Szybkość, szybkość i jeszcze raz… szybkość. Luka Zarandia, nowa nadzieja Arki Gdynia
2017-05-08 21:52:17; Aktualizacja: 7 lat temuNie dla niego chaotyczne wrzutki i piłki na przebój. Potrzebuje konkretów i przede wszystkim przestrzeni, żeby te 3-4 razy w ciągu meczu móc wyrwać do przodu i rozpętać rywalowi piekło. Już udowodnił, że to potrafi.
Bez strategii ani rusz
Gruzin ani myślał wystąpić przed szereg. Zamiast tego dopasował się do formy swoich kolegów z drużyny i bez walki oddał spotkanie z Cracovią. Na próżno było wypatrywać Zarandii, który niecały tydzień temu pognębił poznańskiego Lecha – nie pozostał nawet cień.
Oczekiwania były dość duże, ale racjonalne. Wszak nikt nie spodziewał się, że arkowcy nagle będą wygrywać wszystko jak leci i już na samym początku rozgrywek w strefie spadkowej, zapewnią sobie spokojne utrzymanie. Nic z tych rzeczy. Kibice spodziewali się jednak, że Arka popłynie na fali wtorkowego sukcesu i będzie on stanowił swego rodzaju bodziec do zmian. Albo chociaż do większego zaangażowania, bo przecież podopieczni Ojrzyńskiego wcale nie prezentowali się lepiej od „Kolejorza” – po prostu odrobili pracę domową, mieli sporo szczęścia i przede wszystkim byli skoncentrowani na grze.Popularne
Ani jeden z tych warunków nie został spełniony w starciu z Cracovią. Gdynianie popełniali potężne błędy w defensywie, dokładności było jak na lekarstwo i ponownie trudno było wskazać zawodnika, który będzie w stanie pociągnąć ekipę do przodu. Jeszcze przed meczem wydawało się, że jednym z takich piłkarzy może być Luka Zarandia, który brylował w finale Pucharu Polski. Gruzin imponował szybkością, ciężko pracował przy odbiorze, twardo utrzymywał się na nogach i wykorzystał element zaskoczenia. Właśnie takiego kogoś potrzebowali arkowcy – nie dość, że mógł rozbujać flankę, to jeszcze był piekielnie szybki, zwrotny i trudno było mu wygarnąć futbolówkę.
Te wszystkie powody musiały złożyć się na decyzje trenera Ojrzyńskiego, który zdecydował się dać mu szanse w wyjściowej jedenastce. I chociaż może trudno w to uwierzyć, skoro do Gdyni przychodził z łatką talentu: był to jego debiut.
Rzeczywistość okazała się być zgoła inna. 21-latek był kompletnie niewidoczny (zagrał 65 minut) i nijak nie przypominał Zarandii sprzed tygodnia. Gruzin przykleił się do skrzydła i tam oczekiwał na piłki, co oczywiście miałoby sporo sensu, gdyby pozostali arkowcy byli w stanie zagrać do niego w tempo. Znacznie częściej próbowano jednak sił przeciwległą flanką, czyniąc go całkowicie bezrobotnym i wyłączonym z gry.
Po 3. minucie wydawało się, że gruziński piłkarz będzie ważnym elementem układanki Ojrzyńskiego. Ewidentnie pokazał się Zbozieniowi, żeby ten pograł przez niego, a nie kierował futbolówkę na drugą stronę boiska i jeszcze bardziej opóźniał zawiązanie akcji.
Była to jednostkowa sytuacja. Zarandia nie doskakiwał agresywnie do przeciwnika, chcąc zmusić go do błędu albo wygarnąć futbolówkę i tak jak pozostali arkowcy pozorował pressing. Na wydarzenia meczowe reagował o tempo za wolno, przez co Cracovia z łatwością potrafiła zorganizować się w ataku. Nie pomagała także jego bierność w defensywie. Chociaż szkoleniowcowi udało się wymóc na skrzydłowych, żeby w meczu z Lechem wracali do obrony, tak nie miało to miejsca w ligowym starciu. Gruzin rozegrał bardzo asekuracyjne zawody.
To właśnie Deleu pierwszy dopadł do piłki, chociaż zabierało się do niej aż trzech zawodników gości. Brakowało przede wszystkim komunikacji, ale i decyzyjności.
