W Anglii już wiedzą, w Argentynie wreszcie też - kim jest Leonardo Ulloa
2014-10-03 19:05:09; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
W przyrodzie - i nie tylko - zawsze potrzebna jest przeciwwaga. Skoro więc w Premier League sukcesy może odnosić wiecznie zasępiony Kolarov, to dlaczego miałoby się nie udać komuś, komu uśmiech nie schodzi z ust? Choćby takiemu Leonardo Ulloi.
Ulloa to gość, o którym niedawno słyszeli tylko najbardziej zagorzali fani hiszpańskiego futbolu, a później - ci śledzący z zapałem angielską Championship. O którym argentyńskie media przygotowywały po spotkaniu z Manchesterem United materiały zatytułowane… „kim jest Leonardo Ulloa”. Teraz zadanie takiego pytania wydaje się być sporym nietaktem. Argentyńczyk jest najlepszym południowoamerykańskim strzelcem w Premier League, wyprzedzając o jedno trafienie znacznie bardziej utytułowanego rodaka, Sergio Agüero.
Ale - to trzeba powiedzieć wprost - posiadanie w dorobku większej ilości trofeów, niż Ulloa trudne nie jest. Snajper Leicester City nigdy wcześniej nie został mistrzem kraju, ani zdobywcą krajowego pucharu, a na karku ma już przecież 28 lat. O reprezentacji nie wspominamy, bo ostatnio pierwszy raz w ogóle pojawił się jego temat w kontekście kadry „Albicelestes”. Patrząc na nazwiska i na staż w drużynie narodowej takich graczy jak Higuain, Tevez, wspomniany Agüero czy Messi, chyba dla Ulloi jest już za późno.
W Leicester z tego powodu płakać nie będą - ich nowy idol nie będzie musiał latać w dalekie delegacje, a później dochodzić do formy po powrocie. Choć Ulloa Argentynę akurat odwiedza dość regularnie.
- Kiedy tylko mogę, wracam do mojego pierwszego klubu, Deportivo Roca - mówi. - Lubię rozmawiać z obecnymi piłkarzami tego zespołu, spędzać z nimi czas w szatni, w której sam się kiedyś przebierałem.
Dla zawodników grających na co dzień w Torneo Argentino B (4. liga argentyńska), Ulloa jest wzorem. Przykładem, że wielką karierę można zrobić nawet, gdy zaczyna się nie w Boca Juniors czy River Plate, ale także w malutkim klubiku występującym na stadionie w niczym nie przypominającym tych największych aren w kraju srebra. Ba, gwiazdą jednej z najsilniejszych lig europejskich zostać można, gdy w kraju nie osiągnęło się praktycznie niczego.
Ulloa bowiem ani w San Lorenzo, ani w Arsenalu de Sarandi żadną gwiazdą nie był. Karierę pojechał ratować do Hiszpanii, gdzie zaczepił w Castellón. - Do Buenos Aires w wieku 16 lat wyjechałem, bo chciałem. Chciałem grać, chciałem zarabiać grając w piłkę w najlepszym do tego mieście. Do Hiszpanii natomiast poszedłem, bo musiałem - mówił w udzielonym niedawno Leicester Mercury wywiadzie.
No i wystrzelił. 30 goli dało angaż w Almerii i choć w Primera División dane mu było grać tylko przez jeden sezon, to w klubie z Andaluzji dokonywał cudów w polu karnym. Tak, jakby w Hiszpanii obudziło się w nim coś, co pozostało uśpione przez większość występów w Argentynie. 28 goli w Segunda División w sezonie 2011/2012, a także niezła pierwsza połówka kolejnych rozgrywek zaowocowały transferem do Brighton. Jego wartość systematycznie rosła, o ile Almeria zapłaciła za niego 900 tysięcy euro, ekipa z Anglii wyłożyła już dwukrotność tej sumy. Nie mogąc się chyba jednak spodziewać, że półtora roku później Leicester City, beniaminek Premier League da za Ulloę ponad 10 milionów euro, bijąc swój rekord transferowy. Jak się później okazało, nie bez przyczyny.
14 bramek na zapleczu ekstraklasy mogło nie robić wielkiego wrażenia, podczas gdy znakomity duet z Burnley - Ings i Vokes - ustrzelił łącznie 40 bramek (obaj panowie po 20 trafień), a ogólnie nad Argentyńczykiem znalazło się aż 13 lepszych snajperów, po których można było pewnie sięgnąć za mniejsze pieniądze. No bo - umówmy się - 10 milionów euro za 14. strzelca Championship to można dać, gdy ma 20 lat, a nie 28.
Błąd. Ulloa idealnie pasował do koncepcji Nigela Pearsona. Boss Leicester doskonale wiedział, że nie wystarczy mu skuteczny snajper, ale i napastnik, który da jakość w odbiorze, który będzie harować jak wół w defensywie od pierwszej do ostatniej minuty. To wszystko, a nawet więcej Argentyńczyk daje od początku rozgrywek. Fani śpiewają już o nim piosenki, a menedżer Sunderlandu, Gus Poyet zachodzi w głowę, dlaczego nie zrobił więcej, by Ulloę pozyskać pół roku temu, gdy obejmował „Czarne Koty” ze Stadium of Light. My też trochę żałujemy, że nie mogliśmy go oglądać w Premier League wcześniej, ale gdy tak jak on prezentuje się odpowiednią jakość i dokłada się do tego całe serce, to co się odwlecze, to nie uciecze.
Ulloi odwlekło się bardzo mocno, a sam mówi - z nieodłącznym uśmiechem na ustach - że dopiero 13 lat po podjęciu decyzji o opuszczeniu domu rodzinnego, by przenieść się do Buenos Aires może powiedzieć, że nie żałuje. Że wreszcie doszedł do tego, do czego dojść chciał. I oczywiście w Leicester nie ma co liczyć na zdobycie mistrzostwa kraju, czego nie osiągnął ani w Argentynie, ani w Hiszpanii. Ale jeśli utrzyma dobrą dyspozycję, zapisze na swoim koncie dwucyfrową liczbę goli, a „Lisy” utrzymają się spokojnie w Premier League, to z pewnością będziemy mogli temu zdeterminowanemu facetowi przyznać nieoficjalne małe mistrzostwo.