Trochę pomocy do pomocy, czyli: Wenger - kupuj!
2014-01-31 17:30:39; Aktualizacja: 10 lat temuNiewiele czasu zostało, by wzmocnić mocno osłabioną drugą linię Arsenalu.
Wydawało się, że lepiej być nie może. Długo bowiem było kibicom „Kanonierów” czekać na tak udany półmetek sezonu – 8 lat oczekiwania na jakiekolwiek trofeum może wyprowadzić z równowagi i najwytrwalszych i najcierpliwszych, ale i tych najzagorzalszych. Tym bardziej, że sezon w sezon, mecz w mecz, sytuacja w sytuację, podopieczni Arsene’a Wengera pokazywali, że do elity brakuje naprawdę niewiele.
„Było blisko w 2011, co dopiero będzie teraz!” zdawali się krzyczeć fani „The Gunners” latem 2013 roku. Istotnie – sprowadzenie do Londynu Mesuta Özila oraz seria obiecujących występów piłkarzy z armatką na piersi sprawiły, że atmosfera wokół Emirates Stadium rozgrzała się do temperatury rodem z północnoafrykańskich pustyń. Zimy, wydawać by się mogło, nie sposób będzie zobaczyć w czerwono-białej części Londynu. Prognozy jednak nieco się pomyliły i ta przychodzi właśnie teraz, powoli i z rozmachem.
Cały piłkarski świat ekscytował się przenosinami rozgrywającego Realu Madryt do północnego Londynu. Przeprowadzka „najlepszej 10-tki świata”, jak skomplementował Niemca Jose Mourinho, miała pomóc „Kanonierom” wrócić na szczyt; dać sygnał, zarówno kibicom, jak i zawodnikom, że włodarzom klubu nie zależy już tylko i wyłącznie na spłacie długów za stadion czy na zarobku, ale że Arsenal może jest w stanie wrócić do walki o cele najwyższe. Ku zaskoczeniu, i niebywałej radości sympatyków klubu z The Emirates, cała formacja pomocy zaczęła grać jak z nut.Popularne
„Mieliśmy Piresa i Ljunberga, mamy Özila, Cazorle i Ramseya!” pokrzykiwali sympatycy „The Gunners”, co rusz porównując obecne zestawienie do słynnej drugiej linii „The Invicibles”. I w istocie – na początku sezonu 2013/14 nie było mocnych na drugą linię zespołu „Kanonierów”. Özil nie przestawał asystować, Wilshere strzelał bramki jak z Playstation, Ramsey rozgrywał sezon życia, a sprowadzony za darmo Mathieu Flamini sprawił, że w destrukcji Arsenal nie odstępował na krok od kolejnych przeciwników. Bajka. I wtedy, do tego słonecznego zakątka nadeszła zima, plaga najgorsza ze wszystkich; coś, co już od wielu lat zdejmuje sen z powiek kibiców „The Gunners” – kontuzje.
Z siódemki najczęściej desygnowanych do gry pomocników, obecnie „w grze” pozostało trzech: ostatnimi czasy wystawiany na skrzydle Cazorla, Ozil oraz Arteta. Najdłuższa absencja trafiła się postaci wyjątkowej w tym sezonie, przez wielu skreślanej w poprzedniej kampanii ligowej – Aaron Ramsey, w dzień swoich urodzin, 26 grudnia nabawił się kontuzji uda. Mecz z West Hamem był ostatnim do tej pory występem jego występem w koszulce z armatką na piersi – kilka dni temu pojawiła się informacja, że nastąpił nawrót urazu i Ramseya może nie oglądać jeszcze przez 1,5 miesiąca. Kibice nie kryją swojego rozgoryczenia – ale czy można zachować się inaczej w przypadku kontuzji piłkarza, który swymi popisami przyćmił występy samego Mesuta Ozila?
Pech nie opuszcza także Jacka Wilshere’a. Anglik, po bardzo długim rozbracie z piłką, ponownie nabawił się kontuzji kostki. Kiedy wróci – nie wie nikt, choć trenerowi Arsenowi Wengerowi wydaje się, jak zwykle z resztą, „że będzie to niedługo”. Szkoda tylko, że to „niedługo” niestety nie brzmi już w ustach francuskiego szkoleniowca wiarygodnie. Wenger bowiem wielokrotnie mamił już kibiców obietnicami rychłych powrotów swoich podopiecznych. Co zazwyczaj z tych obietnic wynikało? Abou Diaby. Oficjalna wersja powrotu Wilshere’a? 8 lutego, spotkanie z Liverpoolem.
Nieco bliżej powrotu wydaje się być Tomáš Rosický. Czech przeszedł już operację nosa i możliwe, że znajdzie się w kadrze na najbliższy mecz z Crystal Palace. Pewne jest jednak, że na najbliższe 4 spotkania na podwórku krajowym wypadnie Mathieu Flamini. Francuz, po brutalnym i bezmyślnym faulu, został w 80. minucie ostatniego ligowego spotkania z Southampton zesłany do szatni.
Jakby pecha było mało, Arsenal czeka w najbliższych tygodniach prawdziwa próba siły ognia. Wydaje się ona tym trudniejsza, że na drużynie „Kanonierów” ciąży teraz ogromna presja. Fakt – w ostatniej kolejce stracili prowadzenie w ligowej batalii, jednak mimo kłopotów kadrowych, nadal są na dobrej, ba, najlepszej od kilku sezonów drodze do walki o tytuł mistrzowski.
Lutowy kalendarz Arsenalu zaczyna się od ligowej potyczki z Crystal Palace. Będzie to jednak dopiero rozgrzewka przed właściwą, zimową batalią. „The Gunners” czekają jeszcze dwa spotkania z Liverpoolem (na szczeblu ligowym i pucharowym), Manchesterem United, Bayernem Monachium oraz Sunderlandem.
Pewnym jest, że najbliższe tygodnie będą ogromnym sprawdzianem nie tylko dla piłkarzy i kibiców, ale również, a może przede wszystkim dla samego Arsene’a Wengera. Pytanie tylko, czy Francuz będzie starał się, jak ma w zwyczaju, przerzucać zawodników na ich nienominalne pozycje, czy też może w końcu, jak latem zeszłego roku, porządnie i głęboko sięgnie do portfela. Od wielu tygodni bowiem mówi się o silnym zainteresowaniu Julianem Draxlerem z Schalke 04, jednak niemiecki klub zaprzecza, jakoby doszło do jakichkolwiek negocjacji.
Najnowsze doniesienia mówią także o zainteresowaniu piłkarzem Spartaka Moskwa, Kimem Källströmem. 31-letni Szwed powinien być jednak dla Wengera „planem B”. Sam francuski szkoleniowiec przyznał, że szanse na transfer, jakikolwiek transfer, wynoszą obecnie 80%. Kibice i sympatycy futbolu w brytyjskim wydaniu byliby chyba jednak bardziej rad, gdyby to 20-letni Niemiec miał występować od lutego na angielskich boiskach. Poza tym, ostatnio Niemcy się Wengerowi udawali. Przynajmniej po jakimś czasie!