21-latek nie zamierzał doskoczyć do rywala, nacisnąć go, pokazać miejsce w szeregu – zamiast tego ukrywał się za podwójną gardą. Największym problemem Arki był całkowity brak realizacji założeń strategicznych na to spotkanie. Teoretycznie piłkę do gry miał wprowadzać Łukasiewicz odbierając ją od stoperów i nadając kierunek grze – wówczas na wsparciu mieli zameldować się wysoko i szeroko ustawieni boczni obrońcy pozostający w bezpośrednim kontakcie ze skrzydłowymi. Ogromnym atutem miała być obecność właśnie Zarandii, który trzema-czterema rajdami mógłby odmienić losy tego spotkania. Tak się jednak nie stało. Arkowcy preferowali długie piłki, a one w przeważającej większości nie znajdowały adresata. Gra stała się szarpana, brakowało dokładności i jakiejkolwiek kontroli.
Ostatnia deska ratunku
Zarandia nie był głównym winowajcą takiego stanu rzeczy – padł ofiarą mielizny, na której osiadła Arka. Niemrawa postawa Gruzina wynikała ze „stylu” całej drużyny, chociaż oczywiście mógł pokazać znacznie więcej. 21-latek wyglądał bardzo słabo w dryblingach, które stanowiły jego znak firmowy w spotkaniu z Lechem. Był bardzo czytelny i mało mobilny. Z drugiej strony nie miał okazji wykorzystać swojej szybkości, bo gdy tylko zaczynał się rozpędzać… albo nie otrzymywał podania zwrotnego, albo nie miał z kim pograć.
Bardzo rzadko, ale jednak 2-3 razy Zarandia znalazł się w sytuacji, gdy w końcu mógł pograć na jeden kontakt na flance. Być może byłoby to dobre rozwiązanie biorąc pod uwagę, że w meczu z „Kolejorzem”, Arce udało się utrzymywać przy futbolówce, wymienić kilka dobrych, dokładnych podań i przenieść się w okolice jego „szesnastki”.
Podobnie było, gdy Gruzin mógł wyjść na czystą pozycję w bocznym sektorze boiska. Tam znacznie częściej zderzał się ze ścianą w postaci nie mam do kogo zagrać, a akcje paliły na panewce. W 31. minucie całość miała tempo i nawet zakończyła się dośrodkowaniem Zbozienia – niestety dla Arki, nieudanym. O jedynym rajdzie Zarandii można było mówić w 35. minucie, gdy odebrał futbolówkę jeszcze na swojej połowie, pomknął z nią do przodu, ale już w momencie podania zawiodły umiejętności techniczne, a piłka trafiła pod nogi przeciwnika. W ogólnym rozrachunku – efekt był zawsze taki sam.
Jeden z nielicznych momentów, gdy Arka miała inicjatywę po swojej stronie. Warcholak z Bożokiem utrzymali tempo na flance, zakotłowało się w polu karnym Sandomierskiego, a o tym, że piłka nie zatrzepotała w siatce przesądził… brak komunikacji między Zarandią i Marciniakiem.
Być może wyglądałoby to zupełnie inaczej, gdyby arkowcy ściśle trzymali się planu na ten mecz tak, jak zrobili to w Warszawie. Już nawet nie chodzi o to, że zabrakło szczęścia – Arka nie zrobiła nic, żeby postawić się „Pasom” i w jakikolwiek sposób poważnie zagrozić bramce Sandomierskiego. Zamiast gry na małej przestrzeni, w której z powodzeniem odnalazłby się Zarandia, podopieczni Ojrzyńskiego uparli się na dalekie, bardzo niedokładne podania do przodu. Dodatkowo wyglądało to tak, jakby Gruzin nie do końca był w stanie przekuć w czyn założenia taktyczne. Jego doskok do przeciwnika był bardzo niemrawy, brakowało go w centrum akcji, bardzo łatwo można mu było wygarnąć futbolówkę, wszelkie dryblingi kończyły się fiaskiem i był kompletnie nieprzydatny w odbiorze (zarówno na swojej połowie, jak i przeciwnika). A przecież wystarczyłoby dać mu trochę wsparcia, podejść bliżej, ściągnąć na siebie uwagę przeciwnika, żeby zyskał nieco więcej przestrzeni. Paradoksalnie w tych mrocznych dla Arki czasach, to właśnie on ze swoją sinusoidalna formą mogą stanowić ostatnią deskę ratunku. Pozostaje pytanie, czy to wystarczy.