Ulepiony przez Solskjæra: DANIEL CHIMA CHUKWU

2016-12-29 19:57:28; Aktualizacja: 7 lat temu
Ulepiony przez Solskjæra: DANIEL CHIMA CHUKWU Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Fortuna stoi za nim murem. Gdyby nie bankructwo klubu, nikt by o nim nie usłyszał, wybór wcześniejszego lotu być może uratował mu życie, a teraz chce go Legia… której jeszcze parę lat temu był koszmarem.

Szczęście w nieszczęściu

Chika George nigdy nie wpadł na pomysł, że pewnego dnia wyruszy na podbój piłkarskiego świata. Z jego bratem było inaczej. Od małego wyróżniał się na tle rodzeństwa, gdy na domowym podwórku urządzali sobie zawody 2 na 2. Całe te dziecinne zmagania pozostawały pod czujnym okiem głowy rodziny: „Synu, postaw na futbol”, zwykł powtarzać ojciec do późniejszego bohatera Molde FK. I postawił. Tak, że w tym momencie absolutnie nie ma czego żałować. Jego przygoda zaczęła się zwyczajnie, w lokalnych ekipach. Tułał się po Bussdor United, potem wypatrzyła go szczycąca się całkiem niezłą opinią akademia Festac Sport, aż wreszcie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Chima Chukwu wylądował w Oslo.

Za żadne zaskoczenie nie można też uznać szoku klimatycznego z jakim przez długi czas zmagał się młodziutki napastnik. Nagle znalazł się kilka tysięcy kilometrów od domu, nie znał języka, a warunki pogodowe również nie były sprzyjające. „W Nigerii jest bardzo gorąco, nikt nie jest przyzwyczajony do gry w zimnie, niekiedy przy ujemnych temperaturach. To było dla mnie największe wyzwanie, ale musiałem sobie poradzić”, opowiadał Chima Chukwu w rozmowie dla sofoot.com. Całą frustrację odbijał sobie na boisku. Wydawało się, że tam zapomina o wszelkich niedogodnościach. Zresztą, już w debiucie strzelił bramkę ratując honor Lyn, które uległo Bodø/Glimt aż 4:1, jednocześnie stając się stałym bywalcem pierwszego składu. Od kwietnia do czerwca asystował 3-krotnie i zanotował 6 trafień. Wiodło mu się naprawdę dobrze, złapał wiatr w żagle i poczuł, że ta przygoda wcale nie musi się zakończyć źle…

Ale może. Pod koniec czerwca nastąpił potężny zwrot w jego karierze: Lyn musiało ulec długom i ostatecznie ogłosiło bankructwo. Wszystkie wyniki drużyny zostały anulowane, a zawodnicy odprawieni z kwitkiem. Daniel Chima Chukwu po raz kolejny w tym roku odczuł gorycz samotności. Znowu był sam, nie znał języka i na domiar złego, pozostał bez klubu.

Baby-face killer znowu w akcji

Los uśmiechnął się do niego po raz pierwszy. Nie jest powiedziane, czy czuwała nad nim jakaś wyższa siła, czy obserwowano go już od dłuższego czasu, ale zgłosiło się po niego Molde, które akurat poszukiwało uniwersalnego zawodnika, zdolnego do gry na trzech ofensywnych pozycjach. Voilà, Nigeryjczyk pasował idealnie. Co prawda norweski zespół znajdował się na progu kryzysu (nie wygrał w lidze od 1,5 miesiąca), więc również nie stanowił zbyt pewnej opcji, ale… dla Chukwu była to jedyna szansa na poprawę bytu. Tutaj nie było już tak łatwo. W pierwszych sezonach na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej grał bardzo niewiele, praktycznie nie pojawiał się na murawie, a tym samym jego rozwój stanął w miejscu. Swojej szansy upatrywał w systemie, który wytworzył Solskjær: rzadko kiedy wystawiał taką samą „jedenastkę”. Do przełomu doszło w 2012 roku, kiedy Molde podjęło rękawicę i stało się realnym kandydatem do tytułu mistrzowskiego, a Daniel wyrósł na klubowego bohatera strzelając 8 bramek w 9 ostatnich spotkaniach. Już wtedy miał ogromne wsparcie w osobie utytułowanego szkoleniowca i do tej pory wspomina słowa, które usłyszał od niego w czasie starcia z Hønefoss. Ten mecz im się nie układał, piłka za żadne skarby nie chciała zatrzepotać w siatce, a Nigeryjczyk już wtedy uchodził za człowieka od zadań specjalnych. W trakcie spotkania podszedł do niego Solskjær i odrzekł: „Młody, zostajesz dzisiaj na ławce, a kiedy będziemy potrzebować bramki, natychmiast wejdziesz na boisko”. Chima Chukwu wszedł w 46. minucie, a już w 59. strzelił jedynego gola zapewniającego 3 punkty.

