Rayo Vallecano, czyli Paco Jémez i chłopcy z ferajny
2013-02-25 13:37:57; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Zawodnicy Paco Jémeza wyznaczyli sobie nowe szczyty możliwości, wędrując w bardzo wysokie rejony ligowej tabeli. Kłopoty nie przeszkodziły im w otwarciu esplanady do przygody życia.
Zeszły sezon był naprawdę niezapomniany dla piłkarzy i kibiców Rayo Vallecano. Spektakularne wejście do Primera División mogło okazać się jednoroczną przygodą, jednakże w dramatycznych okolicznościach Raul Tamudo w ostatnim meczu zapewnił klubowi utrzymanie na kilkadziesiąt sekund przed końcowym gwizdkiem arbitra. Przyszedł czas na nowy sezon, nowych bohaterów i nowe wędrówki madryckiego Rayo. W tym sezonie klub z robotniczej dzielnicy dokonuje rzeczy niemożliwych. A przecież problemów u nich niemało...
Ruchoma kadra, problemy stadionowe i przedziwne terminy meczów
Nowy sezon, nowy zapał, nowe nadzieje oraz… puste trybuny. Piłkarze wychodzą z tunelu przy kompletnej ciszy. Za jedną bramką — ściana zapełniona reklamami. Za drugą bramką — puste plastikowe krzesełka. Kilka chwil później gromadka Bukaneros, czyli najwierniejszych sympatyków Rayo, zajęła pustą przestrzeń, rozwieszając transparenty skierowane do wiceprzewodniczącego ligi, Javiera Tebasa. “Jeśli piłka nożna należy do Tebasa, niech jego pieprzona matka zajmie się dopingiem”. Inne hasła z banerów brzmiały: “Do pójścia do pracy, do poszukiwania pracy, do uczenia się, do leczenia kaca… poniedziałki są dobre do wielu rzeczy, ale nie dla piłki nożnej”. Stadion zdobiły również plandeki z napisami: “Dla lepszego i godnego terminarza!” czy “NIE dla futbolu w poniedziałki”. Wierzchołkiem góry lodowej okazało się gigantyczne dzieło sztuki, przedstawiające “dominatrix” z pejczem w ręku. Na obrazku kobieta zabawia się z prezydentem klubu, mówiąc mu w jakie dni tygodnia jego klub będzie rozgrywał spotkania. Prześmiewcze transparenty w szczytnym celu notorycznie pojawiały się na Campo de Fútbol de Vallecas.
W rzeczywistości protest przeciwko przedziwnym terminom meczów przyniósł pobieżne efekty. Pierwszy pojedynek bieżącego sezonu Rayo rozegrało w niedzielny wieczór. Kolejny już musieli rozgrywać w słoneczne południe. “Poniedziałki nas zabijają” — skarżył się Paco Jémez, trener Rayo. Spotkania w La Liga zostały rozłożone na cztery dni. Jeden mecz w piątek, jeden mecz w poniedziałek, a reszta w sobotę i niedzielę. Wszystko w najróżniejszych przedziałach czasowych — od dwunastej w południe do dwudziestej trzeciej. Różnorodność terminów można traktować jako pewną zaletę, lecz Rayo nadzwyczaj często było wyznaczane do gry w niedogodnych dla kibiców godzinach i dniach. Kibice nie mogli podróżować za ukochanym klubem, sztab szkoleniowy miał problem z nałożeniem odpowiedniego rytmu na piłkarzy, a telewizje — krótko mówiąc — nie były zainteresowane transmitowaniem ich pojedynków. Klub z przedmieść Madrytu został zepchnięty na peryferia ligi. Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Czwartek, poniedziałek, poniedziałek, piątek, poniedziałek — pewnego razu taką serię w przeciągu miesiąca musiało odbębnić Rayo. Rzadko kiedy spotkania Franjirrojos były transmitowane w systemie “free-to-air”. Albo inaczej: praktycznie wcale nie były transmitowane bezpłatnie. “Możemy być pokorni, ale nie jesteśmy idiotami” — kwitował Paco Jémez.
