Menedżer Piotr Tyszkiewicz dla Transfery.info o przepychankach z Koroną, maltretowanych talentach i o tym, co nakręca polską piłkę

2015-10-08 16:26:26; Aktualizacja: 9 lat temu
Menedżer Piotr Tyszkiewicz dla Transfery.info o przepychankach z Koroną, maltretowanych talentach i o tym, co nakręca polską piłkę Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

"Korona wykorzystywała do gry media, ale jak się okazało, nie miała racji. Bardzo łatwo jest rzucać oskarżenia, w które wierzy opinia publiczna".

"Powiedzmy więc jasno - ta teza była kłamstwem. Posiadam oświadczenie funduszu, które kategorycznie zaprzecza stwierdzeniu prezydenta Kielc, jakoby zamieszanie z kontraktami było przyczyną braku porozumienia z klubem. Chodziło o coś innego" - mówi w rozmowie z Transfery.info Piotr Tyszkiewicz, były zawodnik m.in. Wolfsburga, z którym awansował do Bundesligi, trener, a obecnie menedżer piłkarski. 

***

- Powiedział pan kiedyś, że jako zawodnik osiągnął więcej niż wskazywałyby na to umiejętności. Co pan powie o sobie jako menedżerze?

Piotr Tyszkiewicz: - Profesja, którą uprawiam od dziesięciu lat świetnie wpisała się w całe moje życie. Piłkę kocham od zawsze. Najpierw jako mały dzieciak, a później zawodnik. Przygoda na boisku była ciekawa. W końcu miałem możliwość gry w Bundeslidze, a awansowałem do niej jako najlepszy strzelec VfL Wolfsburg. Zanim zostałem agentem zaliczyłem krótki epizod trenerski. Piłkę widziałem więc z każdej strony. Te dziesięć lat uważam za bardzo twórcze. Mam poczucie, że klienci są zadowoleni z mojej pracy. Świadczą o tym długoletnie umowy z Pawłem Sobolewskim, Zbyszkiem Małkowskim, Tomkiem Nowakiem, Wojtkiem Łuczakiem czy Michałem Trzeciakiewiczem. Ostatnio przedłużyłem umowę z Tomkiem o kolejne 5 lat, a to o czymś świadczy. Niektórzy zawodnicy są ze mną od samego początku. Myślę, że wnoszę do branży coś oryginalnego, bo zarobione środki inwestuję dalej w sport. Razem z żoną zbudowaliśmy bazę w Dorotowie, gdzie w ramach Centrum Doszkalania Indywidualnego zawodnicy mogą korzystać z nowoczesnego boiska - mamy najnowszej generacji nawierzchnię, oświetlenie, a do tego bazę noclegową. Przyjeżdżają do nas talenty z całej Polski. Stworzyliśmy też kompleksowy program szkolenia dzieci i młodzieży do wieku juniora starszego. Być może jedyny taki w całym kraju. 

- Kilka lat temu zaproponował pan zawodnikom samodzielne zakładanie piłkarskich profilów na swojej stronie internetowej. Jak to się przyjęło?

- Wiele osób z tego pomysłu skorzystało. Daliśmy po prostu możliwość pokazania się, pierwszego kontaktu. Ale od początku traktowaliśmy to jako dodatek do całości - do skautingu, komunikacji, naszej bazy, zaplecza prawnego, profesjonalnej strony internetowej i nowoczesnego programu szkolenia. Bardzo fajną rzecz powiedział kiedyś Tomek Nowak, który stwierdził, że stworzyłem produkt dla następnych pokoleń. Miał na myśli chociażby swojego syna Diego.

- Ilu zawodników ma pan obecnie pod swoimi skrzydłami?

- To jest płynna liczba. Jako agencja nie zamykamy się na współpracę jedynie z zawodnikami. Współpracujemy również z klubami. Tutaj można podać przykłady transferów Sergieja Pyłypczuka i Eduardsa Visnjakovsa, którzy trafili do Korony Kielce i Widzewa. Jesteśmy również otwarci na współpracę krótkoterminową, czego dowodem jest m.in. Oleksandr Szeweluchin w Zabrzu. 

