bardzo dobrze wychodził na obieg.
Defensor wyłaniał się z lubińskich zasieków i nie zważając na przeciwności losu, pokładając ogromne nadzieje w swoich towarzyszach, mknął w wyższe sektory boiska, pokazując się do gry i oczekując na podanie uruchamiające. Zwykle w bocznej strefie albo pomagał w rozegraniu decydując się na krótkie i szybkie podanie, albo sam zabierał się z piłką wdając się w pojedynek 1 na 1 i dośrodkowywał w pole karne przeciwnika. Właśnie on wypracował zdecydowanie najlepszą okazję dla swojej drużyny w pierwszej połowie.
Dośrodkowanie Zbozienia trafiło wprost na głowę Papadopulosa, które wyrwał pod niebo nie bacząc na bliskie towarzystwo Mierzejewskiego. W sposobie rozgrywania defensora widoczny był ogromny spokój. Dobrze oceniał sytuację, szybko czytał grę i był w stanie jednym podaniem napędzić poczynania swoich kolegów (jego skuteczność utrzymywała się na poziomie 65%). Nieco przygasł w drugiej części spotkania, gdy ewidentnie zabrakło mu mocy. Jego ofensywne wycieczki pod pole karne Rodicia z każdą sekundą po centrostrzale z 51. minuty stawały się coraz bardziej pozbawione werwy, jakby jego organizm uruchomił tryb oszczędzania energii.
Gdzie szukać przyczyny niemocy?
Poza właściwie jednym, dłuższym fragmentem w drugiej połowie, kiedy Zagłębie zaprezentowało atak totalny bombardując twierdzę Górnika raz z jednej, raz z drugiej strony, spotkanie stało na naprawdę niskim poziomie. „Miedziowi” grali bardzo schematycznie i właściwie ich taktykę można opisać w kilku zdaniach: kluczową rolę odgrywali boczni obrońcy wychodzący wysoko, którzy odpowiadali za wielokrotne dośrodkowania. Były one bardzo leniwe, często pozbawione tej szczególnej jakości, która jeszcze na początku sezonu cieszyła oko kibiców. Nie pomagało nawet zagęszczenie pola karnego Rodicia – w pewnym momencie znajdowało się w nim aż 5 ofensywnych graczy gospodarzy, a i tak piłka spadła na głowę Leandro. Pozytywów na próżno wypatrywać także w sposobie organizowania się na murawie. Zagłębie nie miało argumentów, by namieszać w szeregach przeciwnika. Owszem, utrzymywało się przy piłce i wymieniło ok. 430 podań z czego aż 75% było dokładnych, ale w dużej mierze mowa tutaj o dograniach wszerz mających na celu rozciągnięcie gry, ewentualnie wciągnięcie rywala na własną połowę i skorzystanie z jego chwilowego uśpienia.
Zagłębiu brakowało łącznika między częściami formacji.
Senność skorzystała jednak z porywistego wiatru dobierając się do entuzjastów polskiej piłki kopanej, którzy zdecydowali się spędzić sobotni wieczór właśnie z „Miedziowymi”. Wydawało się, że gospodarzom brakuje świeżej krwi. Kogoś, kto wejdzie na murawę i krzyknie: „Panowie, koniec tego chaosu, gramy do przodu i wierzymy w zwycięstwo”. Pojawienie się na placu boju Woźniaka nieco ożywiło radosny futbol w wykonaniu obu drużyn, ale co z tego, że 25-latek rwał flanką jak niewiele zmieniało to w ogólnym rozrachunku. Proste środki nie zawsze okazują się być skuteczne i w tym wypadku nawet nie stały w towarzystwie skuteczności, bowiem schematyzm gry aż bił po oczach. Szybki przerzut na flankę, dośrodkowanie/centrostrzał i liczenie na Papadopulosa, który zdecydowanie nie wstrzelił się dzisiaj z formą. Napastnik Zagłębie nawet nie trafił w bramkę Rodicia podchodząc do „jedenastki”, którą wywalczył zahaczany przez Leandro Janus. Zresztą, najlepiej o poziomie tego spotkania świadczy sytuacja Guldana, która należała do najlepszych w tym spotkaniu: stoperowi naprawdę zabrakło niewiele by ucieszyć publiczność wykorzystując centrę Cotry. Zarówno Pruchnik jak i Bożić stali jak zaklęci. Tak jak zaklęta była dzisiaj piłka, która leniwie toczyła się pomiędzy poszczególnymi częściami formacji i nie chciała pomóc w realizacji założeń strategicznych. Jesień sprzyja łapaniu infekcji, a podopieczni Stokowca z meczu na mecz są coraz bardziej niemrawi. Być może właśnie nadszedł czas na wykrzesanie nowej iskry z chaotycznych szeregów "Miedziowych"?