Rúben Dias – zwykły chłopak, któremu zachciało się być najlepszym

2021-05-28 08:14:56; Aktualizacja: 3 lata temu
Rúben Dias – zwykły chłopak, któremu zachciało się być najlepszym Fot. CHRISTOPHE SAIDI/SIPA/PressFocus
Rafał Bajer
Rafał Bajer Źródło: Transfery.info

Nie miał największego talentu, nie imponował techniką, ot był solidny. Swego czasu grał mniej od Pawła Dawidowicza. Dzięki uporowi i pewności siebie Rúben Dias podbija dziś jednak angielskie i europejskie boiska.

Nikt nie miał wątpliwości, że sprowadzając Rúbena Diasa, Manchester City robi całkiem dobry interes. Środkowy obrońca miał za sobą trzy bardzo udane sezony w lizbońskiej Benfice, w których regularne występy udało mu się okrasić nawet trofeami. Dochodziły do tego wyróżnienia indywidualne, zatem duże zainteresowanie jego usługami nie powinno szczególnie dziwić.

„The Citizens” walczyli o gracza długo, ostatecznie wykładając za niego 68 milionów euro, co jest dla nich najwyższą w historii kwotą wydaną na defensora. Był to swego rodzaju transfer „last-minute”, bowiem Dias przeniósł się na Etihad Stadium dopiero pod koniec września zeszłego roku, kiedy rozgrywki w Anglii już się rozpoczęły. Operacja była jednak dokładnie przemyślana, a jej finalizacja była efektem ponad rocznych starań.

24-latek nie miał nawet chwili na konkretną aklimatyzację, ale z miejsca wpadł w oko Pepowi Guardioli. Ten już po tygodniu od przeprowadzki wystawił go w pierwszym składzie. Stoper ani myślał oddawać szybko wywalczone miejsce.

Zadania łatwego nie miał. Rok wcześniej drużynę opuściła legenda „Obywateli”, Vincent Kompany. Manchester City jak powietrza potrzebował zawodnika, który nie tylko będzie w stanie regularnie grać na wysokim poziomie, ale też zapewni odpowiedniego ducha na boisku i w szatni. Potrzebował lidera, a Dias natychmiast odnalazł się w tej roli. Pewność siebie biła od Portugalczyka już od pierwszego dnia w klubie.

- Jestem agresywnym zawodnikiem i uwielbiam robić to, co robię. Kocham futbol i, nie wchodząc w szczegóły, bo zobaczycie to, kiedy tylko zacznę grać, najważniejszą rzeczą jest to, że uwielbiam wygrywać. Właśnie to musicie o mnie wiedzieć na początek – zapewniał odważnie na pierwszej konferencji prasowej.

Dias wchodził do angielskiej ekstraklasy z jasnym celem – chciał walczyć o trofea i robić to, co umie najlepiej, czyli dzielić i rządzić w swojej strefie boiska.

- Liczę na to, że Premier League okaże się powodem, dla którego chciałem zostać piłkarzem. Chcę czuć gęsią skórkę wychodząc na boisko. Tego uczucia nie da się wyrazić słowami – mówił.

Już w pierwszym sezonie na Etihad Stadium miał wiele okazji, by poczuć tę gęsią skórkę. Dias był filarem obrony, a kiedy już wyjątkowo nie mógł zagrać, zespół z miejsca tracił nieco na swojej tożsamości w defensywie. Z nim na boisku drużyna traciła ledwie pół gola na mecz, kiedy jednak go nie było, liczba ta rosła do ponad jednego gola.

Wygląda więc na to, że Guardiola miał duże szczęście, że Dias cieszył się dobrym zdrowiem.

O sile nowego obrońcy City brutalnie przekonywali się przeciwnicy. Bramki w rywalizacji z nim nie zdobyli choćby regularni strzelcy wyborowi: Harry Kane, Erling Braut Haaland czy Neymar. Portugalczyk dał się szczególnie we znaki Kylianowi Mbappé, który w starciu z „Obywatelami” po raz pierwszy doświadczył sytuacji, kiedy wychodząc w pierwszym składzie nie zdołał oddać ani jednego strzału na bramkę.

Nad defensorem panuje słuszny zachwyt, lecz kto by pomyślał, że jeszcze kilka lat temu takie sukcesy wcale nie były takie oczywiste. Kiedy zespołu rezerw Benfiki na dobre wchodził Dias, jednym z jego podstawowych zawodników był Paweł Dawidowicz. W tamtym czasie Polak spędzał na boisku więcej minut, choć niewątpliwie miał przewagę pod względem doświadczenia – był dwa lata starszy, a na koncie miał już występy w Lechii Gdańsk. Koniec końców to jednak Dawidowicz musiał szukać szczęścia na wypożyczeniach.