- Nie ma co ukrywać, że ostatnio sporo udzielał się pan w mediach za sprawą przepychanek na linii Małkowski, Sobolewski - Korona. 

- Niestety Korona wykorzystywała do tej gry media, ale jak się okazało, nie miała racji. Przegrała, a ja pokazałem, że potrafię stać twardo po stronie zawodników. To była ważna karta w historii naszej firmy. Broniliśmy się przed medialną nagonką, a w całą sprawę zaangażował się przecież nawet prezydent Kielc. Nie wiem dlaczego... Można się tylko domyślać, że ze względu na swoją kampanię wyborczą. Stoczyliśmy wiele bojów przed organami sądowymi i okazało się, że racja jest po naszej stronie, a Paweł i Zbyszek mogą spokojnie wykonywać swój zawód.

- W pewnym momencie oskarżano zawodników, że to przez związane z nimi kontraktowe zamieszanie niemiecki inwestor nie zdecydował się przejąć Korony. 

- To bzdura. Mogę się wypowiedzieć na ten temat, bo pomagałem w kontakcie i rozmowach z tym inwestorem. Bardzo łatwo jest rzucać oskarżenia, w które wierzy opinia publiczna. Powiedzmy więc jasno, bo ludzie powinni o tym wiedzieć - ta teza była kłamstwem. Posiadam oświadczenie funduszu, które kategorycznie zaprzecza stwierdzeniu pana prezydenta, jakoby to była przyczyna braku porozumienia z klubem. Chodziło o coś innego.

- A mianowicie?

- Ze zrozumiałych względów tego akurat zdradzić nie mogę. 

- Mówi pan, że pośredniczył w kontakcie z inwestorem. 

- Świat składa się z sieci najróżniejszych kontaktów. Na jednym ze spotkań biznesowych usłyszałem, że jest duży międzynarodowy fundusz, który chciałby zbadać temat wejścia do polskiej piłki. Wskazałem na Koronę. Bo Kielce i w ogóle cały nasz kraj to dobre miejsce do rozwoju piłki. Pytanie oczywiście, co się dzieje, że pomimo dobrej lokalizacji i dużej ilości młodych talentów, cały czas tkwimy w miejscu. Jakie są przyczyny? Moim zdaniem wszystko sprowadza się do tego, że polskie kluby są w rękach amatorów. Ludzi, którzy nie mają pojęcia o współczesnym futbolu. Bo tu nie chodzi już tylko o kopanie piłki. Potrzebna jest specjalistyczna wiedza. Nie ukrywam, że pozostaję w kontakcie z Wolfsburgiem. Nie tylko z sentymentu, ale żeby mieć kontakt z profesjonalną piłką nożną. Trzeba przyznać, że bardzo różnimy się od największych, w kierunku których chcemy przecież podążać. Jeśli nic w tej materii się nie zmieni, starania pojedynczych osób niewiele dadzą. Nikt nie zainwestuje w kota w worku. Wszystko musi być uporządkowane. 

- Myśli pan, że kielecki klub doczeka się w końcu inwestora z prawdziwego zdarzenia? 

- Życzę Koronie jak najlepiej i z całego serca jej kibicuję, podobnie jak wszystkim innym polskim klubom. Kluczem do ich rozwoju jest rozwój specjalny. Począwszy od szkolenia dzieci i młodzieży, poprzez wyczyn do organizacji pracy pierwszego zespołu, współdziałania samorządów, sponsorów, władz lokalnych i centralnych, profesjonalnego zaplecza ludzkiego, zaplecza szkoleniowego i wreszcie jakości związków lokalnych i PZPN-u. Jeśli weźmiemy te wszystkie czynniki do kupy to... śmiem wątpić.

- W swojej menedżerskiej karierze to właśnie z Koroną współpracował pan najczęściej. 

