Szrot-raport. Jak odnieść sukces, gdy nie udało się w Odrze Wodzisław

2014-02-24 23:42:02; Aktualizacja: 10 lat temu
Szrot-raport. Jak odnieść sukces, gdy nie udało się w Odrze Wodzisław Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Przyjrzeliśmy się zawodnikom z zagranicy, których sprowadzano w ostatnich 10 latach do Polski, a których u nas uznano za szrot, albo przynajmniej - za mało przydatne zębatki w mechanizmie klubu. Ilu po opuszczeniu naszego kraju się powiodło?

Jak na ich ocenę, gdy jeszcze kopali piłkę po polskich boiskach - całkiem sporej liczbie. Właściwie co roku do Polski przychodził ktoś, kto nie dał się zapamiętać za nic szczególnego, by później błysnąć w poważniejszych rozgrywkach. Oczywiście spektakularnych pomyłek w ocenie, takich jak wałkowany na wszelkie możliwe sposoby Paulinho już nie było, jednak losy kilku "odrzutów z importu" mogą być zaskakujące.
 
Żebyśmy mieli jasność - nie interesują nas takie przypadki jak choćby Nikola Mijalović, który raz że w naszej lidze zdążył zaistnieć, dwa że występował w Polsce przez sześć lat, a trzy - że wrócił do naszego kraju po zagranicznych wojażach.
 
2002/2003
 
2002/2003 to sezon, w którym do Szczakowianki sprowadzono zawodnika z Anży Machaczkała, a do GKS-u Katowice z Corinthians. Niestety, ani Hosić, ani Leonardo wielkich karier w Polsce, jak i później nie zrobili. 
 
Udało się natomiast innemu przybyszowi z Brazylii, Davidowi. Trafił on do Pogoni Szczecin na zasadzie wypożyczenia z Atletico Paranaense. W polskiej lidze 20-letniemu wtedy Brazylijczykowi zadebiutować się nie udało (w przeciwieństwie do kolonii Brazylijczyków w Pogoni Ptaka - o czym później), natomiast jak do tej pory udało mu się zagrać 60 spotkań w brazylijskiej Serie A i drugie tyle w Serie B. A na tym nie powinno się skończyć, bo wciąż jest związany kontraktem z występującym w najwyższej lidze w kraju kawy Goias. A przecież wcześniej grał między innymi w wielkim Fluminense, gdzie jego partnerami z zespołu byli Thiago Silva czy Darío Conca.
 
 
2003/2004
 
Piękne czasy, kiedy do Górnika Zabrze, dzięki znajomościom we Włoszech Marka Koźmińskiego, sprowadzano piłkarzy z szerokich kadr klubów Serie A. Nie tak piękna była już ich gra na boisku, bo mogliśmy się dokładnie przekonać, dlaczego nie było im dane zagrać w macierzystych klubach - po prostu to były piłkarskie ananasy. Ale bułgarska dwójka Makrijew - Stojkow, która przewinęła się w tamtym czasie przez Zabrze, po odejściu z Polski radziła sobie aż za dobrze. Co prawda nigdzie dłużej niż przez dwa lata ani jeden ani drugi miejsca nie zagrzał, ale kluby w jakich występowali i to, jak się tam prezentowali to już całkiem inna historia.
 
Makrijew po swoim zabrzańskim okresie, kiedy to kibice zapamiętali go głównie z sytuacji, w której podawał do partnera będąc sam przed pustą bramką, trafił do francuskiego Dijon, gdzie również nieszczególnie mu wyszło. Ale później zaliczył aż trzy sezony z rzędu z "podwójną zdobyczą". Najpierw w Mariborze zdobył kolejno 13 i 10 goli w lidze, by później w MS Ashdod w Izraelu, gdzie zapłacono za niego milion euro, dołożyć 12. Do czwartego takiego sezonu z rzędu brakło mu tylko jednego gola, co nie przeszkadzało działaczom Krylii Sowietow Samara wyłożyć za niego pół miliona euro. Na Wschodzie szło mu raczej średnio, jednak po powrocie do Izraela (znów Ashdod), raz jeszcze uzbierał dziewięć goli na przestrzeni całego sezonu. Obecnie 30-latek gra w Lewskim Sofia. 
 
