Montpellier. Bij mistrza

2012-12-15 20:39:18; Aktualizacja: 11 lat temu
Montpellier. Bij mistrza Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Zasada „Bij mistrza” jest doskonale znana w każdej dyscyplinie sportu. Każda drużyna, czy to piłkarska, czy koszykarska, czy siatkarska najmocniej motywuje się na mecze derbowe i na mecze z aktualnym mistrzem kraju.

Fani koszykówki NBA doskonale pamiętają, jak na początku XXI wieku obowiązywała zasada „Beat L.A.”, kiedy to przychodziło grać z Lakersami. Obecnie za Oceanem na parkietach obowiązuje nowa zasada, trochę łatwiejsza w skandowaniu na trybunach: „Beat the Heat”. 

Ową zasadę mówiącą o biciu mistrza bardzo mocno wzięli sobie do serca piłkarze znad Sekwany. Z najważniejszych lig europejskich to właśnie we Francji mistrz od początku sezonu ma najbardziej pod górkę. Rywale jakby podpisali jakiś tajny pakt, na mocy którego drużyna Montpellier, bo o niej oczywiście mowa, od początku sezonu ma dużą stratę punktową do prowadzących ekip z Lyonu, Paryża i Marsylii. W chwili, gdy piszę te słowa, za nami siedemnaście kolejek Ligue1. Po tych seriach gier mistrz Francji z sezonu 2011/2012 znajduje się na 11. miejscu, tylko o sześć punktów nad strefą spadkową. Czyżby upadek mistrza?
 
Na tak słabą pozycję Montpellier wpływ ma wiele czynników. Najprostszy i chyba faktycznie podstawowy to brak Oliviera Giroud. Król strzelców poprzedniego sezonu we Francji opuścił gościnną Langwedocję i teraz próbuje zawojować Anglię. Na razie trochę brakuje mu szczęścia, bo marnuje sporo sytuacji, ale kilka ważnych goli dla ekipy z The Emirates już zdobył. Dla niego chyba najistotniejsze jest to, że cieszy się zaufaniem Arsene’a Wengera, który ciągle wystawia go w podstawowym składzie. Ja osobiście uważam, że w końcu Giroud udowodni, że jest świetnym napastnikiem (może niekoniecznie na miarę Henry’ego czy Van Persiego, ale na pewno lepszym niż znajdujący się na wypożyczeniu w Juventusie Nicklas Bendtner). 
 
O ile ofensywa pod nieobecność Giroud spisuje się nie najgorzej, bo ciężar zdobywania goli spoczywa głównie na Younesie Belhandzie i Remym Cabelli, a ci wywiązują się z zadań całkiem nieźle, o tyle gra w defensywie zatrważa. Strata aż dwudziestu goli w lidze francuskiej i kolejnych dwunastu w Lidze Mistrzów nie wystawia dobrego świadectwa całej obronie. Ani Henri Bedimo, ani Mapou Yanga-Mbiwa nie grają na swoim normalnym poziomie. Gdy do tego dodamy niepewne interwencje bramkarza Geoffreya Jourdrena to katastrofa gotowa.
 
Do słabych występów w lidze mistrz Francji dołożył także katastrofę w Lidze Mistrzów. Ostatnie miejsce w grupie B, z dorobkiem ledwie 2 punktów, chwały Montpellier na pewno nie przynosi. Tym bardziej, że rywale w grupie nie byli europejskimi potentatami, ale raczej średniakami. Arsenal od lat nic nie wygrał. Owszem, regularnie gra co roku w Lidze Mistrzów i wychodzi z grupy, ale nic ponadto. Schalke powoli się odradza na arenie europejskiej, jak zresztą cała niemiecka piłka klubowa (od lat dobrze gra Bayern, a w tym roku wielką niespodziankę całej Europie przygotowała Borussia Dortmund). Natomiast Olympiakos Pireus to ekipa, która ostatnimi laty konsekwentnie na arenie międzynarodowej nic poważnego nie może ugrać. Dlatego we Francji miejsce i styl gry Montpellier bardzo boli kibiców. Bo można przegrać, ale na pewno nie w takim stylu.
 
Kibice z Langwedocji mogą się jednak uśmiechnąć i po cichu liczyć na poprawę, bo ostatnie kolejki wlewają nieco nadziei w ich serca. Drużyna Rene Girarda wreszcie zaczęła zdobywać punkty i konsekwentnie oddalać się od strefy spadkowej. Na bardzo wysokim poziomie gra od kilku spotkań Cabella, ważne gole zaczął strzelać wreszcie Utaka, co faktycznie może napawać nadzieją. Następne kolejki jednak dadzą odpowiedź na pytanie, które od początku sezonu stawiano sobie we Francji: Czy król jest faktycznie nagi? 
 
PIOTR NOJEK
Więcej na ten temat: Francja Montpellier HSC Ligue 1