Jak sobie radzi Rayo Vallecano w lidze? Ten biedny klubik znajduje się w strefie europejskich pucharów, tracąc do czwartej Malagi ledwie pięć punktów. Całkiem niezły rezultat jak na klub, który w 89-letniej historii w europejskich pucharach zagrał jeden jedyny raz. I to wyłącznie za pośrednictwem klasyfikacji Fair Play. Znakomite osiągi Vallecas są niewytłumaczalne. Klub otrzymuje najmniej pieniędzy ze wszystkich drużyn w lidze, a dodatkowo dysponuje najniższym budżetem ze wszystkich konkurentów. Latem Vallecas opuścili szkoleniowiec oraz trzynastu (sic!) piłkarzy.
“Możemy sobie pozwolić wyłącznie na wypożyczenia” — powiedział smutnym tonem Felipe Miñambres. “Co roku — mówiąc kolokwialnie — całkowicie się wypróżniamy” — kontynuował dyrektor sportowy klubu. Wśród ewakuantów znaleźli się Movilla, Armenteros, Arribas czy Diego Costa. Mało tego, za jedynie 2 miliony euro do Swansea odszedł gwiazdor stołecznych, Michu. Napastnik obecnie robi furorę w Premier League. Wszyscy najlepsi odeszli. Utrzymanie ich było niemożliwe. “Nie możemy oferować potencjalnym nowym zawodnikom znaczących korzyści materialnych. Możemy im jedynie zagwarantować ciepłą atmosferę oraz rodzinny klimat, bo wszyscy się kochamy. Niestety, prędzej lub później każdy piłkarz musowo trafi na witrynę sklepową w celach zarobkowych” — dodał Miñambres.
Piłkarze z kadry Rayo posiadają jedną wspólną cechę — NIC nie kosztowali. Przez pół roku na wypożyczeniu w klubie przebywał reprezentant Danii do lat 21, Nicki Bille. Gwiazdor po półrocznym epizodzie na przedmieściach Madrytu przeniósł się do Norwegii. W czerwcu dwunastu piłkarzom wygasają kontrakty. Sekretariat techniczny nie przystąpił do rozmów z żadnym z nich. Klub nie może sobie pozwolić na odnawianie kontraktów lub wykupienie piłkarzy, bo ich maluczkie pensje i tak są zbyt wysokie. Zapewne latem kilkunastu zawodników odejdzie, a Rayo poszuka jeszcze tańszych substytutów. Najlepszy zawodnik zespołu, czyli 20-letni Léo Baptistão, jest już po słowie z Atlético Madryt. Bez względu na wszystko, za kilka miesięcy zmieni klub za pozornie niewielką sumkę. Na przedmieścia Madrytu przybył jako piętnastolatek. Wyciągnęli go z… brazylijskiej drużyny futsalowej.
Wyznacznik wstydu — 5:0 czy autobus w polu karnym?
Fatalna sytuacja pozasportowa nie powoduje jednak, że Rayo promuje łopatologiczny styl gry. Ich pomysł na grę jest wyjątkowy. Grają atrakcyjnie, cieszą się grą, są kreatywni — po prostu warto ich oglądać. Wielu ekspertów określało Franjirrojos jako wersję demonstracyjną FC Barcelony. Rayo zawsze atakuje przeciwnika pressingiem. Piłkarze z dzielnicy Vallecas grają agresywnie, odważnie, szybko i bezwzględnie. Na murawie udowadniają, że potrafią czerpać radość z gry, a jednocześnie nie brak im charakteru w boiskowych starciach.
José Ramón Sandoval w zeszłym sezonie zbudował szkielet podmadryckiego projektu sportowego. Paco Jémez zaszczepił drużynie wiele charakterystycznych dla siebie elementów, aż stworzył potwora z Vallecas. 42-letni szkoleniowiec mówił we wielu wywiadach, że zachęca swoich obrońców do stania się pomocnikami, czyli każe im grać wysoko i odważnie. Były trener Córdoby preferuje otwarty futbol. Wolałby pójść na wymianę ciosów, niż uciekać się do gry defensywnej. Styl Jémeza idealnie obrazują jego słowa: “Jeżeli przegrywamy dwoma golami, co to za różnica, gdy stracimy jeszcze cztery? Porażka to porażka”.