Nie zawsze wiodło mu się tak dobrze, ale za każdym razem, gdy wpadał w jakiś dołek i dopadała go blokada strzelecka, pojawiał się szkoleniowiec wyciągający do niego pomocną dłoń. Nigeryjczyk nigdy nie był snajperem, który pakuje do bramki wszystkie piłki, jakie tylko wpadną mu pod nogi, ale zdarzały się przeciągłe okresy, gdy seryjnie marnował stuprocentowe sytuacje. Wielokrotnie spadła na niego potężna fala krytyki po tym jak fatalnie przestrzelił z kilku metrów czy nagle minął się z prostym podaniem. Nie miało to najmniejszego wpływu na wiarę trenera w umiejętności tego młodego zawodnika. Być może jednym z powodem była solidna praca, jaką wkładał w każdy trening, nigdy nie odpuszczał. Ole Gunnar Solskjaer poświęcił trochę czasu na indywidualne treningi z nigeryjskim napastnikiem. „To wspaniałe, że trafiłem pod skrzydła trenera, który tak przykłada się do wspólnej sprawy. Mogę się od niego wiele nauczyć, ponieważ zawsze jest w pobliżu, nigdy nie szkoda mu czasu na wyjaśnienia. To chyba najlepszy szkoleniowiec, z jakim może pracować piłkarz. Jest uczciwy. Nie patrzy na nazwiska. Jak jesteś lepszy od kolegi z drużyny, to zagrasz. Mam z nim indywidualne treningi. Mówi jak mam się ustawiać, jak wykańczać akcje”, opowiadał Chima Chukwu dla itromso.no. Szkoleniowiec czerpał unikalne podejście z własnego doświadczenia, gdy sam odczuwał potężne blokady strzeleckie: „Najważniejsze, że chłopak wie, że w niego wierzę. Bramki się pojawią, jeśli tylko będzie startował na pozycję w odpowiednim momencie”, podkreślał.

A akurat wiara zawsze miała szczególne miejsce w systemie wartości Nigeryjczyka, który wielokrotnie dedykował swoje bramki Bogu, wierząc że tylko dzięki jego łasce może robić to, co kocha. W tej codziennej pogoni nie zapominał o rodzinie. Zwłaszcza mając na uwadze ich zmagania z państwem owładniętym wojną.

#BringOurGirlsBack

Maj, 2014 r. Chima Chukwu wykorzystuje swoją solidną pozycję w drużynie, żeby choć w niewielkim stopniu przyczynić się do poprawy sytuacji w Nigerii. Ponad 200 uczennic zostało uprowadzonych przez zmilitaryzowaną muzułmańską organizację Boko Haram i od ponad trzech tygodni nie pojawiają się żadne wieści. Nigeryjski napastnik zmobilizował całą drużynę do włączenia się w akcję internetową #BringOurGirlsBack, która przykuwała masę uwagi na Twitterze i Facebooku. Chima zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. „Zachęcił wszystkich związanych z klubem do włączenia się do kampanii, ponieważ wiele z dziewcząt zostało uprowadzonych w rejonie, w którym dorastał. Jego rodzina była zmuszona opuścić tamtejsze tereny obawiając się o własne życie”, głosił komunikat ze strony głównej Molde FK. Sam Nigeryjczyk również zabrał głos w sprawie: „Codziennie czytam informacje dotyczące tej sytuacji. Codziennie docierają do mnie przytłaczające obrazy, na których ciała leżą na ulicach. Kiedy tylko dowiedziałem się o dziewczynach, które zostały uprowadzone, nie mogłem się powstrzymać, musiałem działać. Poczułem się w pewien sposób odpowiedzialny za rozpowszechnianie akcji”, podkreślał piłkarz.

Trudno się dziwić, że cała historia dotknęła zawodnika do żywego skoro na własnej skórze doświadczył nigeryjskiego terroru. Chima Chukwu wybrał się w odwiedziny do swojego rodzinnego Kano, gdy wybuchły zamieszki po drastycznym skoku cen paliwa w styczniu. Wówczas 21-latek był zmuszony natychmiast opuścić kraj pierwszym możliwym lotem. Gdyby tego nie zrobił, zostałby uwięziony w Nigerii, a podróż na inne lotnisko mogłaby się zakończyć tragicznie. Chociaż przez tyle czasu przyzwyczaił się do złych wiadomości, to wstrząsnęła nim informacja o atakach bombowych, w których zginęło dwóch jego przyjaciół, później śmierć dosięgnęła jego ciocię. Na szczęście jego rodzinie szybko udało się wyjechać z Kano i zacząć nowe życie w Imo State (ok. 8-10 godzin na południe). „Moi rodzice, dwie siostry i jeden z moich braci są już bezpieczni. Najstarszy brat, Chika, został w rodzinnym Kano, gdzie dba o dom i prowadzi sklep z ubraniami. Powiedział mi, że nigdy wcześniej nie był taki przerażony i zamierza otworzyć własną działalność w innym mieście.”, opowiadał Daniel w rozmowie z itromso.no.  

