Dziwne przypadki utalentowanego celebryty: Mihai Răduţ
2017-01-03 20:47:31; Aktualizacja: 7 lat temuAudi A8, orszak modelek i łatka rumuńskiego playboya to jedna strona medalu. Po drugiej kryją się nieustępliwy charakter oraz ciemna strona futbolu, o których zwykł nie wspominać… A wystarczyło kilka razy wykazać się cierpliwością.
Umowa na e-mailu
Gdy co roku zmagasz się z tymi samymi problemami, na które nie masz żadnego wpływu, każda szansa na odmianę losu wydaje się być tą jedyną w swoim rodzaju. Podpisujesz kontrakt, który z prędkością światła pojawia się na poczcie elektronicznej, wszystko wygląda idealnie zarówno pod względem finansowym jak i jakościowym. A rzeczywistość okazuje się być zgoła inna.
Chcesz jak najszybciej opuścić to miasto. Ten klub. Ten kraj.Popularne
Mihai Răduţ przez długi czas nie schodził z pierwszych stron rumuńskich gazet angażując się w coraz to nowe romanse. Była więc Angelina Jolie z Rumunii, Cristina Savulescu, która według cancan.ro nawet w jednym procencie nie zbliżyłaby się do Lary Croft, gdyby nie liczne operacje plastyczne. Zrobiła sobie piersi i usta, poprawiła nos. Wszystko po to, żeby zbliżyć się do swojego wyśnionego ideału. Ich związek wytrzymał 3 lata. Gdzieś tam po drodze przewinęła się Gina i podobno mieli stworzyć najsłodszą parę w całym lokalnym show-biznesie. Tak naprawdę starsza od niego o niemalże 10 lat kobieta stała się niesamowicie zazdrosna i nie wytrzymała ciśnienia. Pewnie miała powody, bo zwietrzono romans. Nie wspominając już o Alinie Crisan, która za wszelką cenę chciała utrzymać relację z dala od mediów, a… efekt był zupełnie odwrotny. Wreszcie, strzała Amora uderzyła ze zdwojoną siłą i Dianie Gherlan udało się usidlić „rumuńskiego playboya”, jak zwykły nazywać go media. Para się zaręczyła, a rywalki otrzymały bardzo wymowne zdjęcie.
Stabilizacja? Może pomocnik wyciągnie wnioski także w innych sferach życia… (instagram.com/ @dianagherlan)
Pomimo, że Răduţ latem zeszłego roku otrzymał sporo ofert z Europy, to zdecydowanie najbardziej konkretny był właśnie poznański Lech. Według najbardziej zainteresowanego, „Kolejorz” przeciągał negocjacje, zwlekał z określeniem warunków transferu, przez co 26-latek stracił cały zapał i zaczął rozglądać się za innymi opcjami. Potrzebował resetu, wakacji, podczas których wszystko sobie poukłada i dopiero wówczas skupi się na rozpatrywaniu ofert. Jak grom z jasnego nieba spadło na niego zainteresowanie Hatta Club, do którego chwilę wcześniej dołączył Adrian Ropotan. Pomocnik nie zwlekał. Klub z siedzibą w Dubaju przyspieszył wszelkie możliwe formalności i przesłał umowę w… załączniku jednego z maili. Wystarczyło tylko machnąć podpis. „Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to myślę sobie, że zachowałem się bardzo głupio. Kontrakt na poczcie, nawet mnie nie widzieli w akcji, nie przeszedłem żadnych testów”, opowiadał Răduţ w obszernym wywiadzie dla prosport.ro.
