Do wdrażania tego celu zawodnicy Andrzeja Rybarskiego, który w ostatnich kolejkach przejął obowiązki Jurija Szatałowa,
przystąpili ze słomianym zapałem. Dzisiejszy vis a vis Rybarskiego,
Mariusz Rumak, na konferencji przedmeczowej hucznie zapowiadał, że jego
podopieczni pomimo tego, iż nie walczą już o nic i tak zrobią wszystko
by zgarnąć całą pulę. Jak się okazało — nie był to tani blef, bo już w
5. minucie meczu wyszli na prowadzenie. Trio Grajcar-Hołota-Morioka w
bardzo szybkim tempie wymieniło między sobą futbolówkę, a ten ostatni
wykorzystał nieporadność w odbiorze Pruchnika i Bonina i trafił do
siatki.
W tym sezonie dało się w poczynaniach Łęcznian wyczuć
pewną prawidłowość. Gracze z Podlasia jak dotąd aż 19 razy jako pierwszy tracili
gola i zawsze czuli się potem jak przeciętni Polacy wracający z dobrej
imprezy – mieli olbrzymie problemy, by dojść do siebie. Dość powiedzieć,
że w takiej sytuacji tylko raz potrafili odwrócić losy spotkania.
Jednak tym razem bramka Morioki podziałała na przyjezdnych jak płachta na byka i pozwoliła przypomnieć im, jak ogromna jest stawka tego pojedynku.
Goście
z łatwością zaczęli przedostawać się w strefę obronną Śląska. Nie
używali do tego jakiejś wyrafinowanej finezji, tylko starali się każdym
podaniem zdobywać kolejne metry. W 20. minucie przyniosło to oczekiwany
skutek, choć nie tyle nie należy, ile po prostu nie wolno nic, a nic
umniejszać Przemysławowi Pitremu.
Jednak po kolei. Od początku, gdy Andrzej Rybarski zaczął pełnić
funkcję pierwszego szkoleniowca Górnika, dało się wyczuć, że jednym z
głównych fundamentów jego warsztatu jest postawienie na stabilizację.
Jedenastka Łęcznian jest do bólu przewidywalna, a jedynym znakiem
zapytania jest to, czy od pierwszej minuty wybiegnie Śpiączka, czy
Pitry. Tym razem szansę dostał ten drugi i odpłacił się za to z
nawiązką, przeprowadzając taką akcję, która sprawi, że na
poniedziałkowej gali Ekstraklasy zwycięzca w kategorii gol sezonu przez
to, że pod uwagę nie były brane trafienia z ostatniej kolejki, może mieć
całkiem niezłego moralniaka. 34-letni piłkarz przełożył sobie w biegu piłkę z prawej na lewą nogę, tuż przed oczyma, nie jakiegoś pierwszego lepszego pozoranta, tylko Piotra Celebana, i pięknym lobem pokonał Pawełka.
Wraz
z upływającymi sekundami na murawie było coraz więcej miejsca.
Szczególnie w środku pola. Zarówno duet Pruchnik-Bednarek, jak i
Hołota-Hateley niezbyt energicznie poruszali się przed swoimi kolegami z
obrony i przez to kolejne sytuacje były tylko kwestią czasu. Do przerwy
wynik jednak nie uległ zmianie.
Po wyjściu z szatni nadal
oglądaliśmy piłkarskiego ping-ponga. Lepiej w takiej rzeczywistości
odnalazł się Śląsk i w 58. minucie mógł się ponownie cieszyć z
prowadzenia. Peter Grajcar przeholował piłkę parę metrów i wystawił ją
jak na tacy Tomaszowi Hołocie, który pokonał Prusaka. Dosłownie chwilę
później było już po zawodach. Rozgrywający świetne zawody Piotrek
Zieliński zagrał przed pole karne do Morioki, a Japończyk ponownie zaprezentował swoje delikatne i jednocześnie szalenie dokładne wykończeniem „passówką”.
Na
trzydzieści minut przed końcem spotkania wrocławianie mieli dwubramkową
przewagę i fani zgromadzeni na trybunach mogli skupić się na
świętowaniu 15-lecia kibicowskiej zgody pomiędzy Śląskiem i Miedzią
Legnica.
„Wojskowi” pomimo groma okazji chyba nie chcieli już
bardziej upokarzać Górnika, a pozwolili nawet mu strzelić w doliczonym
czasie kontaktowego gola. Łęcznianie to, co mogli zepsuć, to zepsuli,
jednak dzięki remisowi zabrzan w Niecieczy pozostają w Ekstraklasie.
Wiele nie brakowało. Łęczna pomimo porażki pozostaje w Ekstraklasie!
W sobotnie popołudnie Stadion Miejski we Wrocławiu odwiedził zespół Górnika Łęczna. Pomimo ładnej pogody, wyprawa bez wątpienia nie była przesycona sielankową atmosferą.