W tamtym czasie obecny bohater Manchesteru City powoli wyrabiał swoją pozycję, choć nie było mu o to łatwo. Rúben Dias nie był typem piłkarza, który wszystko zawdzięcza talentowi. Nie był graczem, który urodził się gotowy do gry. Miał niewiele cech, które mogłyby go wyróżnić na tle utalentowanych rówieśników. A tych w słynnej akademii „Orłów” z Lizbony przecież nie brakuje.

- Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał dobrą technikę, ale nie był geniuszem piłkarskim. Tylko dzięki swojej koncentracji i etyce pracy osiągnął poziom, na którym jest dzisiaj – wspomina w rozmowie z „iNews” Rodrigo Magalhães, koordynator techniczny akademii Benfiki. Przekonuje, że Dias nie był diamentem, który wystarczyło tylko oszlifować. Był blokiem marmuru, z którego kawałek po kawałku trzeba było utworzyć piękne dzieło.

- Udało nam się wpłynąć na poprawę jego techniki, czytanie gry i podejmowanie decyzji. Poprawił się też pod względem fizycznym. Ale ma niesamowitą zdolność, by cały czas prezentować się na swoim równym poziomie, nawet jeśli inni bywali od niego lepsi. Od początku widzieliśmy, że mimo wszystko coś w nim jest.

Wiara w siebie i zaufanie ze strony otoczenia pomogły Diasowi wznieść się na wyższy poziom. Defensor korzystał ze swojej stabilności, wyprzedzając tym swoich konkurentów, którzy dobre występy przeplatali tymi słabszymi.

Przed zbliżającym się finałem Ligi Mistrzów Pep Guardiola nie musi martwić się, że coś z tyłu pójdzie nie tak. Nie musi nerwowo zostawiać decyzji na ostatnią chwilę, próbując wyłapać, który obrońca jest najbardziej gotowy do udźwignięcia odpowiedzialności w tak istotnym spotkaniu. Dias stworzył z Johnem Stonesem duet, który rokuje na co najmniej kilka sezonów na najwyższym poziomie.

Takie transakcje, jak ta z udziałem Diasa, zawsze wiążą się z pewnym ryzykiem, ponieważ nawet jeśli zawodnik będzie prezentował wysoki poziom, niekoniecznie okaże się on adekwatny do wydanej kwoty. Tym razem klub nie może  jednak żałować ani jednego funta. Mistrzowie Anglii sprowadzili sobie gracza, który z miejsca otrzymał tytuł najlepszego piłkarza sezonu w prestiżowym plebiscycie Football Writers' Association.

Nagrody tej nie otrzymali nawet tak legendarni obrońcy jak John Terry, Rio Ferdinand czy Nemanja Vidić. Na liście zwycięzców próżno szukać stoperów, zazwyczaj statuetka trafia w ręce napastników lub ewentualnie pomocników. Dias ani myślał się tym jednak przejmować. Po prostu robił swoje, rozegrał znakomitą kampanię i śmiało można uznać go za jeden z najlepszych transferów sezonu, jeśli nie najlepszy.

- Nie spodziewałem się po nim takiej gry, jeśli mam być szczery – stwierdził Pep Guardiola, pytany, czy wczesną jesienią myślał, że może dostać w swoje ręce najlepszego piłkarza ligi.

- Wiedzieliśmy jaką ma jakość, ale nigdy nie wiesz, co tak naprawdę się wydarzy. Jeśli obrońca gra pod siebie, mogą pojawić się problemy, ale on zawsze myśli o partnerze ze środka obrony, ma na uwadze pomocnika przed sobą, a nawet skrzydłowych.

Właśnie takiego gracza potrzebował Guardiola. Wojownika, który będzie potrafił dominować przez wiele lat. Ale nie tylko pod względem sportowym.

- On 24 godziny na dobę myśli o piłce, jest takim profesjonalistą. Jestem pewien, choć mogę się mylić, że pewnego dnia zostanie wskazany przez kolegów z drużyny na kapitana, już teraz pokazuje, że potrafi być liderem.

Mało który piłkarz może liczyć na takie zaufanie szkoleniowca już po pierwszym sezonie. Ale swego czasu mało kto spodziewał się, że to właśnie Rúben Dias będzie osiągał takie sukcesy. Teraz stoi twarzą w twarz z największym marzeniem każdego chłopca, zaczynającego grać w piłkę - może wygrać Ligę Mistrzów, nie omijając przy tym ani jednego spotkania w fazie pucharowej. Po raz ostatni w tym sezonie Portugalczyk postara się pokazać, że faktycznie był brakującym ogniwem układanki Guardioli, ale nie powinno być z tym problemu. Wystarczy, że kolejny raz zechce być najlepszym.