Premier League: bramkarze do wymiany

2013-01-04 23:46:58; Aktualizacja: 11 lat temu
Premier League: bramkarze do wymiany Fot. Transfery.info
Mateusz Jaworski
Mateusz Jaworski Źródło: Transfery.info

Świąteczno–noworoczny maraton na angielskich boiskach to coś unikatowego.

Bo kiedy inni wsuwają świąteczne potrawy i dochodzą do siebie po sylwestrowym szaleństwie, Premier League nie ma pod tym kątem choć krzty litości. Tym razem maraton ten zwrócił moją uwagę na temat bramkarzy, którzy stoją między słupkami zbyt długo i którym odpoczynek wyszedłby zdecydowanie na dobre.

Wszystko przez tę nieszczęsną Aston Villę. Przed samiuśkimi Świętami podopieczni Paula Lamberta dostają ostre lanie na Stamford Bridge, Stary Rok żegnają 0:4 z Tottenhamem i 0:3 z Wigan. Wspólny mianownik? Brad Guzan. 
 
Amerykanin jest typowym przedstawicielem bramkarskiego fachu przybyłym zza Oceanu i radzącym sobie na poziomie Premier League. Niedawno Marcin Rosłoń odwiedził ośrodek treningowy Evertonu (program „Witamy w klubie! Everton F.C.” wyemitowany na antenie Canal + Sport, polecam) i miał sposobność chwil kilka przepytywać Tima Howarda. Wspomniał przy tej okazji o tzw. amerykańskiej szkole bramkarzy i choć – podobnie do szkoły polskiej – koncepcja jest trochę naciągana, to całej trójce, którą uzupełnia Brad Friedel, nie można odmówić wspólnych zalet. Wszyscy trzej są silnymi fizycznie atletami, świetnie wytrenowani i zdolni non-stop utrzymywać swe organizmy w doskonałej formie. Doświadczeni Howard i Friedel nie należą jednak do golkiperów o więcej niż średniej technice bramkarskiej – wybierają raczej możliwie najprostsze i jednocześnie skuteczne sposoby interwencji.  Pod tym względem należą do klasy średniej.
 
Guzan zdaje się nawiązywać do starszych kolegów po fachu. Silny, wytrzymały i nieco „drewniany”. To ostatnie wcale nie oznacza, że facet nadaje się co najwyżej do łapania jedynie w Championship. Jego pierwszy „na poważnie” sezon w Premier League przypadł na okres przebudowy Aston Villi, ogrywania przez Lamberta zawodników młodych i jeszcze niegotowych na trudy tej ligi. Guzan pasuje idealnie.
 
Seria poważnych błędów na początku sezonu zmusiła Lamberta do dokonania roszady w bramce i zastąpienia Shay’a Givena Guzanem. Popierałem i w pełni popieram tamto odważne posunięcie menadżera AV – Irlandczyk miał być dla mniej doświadczonych kolegów prawdziwą ostoją w tyłach, dodawać pewności siebie tym mniej doświadczonym. Guzan zza pleców Givena wszedł do bramki i zadomowił się w niej na dobre. Ogółem można jego występy podsumować jako poprawne – nic mniej, nic więcej. Tyle że na amerykańskiego bramkarza spojrzeć trzeba w kontekście całej drużyny, która na koniec 2012 roku doznała serii kompromitujących porażek, obnażających wszystkie niedoskonałości projektu Lamberta na obecnym etapie. Zewsząd płynie krytyka, że drużynie brakuje doświadczenia w osobach wartościowych liderów. Dlatego ruchem wręcz naturalnym wydawało się postawienie znowuż na Givena, mającego raz kolejny podrażnioną ambicję z powodu przesiadywania na ławce. Given, ze swoimi 440 występami w Premier League, mógłby wnieść jakość w poczynania linii defensywnej zwłaszcza pod nieobecność Rona Vlaara.
 
 
Kiedy zespół zostaje tak spektakularnie zdemolowany, tracąc w trzech kolejnych spotkaniach 15 goli, aż prosi się o zmianę. Jeśli zmieniać bramkarzy, to kiedy, jak nie w takim momencie? Kiedy posadzić Guzana, który nie wystrzegł się błędów w tych meczach? Mimo że ostatnie sezony nie były dla Givena udane, a emerytura coraz bliżej, to jednak wciąż fachowiec sporej klasy i pod każdym względem przewyższający Guzana. Próbuję, lecz nie mogę pojąć pobudek, którymi kieruje się Lambert notorycznie pomijając Givena na rzecz przeciętnego Guzana – nawet jeżeli ten pierwszy jest na wylocie razem z Richardem Dunnem i Darrenem Bentem. W sytuacji, w której znajduje się obecnie Aston Villa, niewystawianie najlepszych graczy bez naprawdę istotnych powodów nie znajduje uzasadnienia. 
 
