Słodki deser

2014-06-14 02:09:28; Aktualizacja: 10 lat temu
Słodki deser Fot. Transfery.info
Dawid Michalski
Dawid Michalski Źródło: Transfery.info

Ci, którzy postanowili zostać przed telewizorami po meczu Hiszpania - Holandia, mogą być zadowoleni, bo obiad był wyśmienity, ale deser również był smakowity.

W historii Mistrzostw Świata miał miejsce tylko jeden mecz pomiędzy Chile i Australią – było to 40 lat temu w RFN. Choć wówczas padł wynik 0-0 i było to jedyne spotkanie Australii w finałach Pucharu Świata (na 10 rozegranych) z zachowanym czystym kontem, to jednak z wielu względów za faworyta dzisiejszego pojedynku uważano Chile. Chociażby z racji przepaści dzielącej obydwa zespoły w rankingu FIFA (Chile – 14; Australia, najniżej notowana reprezentacja występująca w Brazylii – 62 miejsce).

Pierwsza połowa drugiego meczu gruby B przypominała nieco walkę bokserską. „Socceroos” schowani za podwójną gardą nie kwapili się do ataków, ale w pewnym momencie zbyt głęboko się cofnęli, czego kilka chwil później gorzko pożałowali.

Wówczas dwa piorunujące ciosy wyprowadziło Chile – najpierw chaos w polu karnym Australijczyków wykorzystał Alexis Sánchez, strzelając swojego 23 gola w reprezentacyjnej karierze, a chwilę później ten sam zawodnik kapitalnym przyjęciem zwiódł obrońców, zagrał do Jorge Valdivii i gracz Palmeiras ładnym technicznym strzałem z 15 metrów podwyższył wynik na 2-0. Choć na pierwszy rzut oka to drugi gol był ładniejszy, warto zwrócić uwagę, że w akcji przy pierwszym trafieniu piłka przeszła przez WSZYSTKICH graczy Chile. Wyczyn godny Barcelony za najlepszych lat.

 

 

Te dwie minuty mocno wstrząsnęły drużyną Australii, ale Chile zamiast dobić słaniającego się rywala postanowiło nieco odpuścić. „Soceroos” odsapnęli, nabrali sił, wykorzystując chwilowo zadyszkę „La Roja”, i sami postanowili przejść do ofensywy.

 

W 35 minucie polu karnym znalazł się Tim Cahill, dośrodkowana z prawej flanki piłka znalazła jego, a były gracz Evertonu zrobił to co potrafi najlepiej – zdobył bramkę głową. Australia przełamała niefart dotyczący drużyn z Ameryki Południowej i zdobyła pierwszego gola w mundialowych starciach z reprezentacjami z tego kontynentu. „Socceroos”  wzorem Chile także chcieli wyprowadzić dwa zabójcze ciosy, chwilę później ponownie Cahill stanął przed szansą, ale w sytuacji 1 na 1 z Claudio Bravo musiał uznać wyższość kapitana reprezentacji Chile. Do kończącego pierwszą połowę gwizdka nieco przestraszona drużyna „La Roja” ostrożniej zabierała się za ataki wiedząc, że rywale mogą się boleśnie odgryźć.

 

 

Początek pierwszej połowy to były szalone ataki ze strony Chilijczyków i niesamowity pressing na rywali, co doprowadziło do strzelenia dwóch bramek, ale drugie 45 minut zaczęło się w odwrotny sposób. To Australia przejęła postawę ofensywną i starała się wyrównać stan spotkania. Oczywiście "Socceroos" próbowali zdobyć bramkę poprzez dośrodkowania na Cahilla i prawie się to udało, jednak raz trafił obok bramki, a w 52. minucie był na spalonym.

Jednak najważniejszym wydarzeniem pierwszych piętnastu minut drugiej połówki było... sensowne wykorzystanie technologii goal-line, którą mogliśmy wcześniej oglądać przy każdej bramce, mimo że ani razu nie było ku temu potrzeby. Tym razem Wilkinson uratował Australię przed utratą trzeciego gola w ostatniej chwilii i minutę później zostaliśmy uraczeni potwierdzeniem od FIFA.


 

W międzyczasie z boiska zszedł Arturo Vidal, który wciąż nie czuje się najlepiej po majowej operacji kolana. Gdy w 68. minucie z murawą pożegnał się strzelec gola Valdivia, a zmienił go Beausejour to gra "La Roja" zaczynała wyglądać coraz marniej.

"Socceroos" mocno atakowali, wykorzystując zadyszkę Chile, co odzwierciedlają statystyki strzałów.

 

 

Minut jednak mijały, a wynik utrzymywał się taki sam, jak w pierwszej połowie. Australijczycy próbowali rzucić wszystko na jedną szalę, ale widać było, że również i im brakowało sił. Niedokładne podania, rozluźnienie w szykach i utrata szybkości. Wierzono ciągle w Tima Cahilla, który po strzeleniu bramki, może pochwalić się tym, że udało mu się trafić do siatki na wszystkich sześciu kontynentach piłkarskich. Ale i jemu powoli kończyło się paliwo.

Chilijczycy natomiast mądrze rozegrali ostatnie minuty, utrzymując grę z dala od własnego pola karnego. Dobrą zmianę zarządził Jorge Sampaoli, wpuszczając na boisko Mauricio Pinillę, który miał wygrywać pojedynki główkowe. Ostatecznie "La Roja" zdołała jeszcze dobić Australię, a trzecią bramkę strzelił Beausejour.

 

Wynik spotkania już nie uległ zmianom i Chile zdobyło ważne trzy punkty. Pomimo zwycięstwa i bardzo mocnego startu, nie można powiedzieć, że w starciu z Holadnią i Hiszpanią podopieczni Sampaolego będą faworytami. Dowiedzieliśmy się natomiast, że Australia potrafi napsuć trochę krwi swoim rywalom -

- i że w końcu poziom sędziowania dorówynywał poziomowi gry i powagi całego turnieju.

AUTORZY: Maciej Wdowiarski, Dawid Michalski

Więcej na ten temat: Australia Chile MŚ 2014