 
Rok starszy od Makrijewa Aco Stojkow najlepszy okres przeżywał natomiast zaraz po odejściu z Górnika, kiedy w belgijskiem AA La Louviere zdobył 7 bramek, przebywając na boisku jedynie przez 833 minuty. Później było kilka sezonów na Węgrzech i jeszcze jeden bardzo dobry w silnej lidze, gdy jego 8 bramek i 4 asysty niestety nie pomogły utrzymać się w szwajcarskiej Super League FC Aarau. Trzy tygodnie temu Stojkov został kupiony z Vardaru Skopje przez rumuńskie Botosani (15. zespół ligi).
 
 
Sprowadzany zimą do krakowskiej Wisły Edno Cunha był natomiast odgłosem rozpaczy. Latem stracono Marcina Kuźbę i napastnik rodem z Brazylii miał jakoś wypełnić tę lukę, jako że w sierpniu 2003 nie sprowadzono wartościowego następcy dla Polaka. Niestety, Edno nie potrafił zastąpić sprzedanego do Olympiakosu Pireus napastnika i po pół roku pożegnał się z Krakowem, rozgrywając u Henryka Kasperczaka ledwo 4 spotkania. Oczywiście bez gola. Po kilku latach jednak wypłynął w swojej ojczyźnie, gdzie uzbierał całkiem pokaźną liczbę spotkań w Serie A (jako zawodnik Portuguesy, Corinthians czy Botafogo), a także zapracował sobie na transfer do meksykańskiego Tigres za 2 miliony euro. Jeśli ktoś powiedziałby nam w 2004 roku, że za Edno ktoś kiedyś zapłaci taką kwotę, z pewnością popukalibyśmy się mocno w głowę.
 
 
2004/2005
 
Goran Popov to może nie klasyczny przypadek szrotu, z którego ktoś później zrobił użytek, bo jednak w Odrze Wodzisław raczej grywał w podstawowym składzie, ale też nikt nie płakał, gdy po pół roku w Wodzisławiu Śląskim Popov odchodził do Grecji. Tam spędził kilka lat, zanim zainteresowało się nim Heerenveen. Już wtedy wydawało się, że w Ekstraklasie mieliśmy zawodnika, którym teraz pewnie nie pogardziłaby Legia, Wisła czy Lech. Ale że w obecnym sezonie trafi do Premier League, do West Bromu? Tego chyba nikt się nie spodziewał.
 
 
Ciekawie potoczyła się też kariera sprowadzonego "znikąd" (z zespołu U19 SG Rosenhöhe Offenbach) Ibou. W Lechu nigdy na niego nie postawiono, jego ekstraklasowe doświadczenie to całe 29 minut. Inaczej postąpiono jednak w Belgii. I gdy spoglądamy na jego statystyki, przecieramy oczy ze zdziwienia. Ibou ma na swoim koncie 33 bramki i 24 asysty w Jupiler Pro League, zanotowane w 136 spotkaniach. Nic dziwnego, że, gdy tylko kończy mu się kontrakt z jednym belgijskim klubem, nie ma problemu ze znalezieniem kolejnego.
 
 
W tym samym czasie przez Wisłę przewinął się Vlastimil Vidlicka, którego reklamowano jako wielką nadzieję czeskiej piłki i jednego z najlepszych prawych obrońców młodego pokolenia w tamtym kraju. W walizce do Polski zapomniał chyba jednak o miejscu na wszystkie swoje atuty. Zostawił je w domu, gdzie - po nieudanej przygodzie z Wisłą - prezentował się bardzo dobrze. Choćby niedawno w Sparcie Praga, z którą występował w fazie grupowej Ligi Europy i gdzie co sezon dobijał do 19 spotkań.
 
 
2005/2006
 
Sezon 2005/2006 wolny był od tak spektakularnych przykładów, jak Popov czy Ibou, jednak takie nazwiska jak Matić, Burns czy Daniel Cruz miały szansę się przez nasze boiska przewinąć. 
 
