Wojskowa dyscyplina przynosi efekty
2015-07-23 21:13:52; Aktualizacja: 9 lat temuLegia Warszawa nie miała najmniejszych problemów, by skutecznie rozprawić się z rumuńskim Botosani. Wojskowi nie narzucili oszałamiającego tempa, ale spokojnie zwyciężyli i zachowali niezbędne siły na kolejne spotkania.
Wczoraj w Poznaniu było gorąco? Przy rumuńskim Botosani to pikuś! Niemiłosiernie wysoka temperatura niczego nie ułatwiała. Jeśli dodać do tego presję, która niewątpliwie spoczywała na podopiecznych Berga… skojarzenia ognistych podmuchów piekła nasuwały się same. Co prawda dzisiaj na próżno było wypatrywać Hord Zła, ale kibice zdołali całkiem nieźle zapełnić miejsca na stadionie.
Doping poniósł legionistów
Nie będzie przesadzonym, jeśli stwierdzę, że Wojskowi mogli poczuć się jak u siebie. W Warszawie ostatnio temperatura również mocno dawała się we znaki, dlatego też 34 stopnie nie były wielkim zaskoczeniem dla podopiecznych Berga. Ale to nie warunki pogodowe były tutaj najważniejsze. Za ukochanym klubem wybrała się 450-osobowa grupa, która bardzo aktywnie dopingowała swoich. Przyniosło to należyte efekty!Popularne
Wymarzony początek
Od pierwszych minut spotkania, Botosani starało się narzucić swoje tempo gry. Gospodarze grali wysoko, od razu doskakiwali do linii defensywnej swojego przeciwnika, usiłując zmusić ją do choćby maleńkiego błędu. Już w 1. minucie było groźnie, gdy naciskany Pazdan musiał zachować zimną krew. Chwilę później, lewą stroną usiłował przebić się Dimitrow, ale bezskutecznie.
Legioniści widząc taki obrót wydarzeń, zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce. Pozazdrościli poznaniakom i po pierwszej akcji Kucharczyka, gdy jego uderzenie mogło zostać bardziej dopieszczone, od razu zaczęli punktować. Wojskowi ucieszyli swoich kibiców naprawdę składną akcją bramkową, w której ogromny udział miał Duda. To on uruchomił Kucharczyka, wcześniej odbierając piłkę Cordosowi i pozwolił koledze z drużyny będącemu na 5 metrze posłać piłkę wzdłuż bramki. Na takie podanie tylko czyhał Guilherme, który wyrósł za plecami wcześniej upokorzonego zawodnika i pewnym strzałem pokonał Ilieva nie pozostawiając żadnych złudzeń.
Legia już na samym starcie ustawiła sobie mecz i mogła spokojnie skupić się na przytrzymaniu piłki, czy zagęszczeniu środka pola. Jakiekolwiek forsowanie właściwie nie było potrzebne.
Szybciej o 2 tempa, ale nie przez cały czas
Bezpośrednio po trafieniu, Legia zaczęła grać bardzo szybko i pewnie. Podopieczni Berga doskakiwali do swojego przeciwnika całymi grupkami, chcąc zmusić go do jakiegokolwiek błędu. Tak naciskana defensywa Botosani dopuszczała się naprawdę karygodnych kiksów. Wszystko to dopełniała dobra szybkość legionistów, którzy zachowywali się tak, jakby grali o co najmniej 2 tempa szybciej niż ich rywal. Na dokładkę, obraz gry uzupełniała walka bark w bark wskazująca na wielką nieustępliwość gospodarzy. Oni wciąż wierzyli, że są w stanie odwrócić losy awansu. I w pewnej chwili… nawet byli w stanie doprowadzić do remisu.
Croitoru i Hadnagy mający ogromną ochotę do gry, raz za razem starali się prowokować chaos w szeregach legionistów. Ich współpraca prezentowała się naprawdę dobrze. Byli niesamowicie zwrotni, nieustępliwi i byli w stanie wetknąć się nawet w szczelnie zestawioną defensywę Legii. Nieco gorzej wyglądało wykończenie akcji przez Botosani, którego zdecydowanie brakowało – uderzenia albo były zbyt czytelne, albo trafiały w dobrze dysponowanego Kuciaka, który po pierwszej części spotkania był już nieźle rozgrzany. Po kwadransie jego formę sprawdził Costin uderzając zza linii pola karnego na co pozwolił mu Furman, a chwilę później znów musiał się wyciągnąć wobec strzału Croitoru z rzutu wolnego.
