Algorytm mistrzostwa. Jak Royale Union Saint-Gilloise ustala nowy porządek w belgijskiej piłce?

2025-06-13 11:10:22; Aktualizacja: 14 godzin temu
Algorytm mistrzostwa. Jak Royale Union Saint-Gilloise ustala nowy porządek w belgijskiej piłce? Fot. DIRK WAEM/Belga/SIPA USA / IMAGO/PressFocus
Norbert Niebudek
Norbert Niebudek Źródło: Transfery.info

Żaden klub z dziesięciu najwyżej sklasyfikowanych lig na scenie europejskiej nie czekał na ponowne wzniesienie najważniejszego krajowego trofeum tak długo, jak Royale Union Saint-Gilloise. Droga powrotna na szczyt, która zajęła mu aż 90 lat, ciągnęłaby się zapewne jeszcze dekadami, gdyby nie fakt, że zwierzchnictwo nad klubem objął angielski pokerzysta o przydomku „The Lizard”.

Tony Bloom, bo o nim mowa, postawił Union na nogi. Tchnął w niego nowe życie, wyznaczył mu kierunek, wyłożył kasę, poukładał struktury, wprowadził innowacyjną technologię bazującą na danych, dzięki której Union kręci dziś na rynku takie interesy, że konkurencja może patrzeć z podziwem i przyklaskiwać.

To flagowy przykład organizacji zarządzanej z głową i konkretnym pomysłem, która trzyma się obranego kursu bez względu na okoliczności, ponieważ zarządzający nią ludzie są głęboko przekonani, że niepożądany efekt przypadkowości został zminimalizowany w możliwie największym stopniu. Innymi słowy Union projektuje przyszłość, starając się wykluczyć elementy losowe.

Być może dla wielu brzmi to trochę jak opowieść z gatunku tych fantastycznych, ale autentycznie tak to wygląda. Nie są to puste słowa czy bezwartościowa koncepcja porzucana w momencie nadejścia poważniejszego kryzysu. Władze klubu dały temu dowód w trakcie sezonu. Na półmetku fazy zasadniczej Union plasował się w dolnej połowie tabeli, z trzema punktami przewagi nad grupą spadkową (w Jupiler Pro League obowiązuje system podziału tabeli na trzy grupy po 30. kolejkach - red.). Forma nierówna, daleka od optymalnej. Zespół gubił punkty, a co za tym idzie - pęczniał jego deficyt względem ścisłej czołówki ligi. Mimo to szefowie klubu nie wywierali na trenerze presji, gdyż wszelkie modele statystyczne świadczyły o tym, że Union wcale nie odstaje od najlepszych ekip i podąża w dobrym kierunku.

Alex Muzio, miłośnik wyskakujących na ekranie komputera liczb, biznesowy towarzysz Blooma i klubowy właściciel, który przed dwoma laty odkupił większościowy pakiet udziałów ze względu na równoczesną obecność Unionu i Brighton w europejskich pucharach, wyjaśniał, że na podstawie szczegółowych danych opracowanych przed inauguracją rozgrywek, w ramach których uwzględniono między innymi jakość letnich transferów przeprowadzonych przez konkurencję, Union powinien ukończyć wyścig na podium.

Nie był to pierwszy ani też ostatni raz, kiedy prognoza wynikająca z szerszej analizy znalazła potwierdzenie w rzeczywistości.

Świeżo upieczony mistrz Belgii, który w tym roku włożył do gabloty dwunaste takie trofeum, czerpie z danych i wierzy w ich efektywność. Bez ingerencji statystycznej być może wciąż błądziłby w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak dorównać tym najlepszym. Ale dziś to inni szukają odpowiedzi na pytanie, jak dorównać Unionowi.

Uśpionemu na przestrzeni pokoleń gigantowi, który zaburza układ sił w belgijskiej piłce.

***

Z Arturem Kopytem, asystentem trenera w Unionie, rozmawiamy tydzień po zakończeniu sezonu. Sezonu szczególnego, bo okraszonego zdobyciem przez ten klub pierwszego tytułu mistrza kraju od okresu międzywojennego.