Stipe Matić grał bardzo mało w zabrzańskim Górniku, jednak w 2010 trafił do FC Thun, z którym nie tylko zaliczył pół setki występów w ekstraklasie Szwajcarii, ale także 90 minut w fazie grupowej Ligi Europy. 
 
 
Takie doświadczenie to jednak nic wobec tego, co udało się Jacobowi Burnsowi. Ten miał jeden sezon, w którym spełniło się pewnie jedno z jego największych marzeń od czasu, gdy Australijczyk trafił do Europy. W sezonie 2008/2009 zagrał w czterech meczach piłkarskiej Ligi Mistrzów z Unireą Urziceni Dana Petrescu. To coś, co nie udało się żadnemu z "Wiślaków" po dziś dzień.
 
 
Daniel Cruz natomiast był częścią projektu brazylijskiej Pogoni Szczecin Antoniego Ptaka. Wcześniej znajdował się w kadrze Legii Warszawa, jednak ani razu nie znalazł się w osiemnastce meczowej. W Pogoni zagrał 23 spotkania, a więc o jedno mniej, niż... żółte kartki, które zebrał w portugalskiej ekstraklasie jako zawodnik Naval w latach 2008-2011. Jego agresywna gra imponowała jednak kibicom i trenerom, którzy stawiali na niego tam bardzo konsekwentnie.
 
 
2006/2007
 
Sezon 2006/2007 był bardzo dobry dla Brazylijczyków, którzy ściągnęli do Polski. Inaczej - sam sezon nie był szczególny, jednak kolejne - wręcz przeciwnie. 
 
Danilo, który wtedy rozegrał ledwie trzy spotkania w Pogoni Szczecin jest wiodącą postacią w ataku Zorii Lugańsk, mającą na swoim koncie skalpy Dnipro Dnipropietrowsk czy Dynama Kijów. Jego koledze ze Szczecina, Leandro, powodzi się jeszcze lepiej - w najwyższych klasach rozgrywkowych w Rosji i na Ukrainie ma już na swoim koncie niemal 150 meczów. W Wołdze Niżny Nowogród gra obecnie po prawej stronie wypożyczonego z Kaiserslautern Ariela Borysiuka.
 
 
 
Trzech ciekawych Brazylijczyków (szczególnie dla stałych bywalców klubów w stolicy Polski) sprowadziła wtedy też warszawska Legia. Hugo Alcântara, Élton i Junior nie spełnili pokładanych w nich nadziei, ale na pewno nie mogą się wstydzić późniejszych osiągnięć. Alcântara rozegrał trzy pełne spotkania w fazie grupowej Champions League w barwach CFR Cluj, Élton obecnie otrzymał kontrakt życia w Arabii Saudyjskiej, gdzie na razie w 4 meczach ma na koncie 6 goli (wcześniej wpisał sobie w metryczkę także sporo występów w brazylijskiej Serie B i nieco mniej w Serie A), a Junior był do niedawna cenioną postacią na Ukrainie, obecnie jednak poszukuje klubu po wygaśnięciu kontraktu z Metalurgiem Zaporoże. W jego barwach zanotował zresztą świetny sezon 2011/2012, kiedy to do 8 trafień dołożył 12 asyst.
 




 
A Martína Bonjoura pamiętacie? Pewnie nie. Argentyńczyk nie dostał ani minuty w Lechu, natomiast po powrocie do Ameryki co sezon gra regularnie - czy to w Urugwaju, czy w Ekwadorze, czy w Peru, czy nawet... w MLS. Z Vancouver Whitecaps awansował nawet do play-offs ligi zawodowej w USA.
 
 
2007/2008
 
O Paulinho pisać już nie będziemy - o nim było dość podczas Pucharu Konfederacji, kiedy to dogadywał już swój transfer z Tottenhamem, który wyłożył za niego 17 milionów euro. Co prawda nie został w ŁKS-ie nie ze względu na brak umiejętności, a na względy pozasportowe, jednak gdybyśmy sobie mieli przypomnieć, czy czymś nas wtedy oczarował... Nie, raczej nic takiego w pamięci nie znajdujemy. A w ogóle wspominamy o nim dlatego, że sezon 2007/2008 był ubogi w takie "odkrycia" jak te z poprzednich lat.
 
