Wbrew statystyce ze słabeuszami - dziesięć lat bez optymizmu
2014-07-22 00:39:50; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Jeśli znacie dowcip o wykładowcy i zespole "Nie jest dobrze", to możecie pominąć pierwszy akapit tekstu, jeśli nie - warto się z nim zapoznać. Bo doskonale mówi o sytuacji większości naszych pucharowiczów grających w tym tygodniu rewanże.
Dowcip brzmi następująco. Wykładowca mówi swoim studentom: - Opowiem wam teraz anegdotę, którą opowiadam prawie wszystkim grupom. Otóż w czasach PRL, wiecie, ścisła cenzura, w pewnej wsi koncert chciał dać zespół o pięknej nazwie "Przejebane". Niestety, źle by to wyglądało na plakatach, więc sprytny sołtys tejże wsi postanowił zmienić nazwę na "Nie Jest Dobrze". Historyjka kończy się happy endem, zespół się zgodził, koncert był udany. A teraz przechodzimy do głównego powodu, dla którego to słyszycie. Moi drodzy, sprawdziłem wasze prace. Nie jest dobrze.
Moi drodzy, sprawdziliśmy pod kątem sytuacji, w jakiej znalazły się Legia, Lech, Zawisza i Ruch po pierwszym meczu, 10 ostatnich lat polskich drużyn w pucharach. Nie jest dobrze.
Już spieszymy z wyjaśnieniem, dlaczego. Otóż - szukaliśmy dwumeczów, w których padały identyczne wyniki, co teraz. Czyli - gdy w pierwszym spotkaniu polski reprezentant w pucharach remisował u siebie 1:1 (sytuacja Legii), przegrywał wyjazd 0:1 (Lech), 1:2 (Zawisza). Przypadku, kiedy nasza ekipa wygrywała 3:2 nie znaleźliśmy (Ruch), ale udało nam się dokopać do podobnego wyniku i od niego zaczniemy.
Dwumecz Wisły Kraków z Dinamo Tbilisi, pamiętną rękę Marcina Baszczyńskiego, która przekreśliła ostatecznie szanse Wisły w Tbilisi i to anemiczne wyjazdowe spotkanie w wykonaniu Wisły, która zagrała na poziomie drugiej ligi gruzińskiej. No, może strefy spadkowej ekstraklasy. Oczywiście - awansu brak. 4:3 u siebie i 1:2 na wyjeździe i dzięki trójce wbitej Radosławowi Majdanowi w Krakowie to Gruzini grali dalej. A zarząd Wisły podał się do dymisji.
Jak rysują się natomiast szanse pozostałych naszych drużyn, gdy wziąć pod uwagę historię? To napisaliśmy już na wstępie - nie jest dobrze.
Wyjazdowa porażka 0:1 zdarzyła się naszym zespołom pięciokrotnie od sezonu 2004/2005 do dzisiaj. Dwukrotnie - właśnie Lechowi. Obydwa mecze przegrał, ale nie lepsza była Legia, która również dwukrotnie zostawała w pokonanym polu. Do kompletu - porażka Wisły Płock. 0/5 awansów. Z takimi drużynami jak Szachtar czy Austria Wiedeń można to zrozumieć. Z Żalgirisem sprzed roku - absolutnie nie.
Jeśli kibice Legii przeczytali poprzedni akapit z uśmiechem, to teraz na pewno zniknie on z twarzy. W sytuacji drużyny ze stolicy 4 na 4 polskie zespoły wyleciały z pucharów z hukiem. Dwie - w kompromitującym stylu. Wisłę z Levadią pamiętamy doskonale, bo to była chyba najbardziej spektakularna i jednocześnie tak strasznie zasłużona porażka, że bramka z końcówki drugiego meczu pewnie kołacze się nie tylko w naszych głowach. A przecież po 1:1 u siebie wyleciało też Zagłębie z Dinamo Mińsk. No i dwukrotnie Legia - z Rosenborgiem przed dwoma laty i z Austrią Wiedeń przed ośmioma. Na pocieszenie powiemy, że i remisując 2:2, "Wojskowi" potrafili awansować. Wiadomo - chodzi nam o mecz życia Janusza Gola ze Spartakiem Moskwa, który rozpoczął piękną przygodę Legii w Lidze Europy, zakończoną dopiero wiosną przez Sporting Lizbona.
No i Zawisza - patrząc na historię - jedyny z polskich faworytów. Nie tylko do awansu, ale i do pięknego, zachwycającego comebacku. No bo tak - z 1:2 podnosiła się Wisła, miażdżąc Beitar przy Reymonta 5:0 i odsyłając bogatszy zespół z Izraela poobijany jak amatorów. Z 1:2 udało się także poddźwignąć Lechowi Poznań w meczu, którego nie możemy tutaj nie przypomnieć.
I wreszcie Legia - z SV Ried. Porażka na wyjeździe była pewnym zaskoczeniem, ale już zwycięstwo u siebie - przekonujące i zasłużone. Oczywiście nie zawsze było różowo, ale po Wiśle nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się wygranej z Tottenhamem. I to mimo, że wtedy klub z White Hart Lane był w potwornym kryzysie, zaliczając najgorszy start sezonu w historii. O Karabachu z poprzedniego sezonu nie wspomnimy przez litość dla Piasta.
Podsumowując i wliczając w bilans Wisłę z Dinamo Tbilisi, jako sytuację analogiczną do Ruchu, polskie zespoły w swojej sytuacji wygrały 20% dwumeczów. I te 20% stoi całe po stronie Zawiszy. Na szczęście liczby nie grają. Bo chcemy, żeby ci, których pierwszymi meczami można by torturować więźniów w Guantanamo, mimo wszystko nie spychali naszej piłki w kierunku Andory.
Bo to nastąpi, nie mamy wątpliwości. Kilkanaście lat temu zespół z Kazachstanu, Albanii, Mołdawii, to była ekipa amatorów do ogrania piątką u siebie, piątką u nich. Teraz to "rywal silny, którego nie można lekceważyć". Boimy się tego kolejnego kroku. Panowie piłkarze - jeszcze nie teraz. Jeszcze nie w tym tygodniu. Wygrajcie z liczbami i napiszcie te statystyki na nowo.
Z Nomme Kalju, St. Patrick's, Zulte-Waregem i FC Vaduz. Boże drogi...