Zawodnik nie ukrywa, że bardzo skusiły go pieniądze oferowane przez egzotyczną drużynę: „Kwota wykraczała poza możliwości europejskich zespołów, które mnie chciały. Pomyślałem sobie, że to raptem parę miesięcy, nic nie tracę, a mogę zyskać niesamowite doświadczenie. Podpisałem. Pojechałem na miejsce i…”
(fot. twitter.com/ @footynions)
Warunki okazały się być skandaliczne. Przede wszystkim, piłkarsko było bardzo słabo, nie wspominając już o kwestiach organizacyjnych: „Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby zrozumieć, że to poziom amatorski. To nie jest tak, że wszędzie jest dramatycznie – pomiędzy pierwszymi 4-5 drużynami, a resztą tabeli roztacza się potężna przepaść”. Na potwierdzenie swoich słów, pomocnik przywoływał sceny, gdy brakowało podstawowego sprzętu do ćwiczeń, a same treningi odbywały się bez żadnego ładu i składu. Răduţ miał pojawiać się na miejscu ok. 4:30, żeby zajęcia planowo rozpoczęły się o 5. W rzeczywistości jednak, czekano do 6:30, czasem nawet do 7, bo pozostali piłkarze musieli się pomodlić. W tym czasie pomocnik ćwiczył strzały na bramkę. Co więcej, po modlitwie przez ok. 6 godzin sztab nie miał pojęcia, co robić: piłkarze nie trenowali, nie biegali. Siedzieli na murawie. Jeszcze na samym początku pomocnik starał się jakoś odnieść to do poziomu, jaki panuje w Rumunii (zwłaszcza w maleńkich drużynach), ale nawet tam nie wygląda to aż tak źle. Dodatkowym problemem była aklimatyzacja w kraju. „Jestem w stanie przystosować się do zupełnie innej kultury, ale warunków atmosferycznych nie przeskoczę”, opowiadał wspominając swoje pierwsze dni na miejscu, gdy temperatura sięgała 50 stopni Celsjusza, a wilgotność ok. 90%. Lista problemów zdawała się nie mieć końca. „Jedenastka” wychodziła na boisko, przez 90 minut utrzymywała posiadanie rzędu 25-30%, przeciwnik miażdżył i nie zabierał jeńców, a taktyka w żaden sposób nie przypominała futbolu. Przykładowo Răduţ musiał obstawiać całą przestrzeń od skrajnych boków obrony, przez środek pomocy aż po atak. Każdego dnia w jego głowie przewijała się jedna myśl: czas stąd uciekać. „Klubowy lekarz kręcił nosem nawet, gdy brałem zwykłe suplementy diety i popijałem wodą. Każdy inny napój był zakazany, a taki Red Bull był uznawany za formę dopingu”, podkreślał rumuński zawodnik.
26-latek wpadł z deszczu pod rynnę decydując się na egzotyczny transfer do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Dubaj miał być zbudowany z dobrobytu, a tak naprawdę piłkarz czuł się znacznie gorzej niż w klubie, który nie płacił mu przez dobre kilkanaście miesięcy.
Naiwna wiara w słowo „Narcyza”
Patrząc z perspektywy czasu można odnieść wrażenie, że wyprowadzka z rodzinnego kraju była podporządkowana tylko kwestiom finansowym. Pomimo, że Răduţ nigdy nie mógł narzekać na swoją sytuację, to od dłuższego czasu ciążyła mu łatka bogatego ojca i chciał chociaż w pewnym stopniu udowodnić sobie i innym, że jest w stanie sam na wszystko zarobić. Los nie zwykł być jednak aż taki łaskawy i jeszcze przed wyjazdem z Rumunii rzucił mu kilka kłód pod nogi.
Wówczas 20-letni pomocnik nie spodziewał się, że w takim wieku pojawi się zainteresowanie ze strony wielkiej Steauy, którą szanował od najmłodszych lat. Na stole pojawiło się 750 tys. euro i nikt ani myślał, żeby się wahać: przecież to miała być życiowa szansa. Răduţ wrócił do kraju po nieudanej przygodzie w Portugalii i nawet nie śmiał marzyć o tym, że jakiś klub z topu się po niego zgłosi. „Nawet gdyby w tym momencie pojawiła się lepsza oferta pod względem finansowym i tak wybrałbym stołeczną ekipę. To dla mnie zaszczyt i przyjemność grać w jej barwach zwłaszcza, że moi rodzice pewnego dnia, gdy byłem bardzo mały, przynieśli do domu koszulkę Bayernu Monachium. Praktycznie identyczną jak te Steauy. Od tego momentu (1996 r.) stałem się jej zagorzałym kibicem”, przyznał w rozmowie dla fcsteaua.ro. Szybko okazało się jednak, że „Roș-Albaștrii” mają na niego zupełnie inne plany. Najpierw został wypożyczony do Pandurii, a następnie klub z Târgu Jiu postarał się o wykupienie uzdolnionego pomocnika. Początkowo wydawało się, że to dobra decyzja. Jego ojciec miał nawet powiedzieć, że „Mihai odzyskał radość z gry w piłkę, zyskał znacznie więcej pewności siebie i rozwijał się w swoim tempie, bez presji”. Nie spodziewał się ogromnych problemów finansowych, które miały unicestwić całą dobrą, klubową otoczkę.