- Znalazło by się jeszcze kilka podobnych przypadków, ale faktycznie współpracujemy od lat. Zaczęło się od trójki zawodników Nowak, Sobolewski, Trzeciakiewicz. Potem było jeszcze wielu innych - choćby Ernest Konon, czy Jacek Markiewicz. Wydaje mi się, że ta współpraca ma przyszłość. Sam zresztą oferowałem właścicielowi Korony rozwiązania programowe dotyczące szkolenia dzieci i młodzieży. Wszystko na podstawie wiedzy, zdobytej przez kilkanaście lat współpracy z Wolfsburgiem. Program twórczo rozwinąłem o swoje doświadczenia z wizualizacją pracy i jej indywidualizacją. Chciałem zrobić coś, co mogłoby pociągnąć ten klub do przodu, a nie tkwić w jałowych sporach, ale do tego potrzebna była wola drugiej strony. Tego zabrakło. 

- Po sprawie z Małkowskim i Sobolewskim kibice Korony obawiali się, że Kielce opuści inny pański podopieczny, Radek Dejmek. 

- Mam zasadę, że nie mieszam spraw zawodników. Każdego traktuję całkowicie indywidualnie. Oprócz tego, ważny jest szacunek dla partnera, w tym wypadku klubu. Bo możemy się spierać, mieć różne zdanie, ale liczy się wzajemny respekt. Błądzić jest rzeczą ludzką. Koronie bardzo zależało na pozostaniu Radka, a w całą sprawę mocno zaangażował się trener Brosz. Koniec końców zabezpieczyłem jego interesy najlepiej jak potrafiłem.

- Dejmek wzbudzał duże zainteresowanie ze strony innych klubów? 

- Tak, ale Korona przystąpiła do zdecydowanych działań i Radek został. Kielce to cały czas bardzo dobre miejsce dla zawodników. Pamiętam jak na przełomie wieków jechałem na obserwację jakiegoś meczu do Kielc to w mieście był jeden, może dwa hotele. Teraz jest zupełnie inaczej - to nowoczesne, dynamicznie rozwijające się miasto. Nie ma się co dziwić, że zawodnicy dobrze się tam czują. Wystarczy spojrzeć na „Sobola” i Zbyszka, którzy nie tylko grają, ale również inwestują swoje pieniądze, ich żony pracują, a dzieci rozwijają tam swoje talenty. Oni całkowicie zżyli się z Kielcami. 

- Wspomniał pan o Trzeciakiewiczu. Też był w Kielcach, ale nie w tym rzecz. To idealny przykład zawodnika, którego kariera nie potoczyła się tak jak powinna. 

- Na drodze stanęły problemy zdrowotne. To też było dla mnie spore doświadczenie. Między innymi dzięki niemu dostrzegłem jak ważne dla zawodnika są lata dziecięce. Michał jest przykładem nieodrobionej pracy domowej na tym etapie. Talent był z niego ogromny - szybkość, świetna koordynacja przy swoich warunkach fizycznych i do tego znakomita mentalność. Gdyby nie szereg kontuzji zaszedłby o wiele dalej. Jestem o tym przekonany. Cieszę się jednak, że cały czas z nim współpracuję. Obecnie gra w Stomilu Olsztyn. I cieszy mnie również to, że w momencie, gdy zanosiło się na zakończenie kariery, Michał odbył szereg trenerskich staży dzięki naszej firmie. Zobaczył jak pracują m.in. w Wolfsburgu. Być może stawia u mnie swoje pierwsze kroki przyszły bardzo dobry szkoleniowiec. Cechy charakteru ma ku temu idealne i dalej się kształci. Podobnie jest zresztą z „Małkiem”, „Sobolem” czy Wojtkiem Łuczakiem.

- Myśli pan, że gdyby nie urazy, wyjechałby za granicę? 