 
2008/2009
 
To jednak nic w porównaniu z sezonem 2008/2009 - sezonowy zagraniczny nabór z tamtego okresu okazał sie tak słaby, że szczytem marzeń dla niego mogły być: wysoki kontrakt w 2. lidze chińskiej, bądź Dynamo Czeskie Budziejowice. No ale czego spodziewać się po zaciągu, którego trzy elementy (Salcinović, Golik, Handzić) Franciszek Smuda nazwał wprost strasznym szrotem...
 
2009/2010
 
Kolejny sezon jednak wynagrodził zagranicznym zawodnikom posuchę roku minionego z nawiązką. Poza naszą ligą wybiło się dwóch graczy, którzy u nas dalecy byli od oślepiania swoim blaskiem. I to w jakim stylu!
 
Marcelo Sarvas, pomocnik znany nam z Polonii Warszawa został mistrzem MLS u boku Davida Beckhama, Landona Donovana czy Robbiego Keane'a. I to bynajmniej nie jako statysta - w sezonie zasadniczym zagrał w barwach LA Galaxy 27 meczów, o 3 więcej niż... sam Beckham.
 
 
Rodrigo Moledo natomiast zapracował sobie przez dwa lata gry w Internacionalu Porto Alegre na warty 5 milionów euro transfer do Metalista Charków, w którym występuje od lata i gdzie jedyne jego absencje wiążą się z kartkami bądź kontuzjami. W pozostałych spotkaniach gra bowiem od pierwszej do ostatniej minuty (raz tylko wszedł na plac gry z ławki). Defensywa Metalista pod wodzą byłego piłkarza Odry Wodzisław Śląski spisuje się znakomicie - gdy Moledo był na boisku, zespół z Charkowa stracił ledwie 9 bramek (w 13 meczach).

 
2010/2011
 
To był dobry rok. Przynajmniej dla naszego zestawienia, do którego wybraliśmy aż pięciu zawodników. Zastanawialiśmy się jeszcze nad Michaiłem Siwakowem, który gra obecnie w BATE, z którym zaliczył przygodę w Lidze Mistrzów. Jednak był tylko wchodzącym z ławki rezerwowym, podobnie jak to ma miejsce obecnie, w lidze białoruskiej.
 
Filigranowy Riku Riski furorę robił w Football Managerze (podobniej jak wspomniany Sivakov), jednak bynajmniej nie na polskich boiskach w barwach łódzkiego Widzewa. Nieco ponad 400 minut rozłożone na dwa sezony i ledwie jedna asysta? W zasadzie gdyby nigdy do Łodzi nie trafił, to nie zrobiłoby to większej różnicy. Świetnie zrobił mu jednak powrót do Skandynawii. Najpierw odbudował formę na wypożyczeniu w Örebro, by z przytupem zaprezentować się norweskiej publiczności w barwach Hönefoss. Dwa sezony po 10 bramek w każdym robi na nas spore wrażenie, szczególnie że za snajpera uchodzi raczej jego brat, Roope, testowany ostatnio przez Śląsk Wrocław. Zrobiło też wrażenie na działaczach największego gracza na norweskim rynku, Rosenborga, którego barwy od nowego sezonu będzie reprezentować Riski.


 
Nadspodziewanie dobrze radzi sobie też pamiętany (?) z Lechii Gdańsk Bédi Buval. Ten zawodnik jest dla nas pewnym fenomenem, bo w portugalskiej Primeira Lidze zatrudnia go już trzeci klub, a wyszły mu właściwie tylko jedne rozgrywki - w barwach CD Feirense, dwa sezony temu. W Académice Coimbra przez ostatnie pół roku nie zdobył gola ani nie zaliczył asysty (dla przypomnienia - Buval to napastnik), a mimo to zimą zmienił klub na rewelację poprzedniego sezonu, FC Paços de Ferreira (obecnie ostatnie miejsce w lidze). Tutaj... trzyma poziom. Trzy mecze bez jakiegokolwiek wkładu w grę ofensywną zespołu. Ale wciąż jest na powierzchni.
 