– Nie ukrywam, że fajnie, że się udało. W ostatnich latach za każdym razem byliśmy blisko, ale zawsze czegoś brakowało. Dla mnie to mistrzostwo smakuje wyjątkowo, bo ja przyjeżdżałem do Belgii pięć lat temu. Do projektu, który był wtedy mało znany, z drugiej ligi. Miałem bardzo mało czasu, żeby podjąć decyzję. Praktycznie rzuciłem wszystko i poszedłem w ciemno. Przez pierwszy rok nie było łatwo, ale z perspektywy czasu doceniam to i jestem bardzo szczęśliwy, że udało nam się to zrobić. Jest to coś, na co ciężko pracowaliśmy.

Kopyt dołączył do sztabu szkoleniowego Unionu w 2020 roku. Wcześniej rozkręcał trenerską przygodę w Irlandii Północnej. Na Wyspy wyemigrował w celach zarobkowych, by mieć z czego opłacić studia. Planował spędzić tam trzy miesiące, został na lata. Drzwi do pracy w Belgii uchyliła mu znajomość z Chrisem O’Loughlinem, aktualnie dyrektorem sportowym Unionu, z którym los skrzyżował go na kursie UEFA A.

Jako asystent Sébastiena Pocognoliego zajmuje się prowadzeniem poszczególnych wycinków sesji treningowych czy zajęć indywidualnych z zawodnikami. Odpowiada też za stałe fragmenty i niektóre schematy gry w ofensywie.

Co by nie było, to jego zasługa, że Union otworzył wynik finałowego spotkania sezonu przeciwko KAA Gent w taki, a nie inny sposób – czyli po sprytnym rozegraniu rzutu rożnego. Pięciu zawodników w żółto-granatowych koszulkach skupiło uwagę rywali, tworząc wolną przestrzeń dla Franjo Ivanovicia, który wybiegając zza dalszego słupka, sfinalizował płaskie zagranie z narożnika boiska.

Kopyt opowiada nam, że Union zastosował dokładnie ten sam wariant... rok wcześniej. Tyle że nie w ostatnim, a pierwszym pojedynku belgijskich play-offów. Wtedy z Genk zawiodło wykończenie – futbolówka po strzale próbującego szczęścia Noaha Sadikiego minęła słupek.

Lata niepowodzeń przekute w sukces

Odkąd Union wrócił do belgijskiej elity, w każdym następnym sezonie zakręcił się wokół mistrzostwa. Raz było bliżej, raz dalej, ale finalnie puchar zawsze trafiał w inne miejsce.

– To był pierwszy raz, kiedy mieliśmy wszystko w swoich rękach. Dwa sezony temu, kiedy trenerem był Karel Geraerts, też musieliśmy wygrać mecz, ale przy okazji musiał ułożyć się też dla nas korzystnie wynik w starciu między Antwerpią a Genk (tytuł zdobył Antwerpia po fantastycznym trafieniu Toby’ego Alderweirelda z 94. minuty – red.). Ten wynik się ułożył, ale my swój mecz przegraliśmy. Tutaj wystarczyło, że wygramy. Nic nie zależało od tego, co się stanie w drugim meczu – mówi nam Artur Kopyt. Oraz dodaje: – W tym sezonie mieliśmy takie podejście, że nie patrzyliśmy na inne zespoły, tylko staraliśmy się koncentrować na sobie. Trener podkreślił, że całe play-offy mamy patrzeć tylko na siebie.

Mimo że w ostatniej kolejce mecze rozgrywano równolegle, niepokonany po zakończeniu fazy zasadniczej Union pozostał skupiony na samym sobie. Zespół totalnie zignorował wydarzenia z Brugii, gdzie rzucający wyzwanie w wyścigu o mistrzostwo Club podejmował Royal Antwerp FC.

To ciekawe, bo gdyby po pierwszej połowie uwagę skierowano w stronę tamtego spotkania, w szeregach Unionu mogłaby wkraść się delikatna nerwowość. Club bowiem wyrównał wynik na chwilę przed przerwą, a RUSG – ku zaskoczeniu – stracił bramkę w starciu z Gent.

