Wiele nie brakowało. Łęczna pomimo porażki pozostaje w Ekstraklasie!
2016-05-14 17:37:31; Aktualizacja: 8 lat temu
W sobotnie popołudnie Stadion Miejski we Wrocławiu odwiedził zespół Górnika Łęczna. Pomimo ładnej pogody, wyprawa bez wątpienia nie była przesycona sielankową atmosferą.
Do wdrażania tego celu zawodnicy Andrzeja Rybarskiego, który w ostatnich kolejkach przejął obowiązki Jurija Szatałowa, przystąpili ze słomianym zapałem. Dzisiejszy vis a vis Rybarskiego, Mariusz Rumak, na konferencji przedmeczowej hucznie zapowiadał, że jego podopieczni pomimo tego, iż nie walczą już o nic i tak zrobią wszystko by zgarnąć całą pulę. Jak się okazało — nie był to tani blef, bo już w 5. minucie meczu wyszli na prowadzenie. Trio Grajcar-Hołota-Morioka w bardzo szybkim tempie wymieniło między sobą futbolówkę, a ten ostatni wykorzystał nieporadność w odbiorze Pruchnika i Bonina i trafił do siatki.
W tym sezonie dało się w poczynaniach Łęcznian wyczuć pewną prawidłowość. Gracze z Podlasia jak dotąd aż 19 razy jako pierwszy tracili gola i zawsze czuli się potem jak przeciętni Polacy wracający z dobrej imprezy – mieli olbrzymie problemy, by dojść do siebie. Dość powiedzieć, że w takiej sytuacji tylko raz potrafili odwrócić losy spotkania. Jednak tym razem bramka Morioki podziałała na przyjezdnych jak płachta na byka i pozwoliła przypomnieć im, jak ogromna jest stawka tego pojedynku.
Goście z łatwością zaczęli przedostawać się w strefę obronną Śląska. Nie używali do tego jakiejś wyrafinowanej finezji, tylko starali się każdym podaniem zdobywać kolejne metry. W 20. minucie przyniosło to oczekiwany skutek, choć nie tyle nie należy, ile po prostu nie wolno nic, a nic umniejszać Przemysławowi Pitremu. Jednak po kolei. Od początku, gdy Andrzej Rybarski zaczął pełnić funkcję pierwszego szkoleniowca Górnika, dało się wyczuć, że jednym z głównych fundamentów jego warsztatu jest postawienie na stabilizację. Jedenastka Łęcznian jest do bólu przewidywalna, a jedynym znakiem zapytania jest to, czy od pierwszej minuty wybiegnie Śpiączka, czy Pitry. Tym razem szansę dostał ten drugi i odpłacił się za to z nawiązką, przeprowadzając taką akcję, która sprawi, że na poniedziałkowej gali Ekstraklasy zwycięzca w kategorii gol sezonu przez to, że pod uwagę nie były brane trafienia z ostatniej kolejki, może mieć całkiem niezłego moralniaka. 34-letni piłkarz przełożył sobie w biegu piłkę z prawej na lewą nogę, tuż przed oczyma, nie jakiegoś pierwszego lepszego pozoranta, tylko Piotra Celebana, i pięknym lobem pokonał Pawełka.
Wraz z upływającymi sekundami na murawie było coraz więcej miejsca. Szczególnie w środku pola. Zarówno duet Pruchnik-Bednarek, jak i Hołota-Hateley niezbyt energicznie poruszali się przed swoimi kolegami z obrony i przez to kolejne sytuacje były tylko kwestią czasu. Do przerwy wynik jednak nie uległ zmianie.
Po wyjściu z szatni nadal oglądaliśmy piłkarskiego ping-ponga. Lepiej w takiej rzeczywistości odnalazł się Śląsk i w 58. minucie mógł się ponownie cieszyć z prowadzenia. Peter Grajcar przeholował piłkę parę metrów i wystawił ją jak na tacy Tomaszowi Hołocie, który pokonał Prusaka. Dosłownie chwilę później było już po zawodach. Rozgrywający świetne zawody Piotrek Zieliński zagrał przed pole karne do Morioki, a Japończyk ponownie zaprezentował swoje delikatne i jednocześnie szalenie dokładne wykończeniem „passówką”.
Na trzydzieści minut przed końcem spotkania wrocławianie mieli dwubramkową przewagę i fani zgromadzeni na trybunach mogli skupić się na świętowaniu 15-lecia kibicowskiej zgody pomiędzy Śląskiem i Miedzią Legnica.
„Wojskowi” pomimo groma okazji chyba nie chcieli już bardziej upokarzać Górnika, a pozwolili nawet mu strzelić w doliczonym czasie kontaktowego gola. Łęcznianie to, co mogli zepsuć, to zepsuli, jednak dzięki remisowi zabrzan w Niecieczy pozostają w Ekstraklasie.