Okiem kibica: Argentyński sen

2014-06-15 19:42:21; Aktualizacja: 10 lat temu
Okiem kibica: Argentyński sen Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Ten tekst jest niczym innym jak moim subiektywnym spojrzeniem na Argentynę. Jestem jej kibicem, wiernym i oddanym, głęboko wierzącym w to, że dożyję momentu, kiedy mistrzowski puchar znajdzie się w Buenos Aires.

I to nie na kilka dni, by kibice mogliby go zobaczyć z bliska. To ma być jasne i zdecydowane czteroletnie panowanie, które niczym kontrakt... powinno zostać przedłużone o kolejne cztery lata. 
 
Nie inaczej do sprawy podchodzą sami Argentyńczycy. Ich wymagania wobec piłkarzy, są nie do oszacowania. Jak mantrę powtarzają „Puchar Świata dla Argentyny”, a jak przychodzi co do czego, kończą smutnym westchnięciem „No i w piz....”. Są złaknieni, spragnieni ale przede wszystkim stęsknieni. Za czasami, kiedy jeden magik, co na imię miał Diego, rozstawiał wszystkich po kornerach. Jego następca stoi przed niemal tym samym wyzwaniem.
 
Kluczowy etap selekcji już mamy za sobą. Kadra jest jak jest, tylko pytanie brzmi, jak trener Sabella sobie ją wyobraża na mundialu. Bo nie wiadomo, czy rzuci prostym acz ckliwym hasłem „3-5-8 i nie patrzymy na tyły” czy też „przede wszystkim, czekać na swoich pozycjach”. To zresztą największy zarzut w stosunku do trenera, który od dwóch lat nie wie, jak Argentyna ma grać. Z jednej strony ofensywy kwadrat Messi-Aguero-Higuain-Di Maria sprawdza się wyśmienicie. Ale z drugiej, trener nie wstydzi się grać nawet pięcioma obrońcami. Jakby cholera miał bronić nie wiadomo czego. To właśnie dla tej drużyny, jak ulał pasuje cytat śp. Kazimierza Górskiego, który mówił, że „chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika”. Po co się zastanawiać nad tym, czy warto grać na zero z tyłu, kiedy nie ma się do tego odpowiednich narzędzi. 
 
Największym atutem pozostaje ofensywa, którą w skali 10-stopniowej można ocenić na 20. Nawet jeśli Messi, będzie grał to co ostatnio w Barcelonie, to i tak będzie miał mocne wsparcie od Kuna Aguero, Angela Di Marii czy Gonzalo Higuaina. To ostrzeżenie dla rywali, że pomimo słabości jednego gracza, dalej siła ataku Argentyny pozostaje bez zmian. Trenera na pewno ucieszy również fakt, że wyżej wymieni panowie, bardzo się lubią, co można zaobserwować na portalach społecznościowych. „Słit focia na tronie papieskim?” żaden problem. Nadmienić należy, że do tej elitarnej grupy wzajemnej adoracji należą Lavezzi, Zabaleta oraz Mascherano. Wbrew pozorom, to naprawdę bardzo dobra wiadomość.  To już nie te czasy, kiedy nadmiar gwiazd sprawiał problemy wychowawcze. Jak choćby z 2010 roku, kiedy Tevez ścinał się z każdym kolegą z drużyny. Nie ma też sytuacji takiej jak ta z 1986 roku, gdzie pomimo zdobycia mistrzostwa Diego Maradona non stop kłócił się z Danielem Passarellą, dzieląc ekipę na dwie równe części. W teorii i w praktyce, dopóki na boisku drużyna nie przegrywa, atmosfera jest wyjątkowo dobra. Jednak wpadka, może okazać się kluczowa w kwestii poszukiwania kozłów ofiarnych. Najszybciej ucierpi nazwisko tego, który wygrał wszystko, tylko nie dla swojej ojczyzny. I wiecie kogo mam na myśli...
 
Jednak na tym błyszczącym się skrawku metalu, rysuje się nie mniejsza ilość rdzy. Dużym problemem i echem odbija się świadomość, że pomimo ogromnej siły ofensywnej, ktoś musi jeszcze tę piłkę do nich dograć. Ba, jeszcze potrzeba się tez w razie co obronić! Alejandro Sabella przez większość czasu preferuje ustawienie 4-3-3,które może przejść w 4-2-4, a w sytuacjach krytycznych nawet 5-3-1-1. W pewnym względzie Mascherano zagra na swojej nominalnej pozycji, na której jest jednym z najlepszych na świecie. Ale i tu pojawia się klops, który może i nie był widoczny podczas meczu z Trynidadem i Tobago, ale daje wiele do myślenia. Mianowicie Mascherano, jakimkolwiek by nie był geniuszem, sam środka pola za dwóch nie obrobi. I o ile na tle takiego rywala jak Trynidad, czy Iranu lub Polski, problem jest niemal niedostrzegalny, tak schody powstają przy silniejszym zespole, wielbiącym szybkie i krótkie podania z przedzieraniem się przez środek boiska do pola karnego rywala. Tym sposobem, powstaje możliwość realnego odwzorowania Wojciecha Łobodzińskiego w warunkach argentyńskich (a także jego ewentualnego komentarza pomeczowego). 
 