– Przed meczem rozmawialiśmy, że jeśli taka sytuacja przyjdzie, to musimy być spokojni, cierpliwi. Doświadczenie, które mieliśmy z trudnych okresów na początku sezonu, w play-offach dużo nam dało – wyjaśnia nasz rozmówca.

Kopyt diagnozuje, że „nie był to sezon usłany różami”. Wraca pamięcią do poprzedniej kampanii, kiedy Union liderował przez przeważającą część rozgrywek, ale nie był w stanie poradzić sobie z kryzysem, który nadszedł po fazie zasadniczej. Tym razem drużyna stanęła na wysokości zadania, przenosząc doświadczenie z trudnych początków sezonu na decydującą fazę rozgrywek.

Doświadczenie. Według naszego rozmówcy to właśnie ono było bezcennym zasobem, który zaważył o wyrachowanej postawie Unionu na finiszu ligowych zmagań. Trener Sébastien Pocognoli zachował zimną krew, bo paręnaście lat wcześniej to on sam brał udział w ekstremalnej wspinaczce na wierzchołek tabeli – wtedy jako piłkarz Standardu Liège. „Rouches” przystępowali do rywalizacji w grupie mistrzowskiej z lokaty numer sześć i dzięki znakomitej serii w pojedynkach z najlepszymi otarli się o mistrzowską koronę, zdobywając 26 z 30 możliwych do zdobycia punktów.

Umiejętności wyciągnięcia wniosków z tamtych czasów zaprocentowały w karierze szkoleniowej.

Porządne przetarcie zaliczyło też kilku zawodników, którzy w ostatnich sezonach niezmiennie zakładali trykot Unionu i na własnej skórze przeżyli lata naznaczone frustrującymi puentami, gdy miesiące ciężkiej pracy obracały się w pył na jedno pstryknięcie palców.

Wreszcie los im oddał.

Dane, czyli fundament klubu

Union podąża wyznaczonym szlakiem. Władzom bardzo mocno zależy na zachowaniu ciągłości działań, a także utrzymaniu filozofii i struktury gry. Dlatego kiedy kolejni trenerzy, kuszeni perspektywą angażu w bardziej renomowanych środowiskach, decydują się na odejście, reszta sztabu zostaje na swoich stanowiskach. I w odwrotnym kierunku – jeżeli którykolwiek ze szkoleniowców przychodzących do klubu zażyczy sobie wzmocnienia kadry trenerskiej własnymi współpracownikami, taka prośba spotyka się z negatywną odpowiedzią.

Oprócz tego, operujący w ramach wnikliwego procesu rekrutacyjnego działacze skupiają swoją uwagę jedynie na trenerach, którzy identyfikują się z obowiązującym w klubie systemem i taktyką, dzięki czemu Union konsekwentnie realizuje wypracowaną filozofię.

Taki model funkcjonowania wywiera wyjątkowo pozytywny wpływ na politykę transferową. Union skrupulatnie poszukuje zawodników idealnie wpisujących się w zorientowaną na dane elementy wizję, kierując się przekonaniem, że nawet w sytuacji, kiedy nastąpi zmiana sternika, nie dojdzie do masowego czyszczenia szatni. Bo charakterystyka piłkarzy wciąż będzie rezonować z ukształtowanym DNA.

Skoro mowa o transferach, w przypadku Unionu nie sposób przemknąć obok tej tematyki ot tak – jest to bowiem komponent, którym świeżo upieczony mistrz Belgii bryluje nie tyle w kontekście lokalnym, a globalnym.

Sekret wysokiej skuteczności dokonywanych transakcji w dużej mierze opiera się na danych udostępnianych przez Jamestown Analytics. To firma powiązana z organizacją konsultingową Starlizard, gdzie w oparciu o szereg kompleksowych analiz corocznie obstawia się zakłady o wartości setek milionów euro. Za wszystkim stoi naturalnie Tony Bloom.

Jamestown Analytics wykorzystuje unikalne algorytmy i oferuje zaawansowane narzędzia, które ułatwiają klubom podejmowanie przemyślanych decyzji w zakresie transferów czy wyboru trenerów. System skupia się na niuansach, a technologia jest tak nowoczesna, że rejestruje nawet natężenie dźwięku generowanego przez otoczenie przy każdym kontakcie zawodnika z piłką.