Nieskuteczność największą bolączką Wojskowych
Warszawiacy w pierwszej części spotkania mogli całkowicie zmiażdżyć swojego przeciwnika. Choć nastał taki moment, że to Botosani kontrolowało przebieg spotkania i radziło sobie naprawdę nieźle ze zdobywaniem terenu (duża w tym zasługa defensywy Legii, która choć bokami nie przepuszczała, to środek nie schodził na wspomaganie). W obliczu takiego rozwoju wypadków, trzeba było wziąć się w garść. Bardzo chaotyczna gra legionistów przerodziła się w istną furię. Najpierw prostopadłe podanie Dudy (niesamowicie aktywnego!) wykorzystać próbował Kucharczyk, który minął Ilieva, ale już jego podanie do Guilherme zostało wybite przez Cordosa, a następnie wychodzący sam na sam Duda przeniósł piłkę nad poprzeczką. Żaden piłkarz Botosani do niego nie doskoczył. Gospodarzy w jednej z ostatnich akcji pierwszej połowy ocalił słupek po strzale Guilherme. Kto znów dopuścił do takiego groźnego wyjścia? Cordos. Słynny już piłkarz z numerem „3”, który nie radził sobie przy wprowadzaniu.
Ostatecznie w 37. minucie Nikolić dał się sfaulować Ascinte w sytuacji bark w bark za co sędzia wskazał na wapno. Węgier pewnie wykonał jedenastkę, zwiększając prowadzenie.
Nieporadne serce rwie się do gry
Legia Warszawa w drugiej części spotkania skoncentrowała się jedynie na przesuwaniu piłek na własnej połowie. Brakowało ruchu, agresywnego wyjścia, czy w ogóle – chęci na zawiązanie jakiegokolwiek ataku. Wojskowi po prostu utrzymywali futbolówkę przy nodze i czasem wychylali się poza linię środkową, żeby wyjrzeć czy pogoda po tamtej stronie jest taka sama. Podejrzewam, że tylko znaczny chłód mógłby skłonić legionistów do ruchu w kierunku bramki Ilieva. Legioniści nie mieli najmniejszych problemów z odbiorem, choć zdarzało im się stracić piłkę na rzecz naciskającego Botosani.
Choć gospodarze stracili jakiekolwiek szanse na awans, to nie tracili ducha. Fakt faktem, że brakowało im wykończenia, futbolówka nie kleiła im się do nóg, często odskakując umożliwiając zawiązanie akcji przez Legię, ale niemalże do końca spotkania utrzymywali zapał. Botosani usiłowało nawet pokonać Kuciaka, chcąc wykorzystać rozluźnioną defensywę warszawiaków, ale szczęście nie było po ich stronie. Ba, po prostu byli zespołem znacznie gorzej dysponowanym, plasującym się o klasę niżej i mającym jedynie wielkie aspiracje beniaminka, który chciał ruszyć na podbój Europy. Ale zderzył się z brutalną rzeczywistością. Z każdą chwilą ich ataki były coraz słabsze, ich pressing coraz niższy. Zrezygnowanie musiało przerodzić się w marazm, który mógł uśpić nawet najwierniejszego kibica którejś z mierzących się dzisiaj drużyn.
Zaangażowany Prijović lekiem na bierność
Pojawienie się na murawie nowego legionisty, który w 70. minucie zastąpił Nikolicia, wniosło nieco więcej ożywienia w szeregi Legii. Szwajcar o serbskich korzeniach mocno pokazywał się do gry i w jednej z pierwszych akcji, będąc atakowanym przez 3 przeciwników nie dał sobie odebrać piłki. Później udało mu się kilkakrotnie wywalczyć pozycję w polu karnym Botosani, ale żaden z kolegów nie był w stanie odnaleźć go podaniem. Zwieńczeniem jego występu był gol w 83. minucie, który ustalił wynik gry. Tego brakowało Legii we wcześniejszych partiach spotkania – mocny przerzut z jednej strony na drugą wytworzył znacznie więcej miejsca, które wykorzystał Prijović wchodząc za linię obrony i bez większych problemów pokonując Ilieva. Cucu był aż tak zdemotywowany, że całkowicie pozwolił 25-latkowi na strzelenie tej bramki. Sprawa awansu i tak już była rozstrzygnięta.
Choć warszawska Legia nie zachwyciła, a wręcz uśpiła kibiców przed odbiornikami, to w pełni zrealizowała cel i bez większych problemów awansowała do kolejnej rundy. Legioniści nie forsowali szeregów Botosani, nie starali się na siłę porazić ich wysokim tempem, a skoncentrowali się na spokojnym dokończeniem konfrontacji. Z drugiej strony… to chyba dobrze, że choć niektóre z polskich ekip mogą pozwolić sobie na totalny luz?