- Oczywiście. Mam do niego specyficzne podejście, bo jako trener wyciągnąłem go z rezerw upadającego wówczas Stomilu. Mimo że miał już 19 lat, codziennie robił postępy. Momentami aż szczęka opadała. Mógł zajść bardzo, bardzo daleko. Przykładów zmarnowanych talentów - również z innych powodów - jest jednak cała masa. Bo Lewandowskich rodzi się u nas sporo, ale wskutek ogólnej niewiedzy, ci piłkarze szybko się uwsteczniają. 

- Ile w tym prawdy, że swego czasu kluczowym od wielu lat zawodnikiem Jagiellonii Białystok, Rafałem Grzybem zainteresowany był Anderlecht?

- Nie ma co poruszać tematów, które mogły się stać, ale się nie stały (śmiech). Myślę, że z kilku dróg, które rysowały się przed Rafałem, wybrałem dla niego najlepszą. Świadczy o tym jego długoletnia gra w „Jadze”.

- Pamiętam, jak w momencie dogadywania się z „Jagą” został zawieszony przez Polonię Bytom, której był zawodnikiem. 

- To też działania poniżej pasa, ale na szczęście one zdarzają się coraz rzadziej. Prawo piłkarskie jest dobrze napisane, a na przestrzeni lat widać wyraźny postęp w jego stosowaniu. Wiele innych dyscyplin zaczyna zresztą czerpać wzorce z piłki nożnej w zakresie regulacji związkowych.

- Ma pan listę transferów, z przeprowadzenia których jest najbardziej zadowolony?

- Oczywiście że mam, ale dla mnie każdy transfer jest ważny. Piłka generuje zdarzenia i emocje, które naprawdę nie śniły się filozofom. Wydaje mi się, że niektóre sprawy w innych branżach nie miałyby prawa mieć miejsca. Ludzie ze swoimi emocjami, temperamentem, wiedzą, ambicjami i wolą sukcesu rodzą historie, które czasem przysparzają siwych włosów, ale też dają szczery śmiech i radość.

- Jako trener też można to wszystko przeżyć. 

- To też znakomita praca. Zawód agenta, czyli przedsiębiorcy świadczącego sportowe usługi, powoduje jednak, że człowiek patrzy na futbol szerzej. Mam wielki respekt dla szkoleniowców. Szczególnie tych, którzy profesjonalnie wykonują swoją pracę, robią to z prawdziwą pasją i są na jej punkcie pozytywnie zwariowani. Ja sam taki pozostałem. 

- Zrezygnował pan z trenerki przez korupcję?

- Taka właśnie była przyczyna. Wtedy jeszcze nie było aresztowań tych wszystkich ludzi, ale widziałem co się dzieje. Jako zawodnik nigdy w to bagno wchodziłem, nie chłonąłem tego klimatu. Zresztą pobyt w Szwajcarii i Niemczech był wolny od tej patologii. Po paru miesiącach pracy trenerskiej zauważyłem jednak bardzo niepokojące zjawiska i nie chciałem się oszukiwać. Stwierdziłem, że albo znajdę sobie inne miejsce w futbolu, albo w ogóle z niego odejdę. Jako agent mam dużą samodzielność. Nie musiałem i nie muszę wchodzić w nieczyste relacje i tkwić w atmosferze, która mi nie odpowiada. Na początku raczej nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego co mnie czeka, ale chyba sprostałem zadaniu. Sam się rozwinąłem, a myślę, że polska piłka będzie miała jeszcze korzyści z mojej pracy.

- Może pójdzie pan w ślady Radosława Osucha i kolejnym krokiem będzie przejęcie klubu? Wiem, że dość często narzeka pan na to, co dzieje się w Stomilu. 

- Jako były zawodnik Stomilu zwracam po prostu uwagę na pewne zjawiska, które mają tam miejsce. I nie jest to narzekanie, tylko troska. Mówiliśmy już o pozyskiwaniu inwestorów z zewnątrz. Moim zdaniem powinniśmy sami zapewnić rozwój i finansowanie piłce. Bo jeśli nawet kluby sprostają warunkom i zostaną przejęte przez kapitał zagraniczny, to możemy ich już nigdy nie odzyskać. Sprzedawanie na siłę wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość też jest bez sensu... Polski naprawdę nie stać na dobry futbol?