„Jeszcze zimą wszystko było w porządku, ale pewnego dnia przyszedł do nas Narcis Raducan i powiedział, że ludzie z CEO (Complexul Energetic Oltenia) zamierzają zmniejszyć koszty i będzie bardzo trudno”, opowiadał po raz pierwszy w prasie na łamach prosport.ro. Răduţ doskonale to rozumiał. Był świadomy, że takie rzeczy w Rumunii mają miejsce każdego dnia i był w stanie przeboleć, że pensja spóźni się raz, dwa, nawet trzy razy. „Tylko, że ta sprawa nie miała końca. Prezes przychodził do nas każdego dnia i mówił, że rozwiąże problem, że znajdzie inwestorów, aż w końcu…” sprawa została postawiona jasno. Raducan miał powiedzieć, że przed latem nie jest w stanie nikomu zapłacić, ale jeśli drużyna będzie grać dla siebie i osiągnie dobry wynik, dostanie pieniądze z praw telewizyjnych i jako pierwsze zostaną uregulowane właśnie długi piłkarzy. Wszyscy mu uwierzyli. „Pogadałem w szatni wykorzystując moją pozycję lidera i wspólnie podjęliśmy decyzję: dokończymy ten sezon, akceptujemy trudne warunki”, opowiadał pomocnik. I rzeczywiście, Pandurii skończyło na trzecim miejscu i miało dostać coś około miliona euro oraz dodatek za Horę w wysokości 600 tys. euro. Teoretycznie miało to pokryć wszystkie zaległości. Minęły wakacje, a zawodnicy nadal nie ujrzeli pieniędzy. I mieli ich nie zobaczyć: „Trzeba to było wyjaśnić, wziąć sprawy w swoje ręce. Zwłaszcza, że ci, którzy nie dostawali pensji od 7 miesięcy, kończyli w drugiej drużynie. Traktowali nas jak niewolników na jakiejś plantacji”. Sprawa zakończyła się po 10 miesiącach, ale żaden z piłkarzy nie otrzymał nawet głupiego telefonu, w którym ktokolwiek, nawet po krótce, wyjaśniłby dlaczego i jak to się stało. Dopiero z mediów dowiedziano się, że cały zarząd otrzymał ogromne dodatki finansowe za to, że dokończył sezon. Zawodnicy, bez których nic by nie było, nie otrzymali złamanego grosza.
Wszyscy bazowali na zaufaniu. „Kiedy przychodzi do ciebie facet i mówi, że wszystko się ułoży, jedyne co ci pozostaje to zaufanie. Przecież nie będzie kłamał w żywe oczy. No, niekoniecznie, bo to co się stało to jedno, ale co najgorsze, nawet obecni zawodnicy nie dostali swoich pensji”, mówił Răduţ, który podejmował radykalne działania. Zwracał się do zarządu, błąkał się po prawnikach, trafił nawet do człowieka, który w przeszłości zajmował w klubie ważne stanowisko – ponoć tylko on mógł uratować drużynę. „Poprosił, żebym poczekał do stycznia i rzeczywiście coś się udało. Spełniłem swój obowiązek jako piłkarz i człowiek związany z drużyną”.
„Menadżer” krew z krwi
Z pewnością zaangażowanie Răduţa byłoby znacznie mniejsze, gdyby nie miał stosownego zaplecza finansowego i wsparcia ze strony najbliższych. I to odkąd w ogóle pojawił się w łonie matki. Ponoć nigdy nie raczkował, a mając 9 miesięcy bezpośrednio stanął na nogach. Od małego wykazywał żywe zainteresowanie z futbolem, nie rozstawał się z piłką, którą nieustannie gdzieś ze sobą targał. Zresztą, ogromna w tym zasługa jego ojca. Valică Răduţ od samego początku wszczepiał mu miłość do sportu i posyłał do najlepszych szkół. Najpierw, gdy miał 10 lat, trafił do lokalnego CS Slatina, rok później otrzymał niepowtarzalna szansę odwiedzenia szatni kadry narodowej po meczu Rumunia-Węgry (2:0), a najważniejszy był „transfer” do jednej z najlepszych Akademii – Ardealul Cluj.
Răduţ trafił pod skrzydła Mihaia Georgescu i przez 3 lata nie tylko nauczył się czym naprawdę jest piłka nożna, ale i ukształtował swój charakter jako człowiek: „Mieszkałem w internacie i codziennie wstawałem o 7 rano. Miałem narzucony rytm dnia, poznałem co to znaczy mieć obowiązki. Nawet sam robiłem pranie”, wyjaśnił pomocnik w rozmowie z gsp.ro. Szkoleniowiec wypowiadał się o nim w samych superlatywach, uznając go za najlepszego piłkarza, jakiego kiedykolwiek szkolił. Mówił, że świat o nim usłyszy.
