Pokaz strzeleckiej bezradności: Śląsk - Górnik 0:0
2016-02-26 19:02:13; Aktualizacja: 8 lat temu Fot. Transfery.info
Rywalizacja otwierająca 24. kolejkę Ekstraklasy nie przyniosła wielkich emocji. Na początek, bezbramkowy remis.
Trudno więc się dziwić, że w wyjściowym składzie czerwonej latarni Ekstraklasy znalazło się sporo nowych twarzy. Szansę debiutu dostali Marcis Oss oraz Ken Kallaste, którzy zostali sprowadzeni do klubu w zimowym okienku transferowym. Oprócz tego w ekipie gości wystąpiło jeszcze trzech nowych zawodników – Paweł Golański, Szymon Matuszek i Sebastian Steblecki. Do składu wrócił również Szymon Skrzypczak, a Steblecki pomimo fatalnej postawy w Wielkich Derbach Śląska dostał szansę na rehabilitację.
Tak jak typowaliśmy w naszych zapowiedziach – niewielu kibiców pofatygowało się w piątkowy wieczór na Stadion Miejski we Wrocławiu. Na trybunach zasiadło zaledwie 5940 kibiców i kolejny raz można było zadawać sobie pytanie, jak można dopuszczać do sytuacji, w której pustki na jednej z ładniejszych aren w Polsce są normą, a nie potknięciem.
Biorąc pod uwagę boiskową jakość dzisiejszego starcia – taki stan rzeczy jest naprawdę łatwy do zrozumienia. Utarło się mówić, że piłkarze mają zwichrowany celownik. Jednak przez większość spotkania Śląska z Górnikiem wydawało się, że nawet jeśli bohaterowie tego spotkania spędziliby na murawie nie 90, a 1500 minut, to i tak mieliby olbrzymi problem, by choć raz zmusić bramkarza do interwencji. Pomimo paru dogodnych okazji, takich jak ta z pierwszej połowy, gdy Pich mocno dośrodkował piłkę wzdłuż linii bramkowej, a zupełnie niekryty Ryota Morioka spudłował w zupełnie niewytłumaczalnych okolicznościach, większość strzałów było bardzo nieudanych.
Jeśli chodzi o taktykę, to trzeba podkreślić, że trener Ojrzyński zmienił filozofię gry swojej drużyny. Pomimo stosunkowo ofensywnego ustawienia, goście skupili się na grze defensywnej. W poprzednich spotkaniach Zabrzanie mieli olbrzymie problemy z odbudowaniem ustawienia po stracie piłki. Wcale nie znaczy to, że piłkarze Górnika przestali popełniać indywidualne błędy. Po raz kolejny było ich o wiele za dużo i tylko słabej dyspozycji Śląska mogą zawdzięczać to, że udało im się zachować dzisiaj czyste konto.
Niesamowicie trudno wyróżnić kogoś za to spotkanie. Gołym okiem widać było, że Sebastianowi Steblecki chciał brać ciężar gry na swoje barki i parę razy zagroził bramce strzeżonej przez Mariusza Pawełka, jednak momentami próżnie snuł się po boisku. Po przyjściu Morioki i Picha do Śląska siła rażenia tej drużyny zdecydowanie się wzmocniła i to oni mieli największy wpływ na grę ofensywną gospodarzy, ale brakowało im kogoś w środku pola, kto mógłby im dostarczyć piłkę. Wrocławianie mieli bardzo duże przerwy pomiędzy linią obrony i ataku, a brak typowego spoiwa między tymi formacjami skutkował tym, że ataki pozycyjne zespołu Szukiełowicza wyglądały marnie.
Przed meczem dużo mówiło się o tym, że posada szkoleniowca Górnika – Leszka Ojrzyńskiego jest poważnie zagrożona i wydaje się, że tym spotkaniem nie dał zbyt wielu argumentów władzom klubu, by przekazali mu wotum zaufania. Remis powoduje, że obie drużyny muszą się obejść smakiem zwycięstwa, choć trzeba podkreślić, że żaden z zespołów nawet przez chwilę nie mógł poczuć, iż wygrana jest na wyciągnięcie ręki.