"Sroki" szykują się do podniebnego lotu
2014-08-03 23:52:40; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Buczenie, bojkot, banery - trzy słowa na literę "b", które opisują poprzedni sezon Alana Pardew, mogą za moment przejść do lamusa. Anglik po cichu, w cieniu transferów największych potęg, zmontował ekipę zdolną powalczyć o wysokie cele.
Na fali sukcesów z sezonu 2011/2012 i po niezłym początku kolejnej kampanii (dwa zwycięstwa, dwa remisy i tylko jedna porażka), władze Newcastle zdecydowały się przedstawić Alanowi Pardew 8-letni kontrakt, wiążący go z klubem aż do 2020 roku. Patrząc na rezultaty, jakie od tamtej pory osiągnął, pewnie żałowali. Widmo spadku ciążyło nad "Srokami" aż do 37. kolejki, kiedy to udało się wyszarpać trzy punkty Queens Park Rangers, a Wigan przegrało z Arsenalem na The Emirates.
W Newcastle upon Tyne wykazano się jednak cierpliwością. Francuski projekt brytyjskiego menedżera wciąż miał rację bytu. Trzynastka - bo tylu zawodników legitymujących się paszportem tego kraju było w kadrze - okazała się umiarkowanie szczęśliwa. W poprzednim sezonie wyniki były już znacznie lepsze, bo i spadek był matematycznie realną perspektywą tylko do 32. kolejki. Ale i tak kibice twierdzili, że Pardew powinien odejść. Że blokuje potencjał klubu, a co gorsza - wizerunkowo naraża go na śmieszność. Choćby obwiniając lokalną prasę o to, że fani są przeciwko jego rządom. The Sun wystosowało nawet odpowiedź na okładce niedzielnego wydania:
A jednak Pardew tak jak zaczynał trzy poprzednie sezony, tak i ten rozpocznie na stołku menedżera "The Magpies". Tym razem jednak jest on komfortowy znacznie bardziej, niż wcześniej. Właściciele spełnili właściwie każdą zachciankę "Pardsa", czy "Pardioli" jak mówili o nim kibice, gdy w sezonie 2011/2012 w tabeli był nawet nad Chelsea. No, może poza jedną - z klubu odszedł Mathieu Debuchy, czołowy prawy defensor całej Premier League. Ale czy Pardew mimo to może narzekać?
Na pewno nie. Dostał jednego z najbardziej kreatywnych i bramkostrzelnych skrzydłowych Ligue 1, Remy'ego Cabellę. Dostał kapitana Ajaxu Amsterdam, Siema De Jonga, który opuszcza Eredivisie po średnim sezonie, spędzonym w dużej części na leczeniu kontuzji, ale także z bilansem, który musi go napawać dumą - 169 meczów, 57 bramek i 35 asyst dla Ajaxu. Dostał następcę Debuchy'ego, w fazie grupowej podstawowego obrońcę w talii brązowych medalistów mundialu, niezmordowanego Daryla Janmaata. Dostał też dwóch napastników - żywe srebro w postaci Emmanuela Riviere oraz uciekającego z Ukrainy ze względu na sytuację w tym kraju Facundo Ferreyrę. A do tego Jacka Colbacka - dla niektórych wisienkę na torcie. Bo nie dość, że cementuje linię pomocy "Srok", to jeszcze jego odejście poważnie osłabia największego rywala - Sunderland.
Ba, podobno to nie koniec wzmocnień. Clement Grenier, Connor Wickham (kolejny z kluczowych graczy Sunderlandu) - to nazwiska, które nadal znajdują się w notesie Pardew. A tego lata, gdy zaglądają do niego klubowi decydenci, wcale nie kręcą nosami, tylko wyciągają z kieszeni kilka kolejnych milionów. Chcą dać Anglikowi idealne warunki pracy. Tak naprawdę niewiele brakuje, by skład Newcastle prezentował się następująco:
A w odwodzie zostaje przecież Mapou Yanga-Mbiwa, o którego biła się swego czasu śmietanka Premier League. Yoann Goufran, który lubi zdobywać ważne, często decydujące o trzech punktach gole. Massadio Haidara, który podczas kontuzji dzielnie zastępował Santona. Za moment po kontuzji wróci Papiss Cisse. Jest i znakomity drybler Hatem Ben Arfa, który ostatnio wypadł z łask Pardew, ze względu na "brak profesjonalizmu."
No właśnie, skoro Anglik może sobie pozwolić na odstawienie lekką ręką takiego grajka, jak Ben Arfa, to oznacza, że czuje siłę swojego zespołu. A skoro "Święci" z Southampton mogą mieć problemy z lepieniem garnków bez swoich czołowych garncarzy, to może rolę rewelacji następnego sezonu Premier League powinny przejąć "Sroki" z St. James' Park? Nawet przydomek zdaje się pasować idealnie do wysokich lotów.