Guzan nie jest odosobnionym przypadkiem. Tymczasowa ławka rezerwowych przydałaby się także Timowi Krulowi, który notuje poważny zjazd w stosunku do ubiegłego sezonu. 14 czystych kont i masa fantastycznych interwencji w tak udanej dla Newcastle United kampanii – wraz z Fabricio Coloccinim byli kluczowymi postaciami w defensywie, współautorami wywalczenia prawa gry w Lidze Europy. Krul w obecnych rozgrywkach nie jest już tak pewny, popełnia błędy, wpuszcza strzały, które w swej optymalnej dyspozycji zdołałby z pewnością obronić. Obrazował to wręcz idealnie przegrany 7:3 mecz z Arsenalem – trudno nie było odnieść wrażenia, że przy każdej bramce dla gospodarzy holenderski bramkarz mógł zachować się lepiej. Alan Pardew tłumaczy wprawdzie, że na treningach Krul wygląda świetnie, ale… Newcastle jest w kryzysie. Mnożą się kontuzje. Do niedawna nieomylnym liderom przytrafiają się teraz kosztowne pomyłki, a strefa spadkowa tuż-tuż, zatem każdy punkt zaczyna nabierać szczególnej wartości. W odwodzie jest natomiast solidny Steve Harper gotów zluzować Krula w każdej chwili – oj przydałoby się.
 
Loty obniżył również Michel Vorm. Golkiper Swansea w poprzednim sezonie przebojem dołączył do grona najlepszych fachowców w Premier League, więc i poprzeczkę trzeba mu zawieszać nieco wyżej. Tymczasem od początku rozgrywek Vorm jakby miał problemy z formą, a zwłaszcza z chwytem piłki. Wobec kontuzji  pachwiny odniesionej w październikowym starciu z Manchesterem City , do bramki ekipy Michaela Laudrupa wszedł człowiek znikąd – 35-letni Niemiec Gerhard Tremmel. Początkowo byłem do niego nastawiony bardzo sceptycznie, wręcz zadawałem sobie pytanie – skąd w Swansea wytrzasnęli taką postać? Szybki research pozwolił ustalić, że Tremmel to były bramkarz m.in. Energie Cottbus i Red Bull Salzburg, młodzieńcze szlify zbierający choćby w Bayernie Monachium lat temu 25. Kawałek czasu. Jednak Tremmel radził sobie zaskakująco dobrze. Za Vormem nie tęskniono.
 
Rozumiem gest Laudrupa względem Vorma, iż ten drugi pozostaje podstawowym golkiperem nawet pomimo drugiej (?) młodości Tremmela – wsparcie menadżera w takich chwilach pozwala odbudować pewność siebie i w rezultacie wrócić do optymalnej dyspozycji stricte sportowej. Tyle że w osądach na temat bramkarzy pozostaję konsekwentny – musi bronić lepszy. Czy lepszy w ogóle, czy w danym momencie – nieistotne. Przypomina mi się w tym kontekście decyzja Roberto Martineza o posadzeniu swego czasu na ławce coraz częściej mylącego się Chrisa Kirklanda, niespełnioną nadzieję Synów Albionu na wreszcie porządnego reprezentacyjnego bramkarza. Zastąpił go niejaki Ali Al-Habsi, wcześniej wieczny rezerwowy w Boltonie za plecami Jussiego Jaaskelainena. Zastąpił tak, że Kirkland w końcu zmienił klub, a Al-Habsi do dziś stoi w bramce Wigan i zdążył wyrobić sobie na Wyspach niezłą markę.
 
Dobrze, że chociaż Harry Redknapp podejmuje właściwie decyzje – bo jak kontuzji doznał Julio Cesar, to Robert Green radził sobie… jak Robert Green.
 
 
Świadomie nie wspominam o Southampton, bowiem przypadek „Świętych” jest dosyć złożony. W skrócie – ciamajdę Davisa zastąpił trochę mniejszy ciamajda Gazzaniga; na chwilę pojawił się Boruc; znów Gazzaniga, wobec kontuzji którego wrócił do bramki ciamajda Davis. W tym miejscu dochodzimy znów do Boruca, który w konfrontacji z Arsenalem był w formie mocno sylwestrowej. Mike Adamson z Guardiana nie ma wątpliwości – jeżeli Southampton chce uniknąć spadku, musi w styczniu kupić klasowego bramkarza. Częściowo się z nim zgadzam, co do istotnego problemu z obsadą tej pozycji przez Nigela Adkinsa. Jednak Boruca uważam za wyraźnie lepszego od Davisa i Gazzanigi. Czy słusznie i czy wystarczy to na podbicie Premier League? Wszystko w rękach samego Boruca.
Więcej na ten temat: Anglia