Podsmażany ryż z kurczakiem

Chima Chukwu jest wdzięczny wszystkim, którzy umożliwili mu wyjazd i rozpoczęcie nowego, spokojnego życia.

„Kontrast między idylliczną Norwegią, a owładniętą terrorem Nigerią jest niewyobrażalny. Jestem szczęśliwy, że mogę mieszkać tutaj, a nie w rodzinnym kraju. Niczego się nie obawiam, nie boję się wyjść wieczorem na ulicę. Panują spokój i cisza. To wspaniałe móc budzić się każdego dnia bez tej strasznej niepewności…”, podkreślał w rozmowie dla Romsdals Budstikke. (fot. Erik Birkeland, itromso.no)

Życie toczy się dalej i Nigeryjczyk nie ma zamiaru patrzeć wstecz. Molde dało mu dom, przyjęło jak swojego i umożliwiło unikalny rozwój pod skrzydłami świetnego szkoleniowca, ale Chima Chukwu chciał spróbować czegoś nowego. Po ponad 5-letnim pobycie w Norwegii do klubu napłynęła bardzo korzystna oferta z Chin, którą bez wahania zaakceptował. Shanghai Shenxin miał nie tylko stanowić nowe wyzwanie, ale i zapewnić mu spokojne życie przez najbliższe kilka(naście) lat. Napastnik nie ukrywał, że kwestie finansowe odegrały tutaj nadrzędną rolę. Po raz kolejny podjął się wyprawy „na koniec świata”.

„Znalazłem całkiem przyjemne lokum na przedmieściach Szanghaju, żeby nie dać się skusić tym wszystkim udogodnieniom i rozrywkom. Nie żałuję. Nie obeszło się bez kilku niedogodności, ale jak najbardziej było warto”, opowiadał sofoot.com. Organizm nie do końca chciał z nim współpracować przez co długo zmagał się z wpływem zmiany strefy czasowej, „nie mogłem spać, nie potrafiłem przestawić się z norweskiego trybu życia, czasami nawet koledzy z drużyny musieli dobijać się do mojego pokoju i mnie budzić, żebym mógł stawić się na treningu”. Były też całkiem przyjemne sytuacje, gdy np. pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic udał się na spacer, a za nim pojawiła się grupka kibiców skandująca jego imię. Chima stał się lokalną atrakcją, ale musiał na to ciężko pracować: „w Europie oczekuje się, że będziesz trenował tak jak inni. W Chinach musisz być znacznie lepszy. Ciśnienie jest ogromne.”, uważa Nigeryjczyk.  

Mimo wszystko było warto. Szczególnie w pamięci zapadły mu jego pierwsze derby (przeciwko Shenhua), które zakończyły się sromotną porażką (6:2). Nigeryjski napastnik strzelił gola i nawet zanotował asystę, ale ostatecznie drużyna nie dała rady stawić czoła przeciwnikowi.

Nigdy nie zapomni atmosfery jaka panowała na stadionie: „Obiekt pękał w szwach, wszystkie bilety były wyprzedane, panował gwar, jakby to był jakiś finał. Na ulicy nie ma możliwości, żeby kibice wrogich drużyn przywitali się w normalny sposób”, opowiadał Chima. Ogromną barierę stanowił dla niego język uniemożliwiający komunikację z przeciwnikiem, ale… snajper potrafił i ten problem obrócić w żart: „Już w Nigerii jadłem bardzo dużo chińszczyzny. W Norwegii zresztą też! Ubóstwiam podsmażany ryż z kurczakiem. I przysyłają mi trochę nigeryjskiej kuchni, żebym poczuł się jak w domu. W domu, którego dach jeszcze nie do końca został naprawiony…”, wyznał sofoot.com. Na drugim końcu świata również nie zapomniał o rodzinie. Jest tak dumny ze swoich nigeryjskich korzeni, że miał nadzieję zostać ambasadorem w Chinach. Wszystko po to, żeby więcej osób, we wszystkich zakątkach globu dowiedziało się o tym, co dzieje się w Kano.

W jego życiu nic nie dzieje się bez przyczyny, losem nie rządzi przypadek, a nawet najbardziej tragiczne wydarzenia mają swój ukryty sens, który potrafi ujawnić się po latach. Teraz, o ironio, bardzo możliwy jest jego transfer do warszawskiej Legii, którą jeszcze parę lat temu chciał jak najszybciej rozstrzelać. O jego formie zbyt wiele nie można powiedzieć (wszyscy w Warszawie powinni mieć nadzieję, że nie żywi się tylko chińszczyzną), a umiejętności zweryfikuje liga. Wszak nie będzie miał pod ręką Solskjæra, który w razie czego wyciągnie go z dołka.

Źródła: itromso.no, sofoot.com, hausa.cri.cn, africanfootball.com, Romsdals Budstikke.