Ale nowego rywala Milika to wy szanujcie. „PAVOLOSO” naprawdę potrafi strzelać!

2017-01-03 23:11:03; Aktualizacja: 7 lat temu
Ale nowego rywala Milika to wy szanujcie. „PAVOLOSO” naprawdę potrafi strzelać! Fot. Transfery.info
Mateusz Michałek
Mateusz Michałek Źródło: Transfery.info

Po transferze Leonardo Pavolettiego do Napoli wśród większości polskich kibiców zapanował olbrzymi entuzjazm. Że słabiutki, że Arkadiusz Milik z palcem w nosie usadzi go na ławce... Spokojnie, nie tak szybko.

Dążył do celu z uporem maniaka

Patrzącperspektywicznie, największą bolączką Pavolettiego w bezpośrednimzestawieniu z Milikiem jest oczywiście wiek. Włoch ma już na karku28 lat i jest zdecydowanie bliżej niż dalej końca kariery. Trzebajednak podkreślić, że urodzony w Livorno snajper w ogóle bardzopóźno zaczął grać na najwyższym poziomie. W Serie Azadebiutował dopiero w wieku 24 lat w koszulce Sassuolo. Pierwsząbramkę strzelił już po swoich 26. urodzinach. Nie jest tokorzystna statystyka, ale z drugiej strony, z doświadczenia wiemy,że zawodnicy, którzy trafili na szczyt nieco później, są jeszczebardziej ambitni od reszty. Choćby dlatego, że często z różnychwzględów rzucano im więcej kłód pod nogi.

KarieraPavolettiego zaczęła rozpędzać się na dobre właśnie czterylata temu. Sassuolo grało wtedy w drugiej lidze. Jego 11 trafień wpremierowym sezonie w Serie B (tyle samo uzbierał choćby DomenicoBerardi) miało niebagatelny wpływ na awans zielono-czarnych nanajwyższy szczebel. W elicie napastnik nie otrzymał jednak szansy,bo ciężko tak nazwać 42 minuty spędzone na murawie. Strzałem wdziesiątkę okazał się jednak szybki powrót szczebel niżej wformie wypożyczenia do Varese.

I tak sezon 2013/2014 Włochskończył z 20 trafieniami na koncie w 36 ligowych spotkaniachsezonu zasadniczego, do których dołożył sześć asyst. Do tegodorzucił jeszcze cztery bramki w barażach o utrzymanie. Po razpierwszy mógł poczuć się jak prawdziwa gwiazda. I co prawda popowrocie do Sassuolo znowu miał cięższe chwile, ale wybawieniemokazało się kolejne wypożyczenie. Tym razem do Genoi. Po kilkuwyśmienitych występach, latem 2015 roku klub z Ligurii wykupił goza trzy miliony euro. Teraz dostał za niego sześć razy więcej.



Kochany „Pavoloso”

WGenoi Pavoletti błyszczał w zasadzie od początku. Na dotarcie sięw Serie A potrzebował raptem trzech spotkań. W siedmiu kolejnych, wktórych grał zanotował... sześć goli i trzy asysty. Bezpośrednioprzekuwało się to na wyniki, więc nie ma się co dziwić, żedziałacze „Rossoblu” zdecydowali się na transferdefinitywny. Obok nich snajpera szybciutko pokochali równieżkibice, którzy zaczęli nazywać go „Pavoloso”. Bajkowy,wspaniały, wyśmienity - właśnie to znaczy po włosku słówko„favoloso”. Wiadomo, o co chodzi. Napastnik zaczął byćuwielbiany przez wszystkich.

Poprzedni sezon snajperzakończył z 14 bramkami na koncie. Dorobek może nie wybitny, alepatrząc na liczbę rozegranych minut, robiący wrażenie. Dziewięćligowych spotkań Pavoletti opuścił bowiem z powodu problemówzdrowotnych, trzy - przez pauzę spowodowaną zawieszeniem zaczerwoną kartkę. A była ona wynikiem uderzenia łokciem jednego zrywali na początku spotkania z Carpi.

Koniec końców„Pavoloso” skończył sezon jako piąty strzelec Serie A, aletrafiał do siatki z większą częstotliwością niż Carlos Baccaczy Mauro Icardi. Wyraźnie lepszy był tylko Gonzalo Higuaín.Zaowocowało to zresztą zainteresowaniem ze strony sporej liczbywiększych klubów, na czele z Milanem oraz powołaniem doreprezentacji.


Mistrz pojedynków powietrznych

Pavolettijest typową dziewiątką. Potrafi znakomicie odnaleźć się w polukarnym i być tam, gdzie powinien w danym momencie. Szesnastka jestjego królestwem, które dość rzadko opuszcza. Jego szalenie mocnąstroną jest też gra w powietrzu. Jeśli tylko otrzyma dobredośrodkowanie, ciężko go zatrzymać. Gry głową mógłby uczyćwiększość snajperów w lidze włoskiej. Styczniowe spotkanie zPalermo pokazało, że gdy tylko natrafi się okazja, dobrzezbudowany napastnik może również zaskoczyć rywali efektownyminożycami.



Szczególniedużo snajperowi dała współpraca z Gian Piero Gasperinim.Doświadczony szkoleniowiec otworzył mu oczy na pewne sprawy. Jakprzyznał kilkanaście miesięcy temu sam zawodnik, trener pomagałmu w rzeczach, które wcześniej ciężko byłoby mu sobie nawetwyobrazić. Odejście Gasperiniego z Genoi niczego jednak niezmieniło. Już pod wodzą Ivana Juricia Pavoletti dalej prezentowałsię korzystnie. Tylko trzy bramki w rundzie jesiennej są efektemgłównie kolejnych problemów zdrowotnych.

Jeśli mielibyśmysię do czegoś przyczepić, to największy problem widzimy właśniew jego kontuzjach. Ostatni uraz leczy od końcówki listopada.

Świnka zwana „Mou”

JakiPavoletti jest poza boiskiem? To miły, otwarty i dość wylewnygość. To ostatnie ukazał choćby jego pożegnalny wpis naFacebooku skierowany do wszystkich kibiców i pracowników Genoi.„Dzisiaj zaczynam nową przygodę, ale nie zapomnę o tych, którychtutaj pokochałem, i którzy pokochali mnie. Rozumiem małą goryczniektórych osób. Widzę w tym jednak mnóstwo szczerości, którajest tak typowa dla ludzi morza. Sam przyszedłem na świat nadmorzem, w Livorno. Później zrodziłem się na nowo również wniedalekiej odległości od morskich fal, w Genui. Chcę wszystkimserdecznie podziękować. Kto wie, może pewnego dnia spotkamy sięponownie?” - napisał zawodnik.

Jakiś czas temu „Pavoloso”zdradził, że wszystkie gole zawdzięcza swojemu talizmanowi. A jestnim... otyła świnka wietnamska, którą swego czasu przyprowadziłado domu dziewczyna jego brata. Ma na imię „Mou”. - Napoczątku była malutka, ale gdy zaczęła wszystko jeść, wyraźnieurosła i doszła do 100 funtów wagi. Po tym jak do nas trafiła,zanotowałem jednak awans z Sassuolo i teraz jest moim szczęśliwymamuletem - zdradził.


Kto wie, być może dzięki niej iswojej nieustępliwości zbliży się on do ligowych osiągnięćswojego największego idola, urodzonego również w Livorno,Cristiano Lucarellego. Jedne jest pewne - bez względu na to, ktobędzie grał, Milik może się od niego sporo nauczyć.