Atmosfera gęstniała w oczach w obozie „Blaugrany”. Pomimo nie najłatwiejszych warunków pracy, Ronald Koeman sięgnął z drużyną po Puchar Króla w zeszłym sezonie, lecz co do jego pracy i tak było wiele zastrzeżeń. Już wtedy pojawiły się pierwsze sygnały, że nowy prezydent klubu, Joan Laporta, wolałby na stanowisku szkoleniowca uświadczyć kogoś innego, koniec końców został jednak przekonany, że na ten moment zmiana nie przyniosłaby pożądanych efektów.
Działaczy z Camp Nou wstrzymywała nieco klauzula, gwarantująca Koemanowi sowitą odprawę, dlatego też zdecydowano się za rozważne przypatrzenie się rozwojowi sytuacji. A ta zdaje się być coraz gorsza.
Aktualnie Katalończycy znajdują się ledwie w połowie tabeli LaLiga, a w Lidze Mistrzów zajmują trzecią pozycję w grupie, doznając po drodze dotkliwych porażek z Bayernem Monachium oraz SL Benficą. „Marca” twierdzi, że Laporta najchętniej zwolniłby trenera już po starciu z lizbońskim zespołem (to jest pod koniec września), ponownie jednak zmusił się do odrobiny cierpliwości. Po kolejnych pięciu meczach (dwie wygrane i trzy porażki) ta się skończyła.
Gwoździem do trumny była rzecz jasna klęska w starciu z Rayo Vallecano. Dziennikarze z Półwyspu Iberyjskiego relacjonują, że w drodze powrotnej odegrała się dość kuriozalna sytuacja.
Joan Laporta siedział niedaleko osamotnionego Ronalda Koemana w samolocie, którym drużyna wracała do Barcelony. W trakcie lotu prezydent kolejno rozmawiał z poszczególnymi dyrektorami i kiedy zakończył konsultacje... ot tak poinformował Holendra, że ten stracił pracę.
Prezydent nie zamierzał czekać do powrotu, by spotkać się z trenerem w bardziej oficjalnych warunkach w biurze. Koeman również nie planował dalszej zwłoki i również w trakcie lotu zakomunikował swojemu sztabowi, że został odsunięty ze stanowiska.