 
A Alejandro Cabral? Jeden z symboli nieszczególnie trafionej polityki transferowej Legii? To znaczy - grając w Polsce zapracował sobie na powołanie do kadry narodowej, ale szanujmy się - to nie był nawet 3. garnitur "Albicelestes". Po roku przygody z polską kopaną wrócił do Vélez Sarsfield, gdzie gra aż miło. Od trzech sezonów, niezmiennie, Cabral jest ważnym zawodnikiem środka pola trzeciej siły ligi argentyńskiej.
 
 
To jednak nic w porównaniu z jego rodakiem, Andrésem Ríosem. W Wiśle był typowym zapchajdziurą, która znajduje się na boisku w razie kontuzji, bądź gdy konieczne jest wprowadzenie napastnika w końcówce meczu. Nic dziwnego, że w Krakowie nie zdecydowano się go wykupić. Ale River Plate, do którego należała karta zawodnika, nie załamywało rąk. Wypożyczyli Ríosa do Ekwadoru, gdzie rozegrał sezon życia i zapracował na transfer życia - za 3,7 miliona euro (!) zasilił meksykański CF América, w którym szatnię będzie dzielić z dwunastoma reprezentantami swoich krajów. Oczywiście głównie Meksyku.
 
 
Transferu życia nie zaliczył jeszcze za to Bruno Mezenga (czy, jak kto woli, "Bruno Łazęga"), który do tureckiego Akhisaru trafił za darmo. Ale wszystko przed nim - szczególnie, że z roku na rok poprawia swoje strzeleckie osiągnięcia na boiskach Süper Lig. Najpierw był bezowocny sezon w Ordusporze, później pięć bramek w Akhisarze, a obecnie jest już 6 goli w tymże klubie. W tym dwa strzelone przeciwko Besiktasowi, na wagę ważnego remisu 3:3.

 
2011/2012
 
Płynnie przechodzimy do jednego z największych zaskoczeń w zestawieniu. Koen van der Biezen. Nie wiemy, czy my byliśmy tacy ślepi, że uważaliśmy Holendra za jednego z najgorszych "drewniaków", jakich widziały w ostatnich latach polskie boiska, czy on poczynił po odejściu z Cracovii taki postęp, ale ten gość jest obecnie najlepszym strzelcem (!) mającego spore szanse na awans do 1. Bundesligi (!!) Karlsruher. A w ubiegłym sezonie, co prawda tylko w 3. Bundeslidze, trafił do siatki 15-krotnie na przestrzeni całego sezonu. Szok.


 
Zgoła inne cele ma PEC Zwolle Freda Bensona, który w Lechii był jednym z gorszych napastników, jacy przewinęli się przez ten klub w ostatnich latach. W Holandii przypomniał sobie jednak, że strzelać potrafi i jest na najlepszej drodze, by w tym sezonie poprawić osiągi z poprzedniego. Brakuje mu do tego jeszcze tylko dwóch trafień, które na pewno pomogą klubowi Mateusza Klicha w walce o europejskie puchary. Albo o utrzymanie, bo różnice punktowe między miejscami pucharowymi a spadkowymi są minimalne. Wystarczy powiedzieć, że ósme Zwolle ma ledwie 7 punktów przewagi nad szesnastym RKC Waalwijk.


 
2012/2013
 
- Nie chciałem być trzecim bramkarzem - mówił w wywiadzie dla Legia.net po odejściu z Łazienkowskiej Igor Berezowski. Po czym zdecydował się na awans sportowy - w belgijskim Lierse miał być bramkarzem numer dwa, zaraz po Nathanie Gorisie. Ten jednak na przełomie listopada i grudnia przyjął dwanaście sztuk w czterech meczach, co przelało i tak już wypełnioną po brzegi czarę goryczy. Między słupki wskoczył Berezowski, który może nie został z miejsca cudotwórcą, ale zachował już dwa czyste konta, a Lierse w dziewięciu meczach z Ukraińcem w bramce wygrało cztery razy. Wcześniej - jeszcze z Gorisem - udało się pięciokrotnie, jednak potrzebnych było do tego osiemnaście prób.