W tym sezonie wysławiony został styl Celticu, kiedy Szkoci pokonali “Dumę Katalonii” w Lidze Mistrzów. Paco powiedział: “Spaliłbym się ze wstydu, gdyby moja drużyna zagrała w taki sposób. Nie toleruję takiego wstydliwego futbolu”. I zrobił, jak powiedział. Z Barceloną otrzymał gorzką manitę. Po stracie pięciu goli na własnym obiekcie, nie przeprosił za swoje słowa. Z dumą przyznał: “Przynajmniej reprezentowaliśmy swój styl i momentami graliśmy pięknie”. Kilkukrotnie jego ferajna zrobiła szum pod bramką Katalończyków, ale pójście na otwartą wymianę ciosów z Barceloną jest oczywistym samobójstwem. Jémez jednak wręcz obnosił się dumą: “Wybornie zamknęliśmy Barcę we własnym polu karnym przez pierwsze 20 minut”. Ot, cały Paco Jémez.
Powoli i mozolnie, ale skutecznie — Rayo uplastyczniło swój styl i zdefiniowało swoisty pomysł na futbol. Krok po kroku piłkarze “kupowali” to, co sprzedawał im trener. Piłkarzom spodobał się ten styl. Otwarcie przyznają, że początkowo nie byli do niego przekonani, ale teraz pozwala im czerpać niespotykaną radość z gry. W dniu dzisiejszym skoczyliby w ogień za swoim mentorem, czyli Jémezem.
Mają już tylko na… bilet
Rayo Vallecano jest położone w samym sercu biedy i ubóstwa. Kiedyś dzielnica Vallecas była oddzielona od Madrytu przestarzałymi blokami. W robotniczej dzielnicy mieszkańcy szukają najróżniejszych sposobów, żeby sobie dorobić. Spora część osób pracuje “na czarno”, inni zarabiają tyle, że ledwo starcza na mieszkanie. A większość po prostu nie ma żadnej pracy. Vallecas to jeden synonimów kryzysu w Hiszpanii. Pomimo codziennych udręk, Rayo obecnie jest tam jedynym powodem, żeby uśmiechnąć się od czasu do czasu. Jedna z hiszpańskich telewizji przeprowadziła reportaż na przedmieściach Madrytu. Pewna scena wyjątkowo utkwiła mi w pamięci, choć minęło już kilka miesięcy od obejrzenia tego materiału. Jeden z zagorzałych Bukaneros mówił do kamery: “Niedawno straciłem pracę. Problem goni problem. Ten kryzys jest okropny, bo wykańcza całe rodziny. Powiem szczerze: czasem brakuje już pieniędzy, żeby zagwarantować rodzinie posiłek. Odkładam jak tylko mogę albo zapożyczam się u znajomych, którym lepiej się powodzi. Przecież nie wybaczyłbym sobie, gdyby nie starczyło mi na… bilet. Rayo to całe moje życie”.
Na Facebooku Rayo Vallecano ma ledwie ponad 50 tysięcy fanów. Dla porównania: Lech czy Legia posiadają w tym miejscu kilka razy więcej sympatyków – liczby w przypadku polskich klubów oscylują w okolicach 250 tysięcy. Jak na hiszpańskie warunki, jest to statystyka porażająca. Stadion w Vallecas mieści zaledwie 14 tysięcy kibiców. I tak rzadko kiedy udaje się go wypełnić.
Sięgając najwyższych szczytów
Nic dziwnego, że Jémez publicznie ogłasza: “Jestem w euforii!”. “Możemy zapisać piękny rozdział w historii klubu. Rozpiera mnie duma. Jestem przeszczęśliwy” — entuzjazmował się dalej Paco. Przecież jego drużyna ma europejskie puchary na wyciągnięcie ręki.
Gra w europejskich pucharach to nie tylko kwestia prestiżu. To byłby ogromny zastrzyk gotówki dla klubu chorującego na finanse. Marzenia mogą stać się rzeczywistością. Rayo pląta się między piątym a ósmym miejscem. Zadanie będzie niewiarygodnie trudne, dlatego warto spoglądać w kierunku Campo de Fútbol de Vallecas. Przed Rayo wiele do zrobienia. Przede wszystkim potrzebna jest konsekwencja i regularność. Atrakcyjny i nieustraszony futbol jest piękny dla oka, lecz nie zawsze przynosi oczekiwane rezultaty. Pojawiła się ogromna szansa na przełomowy wyczyn. Wszystko zależy od piłkarzy i trenera. Rayo wyznaczyło nowe szczyty własnych możliwości. Pozostaje pytanie: jak daleko zawędruje ta niesamowita ekspedycja z Vallecas?