Listę grzechów Sabelli można też dostrzec w pewnym braku rozumowania, połączonym z przekombinowaniem. Hugo Campagnaro, który w normalnych warunkach powinien popijać zimnego Quilmesa na plaży i szczypać pośladki pięknych kobiet, został skrzydłowym obrońcą kadry, nie mając do tego żadnych umiejętności. A przede wszystkim tych piłkarskich. Naprawdę jestem wyrozumiały dla jego cierpliwości czy też twardego charakteru. Nie brakuje mi też okazji do pochwały jego czynów, takich jak przeprowadzanie staruszki przez ruchliwą jezdnię. Niestety rywale skrzętnie skorzystają z jego braków technicznych i ogólnego ślamazarnego tempa poruszania się po boisku. Lista nazwisk przypadkowych przechodniów, ściągniętych z ulicy za pięć dwunasta (jak Demischelis) wyraźnie pokazują, że to autorski pomysł Sabelli, pod którym ¾ świata nigdy by się nie podpisało. Ciekawe, że lista piłkarzy odstrzelonych przy selekcji jest w gruncie rzeczy wynikiem dobrej pamięci. Mało kto wie, ale pewien mocno wyróżniający się bramkarz z ligi hiszpańskiej, złoty medalista olimpijski z Aten, miał „czelność” stroić sobie żarty z jednego z praktykantów u Marcelo Bielsy. Jako, że był on wielkim fanem notowania każdego oddechu Bielsy, łatwo było zostać ofiarą dowcipów panujących na obozie przygotowującym do Igrzysk. Teraz już pewnie wszystko wiecie.
 
Ledwo można też zdzierżyć element sprowadzania do kadry tych, którzy mają w piłkarskim CV słowa Estudiantes La Plata lub River Plate. Takich gości naliczymy z kadry aż 10. Przy czym nazwiska Mascherano i Higuaina można wykreślić, bo nikt nie kwestionuje ich słuszności bytu w kadrze. Co nie zmienia faktu, że kibice wpadają w istną panikę, czytając kolejne „anonimowe” nazwiska. 
 
Wady w dużej mierze są to najważniejsze, ale zdarzyły się też dwa mocne pozytywy, które każą sądzić, że trener skutecznie broni swojego stanowiska.
 
Tym czymś jest zgranie. Rotacji w składzie jest praktycznie niewiele, ot jedenastka bardziej żelazna od Margaret Thatcher. Plusem tego rozwiązania jest ciągłość i większa inklinacja do gry na pamięć. Kilka zagrań z przedarciem się w pole karne rywala? No problem. Trzy podania i bramka Messiego z przewrotki piętką? Błahostka. Sabella jak już ma pomysł, to choćby mu nie szło, to będzie się go uparcie trzymał. I bardziej, co trzeba zaznaczyć  dotyczy to sposobu selekcji, nie zaś taktyki. Będąc za sobą zżyci, piłkarzom łatwiej przychodzą bardziej efektowne zagrania. Nawet pocący się wiórami drewniany Fede Fernandez, zrobił postępy mając u boku Ezequiela Garaya. 
 
Także nie można zapomnieć i o tym, że pomimo kontrowersyjnej selekcji, trener wyraźnie odpalił Carlosa Teveza z drużyny. Jego niezawodna pamięć i chłodna kalkulacja przypomniały mu o tym, że Carlitos nie zaakceptuje roli „któregośtam” gracza z drużyny. On lubiący władzę, z przyjemnością obnosiłby się po korytarzach hotelu, swym rzekomym berłem władzy. Jako, że dylematy te istnieją od niemal 2010 roku, Sabella zrezygnował z niego, nie tracąc przy tym na jakości siły rażenia Albicelestes. Wielu kibiców z Argentyny uważa jednak, że trener posiadający strusie jaja mógłby spokojnie opanować zwichrowany charakter Teveza. Podobno wystarczyłby do tego także ktoś, kogo uważa za swojego mentora, przewodnika i drugiego ojca. Sęk w tym, że Riquelme ma już 120 lat...
 
Zaś ja... Chciałbym się obudzić 14 lipca, pełny radości i uśmiechu, widząc nagłówki gazet i czerwone paski na dole ekranu tv z napisem „Mistrzem Świata w piłce nożnej została Argentyna”... Bo pomarzyć zawsze można.
 
AUTOR: MICHAŁ BOROWY
Więcej na ten temat: Argentyna Mistrzostwa Świata MŚ 2014