W Niemczech zyski z piłki są ogromne. Oni potrafili stworzyć profesjonalnie zarządzany produkt, który jest mocno osadzony w strukturach społecznych. Znakomicie to funkcjonuje. Futbol jest tam drugim pracodawcą, zaraz po przemyśle samochodowym. My nie potrafimy odpowiedzieć sobie na pytanie jak to u nas ma wyglądać. Ciągle rozmawia się o niczym. Szkolenie dzieci i młodzieży cały czas jest na skandalicznym poziomie. Do naszego ośrodka przyjeżdżają chłopcy z całego kraju. W wieku 12, 13 lat powinni mieć przyswojone wszystkie podstawowe elementy techniczne na poziomie dobrym i bardzo dobrym. Tymczasem nie trafił się nam jeszcze ani jeden chłopak, który byłby wyszkolony w tym stopniu przynajmniej w jednym elemencie. A przyjeżdżają mistrzowie Polski.

Wracając do pytania... łatwo koncentrować się na Osuchu, Tyszkiewiczu czy kimś innym, ale to nie jest kwestia jednej czy dwóch osób. Trenerzy, ludzie piłki, władze centralne i samorządowe, sponsorzy i media - wszyscy powinni zastanowić się czy chcą mieć w Polsce piłkę na europejskim poziomie, czy nie. Futbol wymaga współdziałania.

- Dla każdego liczy się szybki zysk. Najważniejsze jest to co tu i teraz. 

- To akurat dotyczy nie tylko piłki. To co robię jest formą utrzymania gotowości do profesjonalnego przeprowadzenia zmian. Ja nie dostałem żadnych pieniędzy z Unii ani miasta, czy też od jakiegoś sponsora. Wszystko razem z żoną wyłożyliśmy z własnej kieszeni. To jest kwestia naszej woli. A ze strony polskich klubów tej woli brakuje. Rozmawiałem na temat naszego programu nie tylko z Koroną. Żaden klub nie wyraził chęci współpracy. Mamy wiedzę i doświadczenie, razem moglibyśmy zrobić coś pożytecznego, ale zainteresowanych nie ma. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem zdziwiony. Po prostu polskie kluby nie są ukierunkowane na sukces. Władza, polityka, przypadek, amatorszczyzna, półśrodki - to nakręca polski futbol. A czyste piłkarskie talenty są w tej machinie maltretowane. 

- W głębi duszy wierzy pan, że w przyszłości wytransferuje ukształtowanego polskiego zawodnika do klubu pokroju Wolfsburga?

- Taki jest mój cel. Ale tutaj trzeba wspomnieć o Oskarze Zawadzie, który zaczął co prawda od zespołu juniorskiego „Wilków”, ale w tym Wolfsburgu jest. Obecnie trenuje z pierwszym zespołem i czeka na swój debiut  w Bundeslidze. Oskar w latach 2009 - 2012 przepracował u nas ponad 160 treningów indywidualnych, odbył setki prac domowych i skorzystał z praktycznych lekcji z zakresu teorii sportu. Sam materiał filmowy z zajęć z tym zawodnikiem to setki godzin pracy- nagrań, analiz... Pamiętam jak odbyłem z nim pierwsze zajęcia. Miał wówczas 13 lat. Zaimponował mi pracowitością, ale z zakresu techniki żaden element nie był dobrze ukształtowany... Gdybym nie podjął się z nim pracy indywidualnej, dzisiaj o Wolfsburgu mógłby pewnie tylko marzyć. Nasze działania to naprawdę autorska przemyślana strategia. Mamy w orbicie pracy kolejnych utalentowanych zawodników i mogę się założyć, że zostaną bardzo dobrymi zawodnikami. Mam nadzieję, że wzorem Radka Dejmka, Wojtka Łuczaka, Zbyszka Małkowskiego, Tomka Nowaka, „Sobolka” i „Trzeciego” pozostaną w naszym teamie na długie lata.