„Był uważany za największy talent w całej szkole. Rozwijał się, stawał się silniejszy, ale z jakiegoś powodu nadal pozostawał w rodzimej lidze. Pojawiały się oferty z Pandurii, Steauy, ale wszystko działo się bardzo powoli. Większość rodziców uważa, że jeśli dziecko z sukcesami zamknie rozdział juniorski, staje się piłkarzem. W rzeczywistości transformacja na linii junior-senior jest bardzo trudna i wymaga niezłomnego charakteru, wyznaczania jasnego celu i dawania z siebie maksimum, bo nikt nagle nie rozwinie przed tobą czerwonego dywanu. Większość dzieci ma jakieś piłkarskie umiejętności, ale wszystko zależy od ich osobowości, powagi sytuacji, nawet środowiska w jakim się rozwijają. Najwięcej pułapek czyha gdzieś ok. 14.-15. roku życia. Wówczas to rodzice i szkoła muszą odegrać znaczącą rolę. Bycie sportowcem nie oznacza jedynie kopanie prosto piłki. W grę wchodzi całe zachowanie na boisku, w szkole, w relacjach międzyludzkich. Piłkarz musi świecić przykładem.”
(Calin Moldovan, przemówienie dla U-19; cjsport.ro)
(cancan.ro)
Răduţ od dłuższego czasu miewał lekkie problemy, żeby stanowić godny wzór do naśladowania. Dużą rolę odegrały same media, które kreują obraz „rumuńskiego playboya”. Pomocnik nie tylko angażował się w liczne romanse, ale i zawsze nosił łatkę „bogatego synka”, który dostaje wszystko o czym marzy. Majątek jego ojca oscyluje w okolicach największego w rodzinnym mieście, dzięki czemu Mihai w wieku 20 lat mógł otrzymać Audi A8 (ponoć miał wyłożyć połowę kwoty) i Range Rovera, które łącznie kosztowały ok. 200 tys. euro. Koledzy z klubu zawsze mu zazdrościli, że zmienia samochody w zależności od pogody. Zwykle jednak wykazywał się rozwagą. No, może poza chwilą, gdy odcięło mu zasilanie i rozpędził się swoim Audi A8 do zawrotnej prędkości 180km/h i spowodował wypadek. Wyszedł z niego niemalże bez szwanku, ale całe zajście zostało rozdmuchane.
Jasno sprecyzowane cele
W jego życiu zawsze było dwóch „menadżerów”: Valică Răduţ, na którego wsparcie zawsze mógł liczyć i Mihai Georgescu, pierwszy poważny trener, który widział w nim Kakę. Na tyle rozwinęli talent młodziutkiego pomocnika, że pojawiło się zainteresowanie ze strony Sportingu. Klub ze stolicy Portugalii zaoferował 120 tys. euro i jeszcze „skromne” 2 tys. miesięcznie dla zawodnika. W tym momencie otworzyły się przed nim drzwi do wielkiego futbolu, które… zatrzasnął z własnej woli.
„Bardzo mi to pochlebiało i doceniałem zainteresowanie, ale nie mogłem zostać w Portugalii” (libertatea.ro).
Trener Paulo Bento nie był w stanie zaoferować Rumunowi jego wymarzonej, nominalnej pozycji, więc poinformował go, że jeśli chce regularnie grać, będzie musiał kilkakrotnie wystąpić na prawej obronie. Te „kilka razy” przerodziło się w całą serię, na którą Răduţ nie miał zamiaru wyrazić zgody. Spakował się i wrócił do domu ku wielkiemu zaskoczeniu i jeszcze większemu zdenerwowaniu ojca. Doszło do solidnej sprzeczki, a Mihai wykrzyczał: „Udowodnię ci, ze mam rację!”.
Na chwilę obecną trudno powiedzieć, że udało mu się tego dowieść. Pomimo wielkiego talentu, świetnie ułożonej nogi i bardzo dobrego wyszkolenia technicznego, Mihai Răduţ do 26. roku życia nie zdołał wyjechać z kraju. Nie udowodnił sobie i innym, że jest w stanie sięgnąć piłkarskiego nieba i zrealizować wszystkie jasno sprecyzowane cele. Jeszcze mając 20 lat, w jego głowie kłębiły się wielkie marzenia o podążania drogą Beckhama (nawet wytatuował sobie orła i krzyż na karku, wzorując się na swoim idolu), ale rumuński futbol zmusił go do szybkiej weryfikacji. Wielokrotnie zderzył się ze ścianą. Kilka razy było o nim głośno nie przez sportowe sukcesy, a przez osobę modelki, z którą akurat pojawił się na mieście. Z jednego jest jednak niewątpliwie dumny: jego debiut przeciwko Ukrainie uczynił go pierwszym zawodnikiem urodzonym po rewolucji roku 1989, który założył koszulkę reprezentacji Rumunii. I może właśnie to, a nie ekstrawagancki styl życia, warto uczynić punktem wyjścia do jego dalszej kariery. Wszak, 26 lat to najwyższy czas na stabilizację formy i… zapoznanie się z magią cierpliwości.
Źródła: cancan.ro, fcsteaua.ro, cjsport.ro, clujeanul.gandul.info, libertatea.ro, steauaonline.com, gsp.ro, prosport.ro, gazetanoua.ro, fanatyk.ro.