Firma powszechnie uważana za lidera branży ceni sobie dyskrecję, w związku z czym jej pracownicy nie udzielają się w mediach społecznościowych, a liderzy z rzadka przyjmują zaproszenia do wywiadów. Pośród innych firm analitycznych wyróżnia ją również selektywne podejście do partnerstw. Nie każdy może zostać klientem Jamestown Analytics, ponieważ inaczej dostarczane świadczenia zatraciłyby swoją wyjątkowość. Aktualnie do wąskiego grona nabywców ekskluzywnych usług należy sześć klubów: Brighton & Hove Albion (Anglia), Royale Union Saint-Gilloise (Belgia), Como 1907 (Włochy), Heart of Midlothian (Szkocja), Grimsby Town (Anglia) i Melbourne Victory (Australia).

W Belgii Union ma zagwarantowaną wyłączność. Ani Club Brugge, ani Genk, ani żaden inny klub nie może uzyskać dostępu do specjalistycznej bazy danych, jaką dysponuje Jamestown Analytics.

Nowa szansa

Gdy rozmawiamy z Arturem Kopytem, wysuwa on trafne spostrzeżenie – Union często kieruje swój wzrok ku piłkarzom, którzy na wcześniejszych etapach kariery byli niedoceniani, musieli pokonywać różne przeszkody bądź przy których stawiano krzyżyk.

– Union zawsze charakteryzował się dużą grupą zawodników, którzy mają coś komuś do udowodnienia. To są zawodnicy, którzy w pewnych klubach byli skreśleni, gdzieś im nie poszło, ktoś na nich nie stawiał, ale mają wysokie ambicje i chcą jeszcze coś komuś udowodnić.

Przykłady można znaleźć na każdym kroku.

Anthony Moris – po opuszczeniu struktur Standardu Liège przez pół roku pozostawał bez klubu, bo niezbędne dokumenty nie dotarły na czas do federacji. Wreszcie, w styczniu podpisał kontrakt z KV Mechelen. Na mocy umowy zarabiał tysiąc euro brutto miesięcznie. Po transferze dwukrotnie doznał kontuzji więzadeł krzyżowych, ale zagryzł zęby i szedł dalej. Union wziął go z drugoligowego Royal Excelsior Virton. Przez kolejnych pięć lat był podstawowym bramkarzem i jednym z liderów szatni. W tym sezonie Jupiler Pro League uzbierał aż 20 czystych kont w 40 spotkaniach (najwięcej spośród wszystkich golkiperów).

Christian Burgess – nie wybił się w rodzimej Anglii. O Premier League to on mógł co najwyżej pomarzyć, a w Championship zaliczył epizodyczny występ w ostatniej kolejce sezonu, kiedy Middlesbrough grało mecz o pietruszkę. Najwięcej czasu spędził w Portsmouth, na szczeblu League One i League Two. Do Unionu trafił pięć lat temu. Obrońca bardziej w stylu retro, którego przeciwnicy postrzegają jako antypatyczną osobowość. Również zawodnik z najdłuższym stażem w drużynie.

Noah Sadiki – kamyczek do ogródka Anderlechtu. Debiutował u Vincenta Kompany’ego i choć najlepiej czuje się w środku pola, kolejni trenerzy rzucali go jednak to na skrzydło, to na bok obrony. W poszukiwaniu regularnych występów na pozycji pomocnika wzmocnił szeregi rywala zza miedzy. Dziś jest czołowym pomocnikiem ligi belgijskiej i nowoczesnym graczem typu box-to-box.

Promise David – kanadyjski napastnik o nigeryjskich korzeniach, wyciągnięty latem za 400 tysięcy euro z ligi estońskiej. Europa dała mu się we znaki. Najpierw dyskryminowany na tle rasowym przez trenera chorwackiego czwartoligowca. Potem, by dać sobie jeszcze jedną szansę na spełnienie marzeń, ruszył na podbój... ligi maltańskiej. Po roku trafił do Nõmme Kalju FC, skąd zawitał na Stade Joseph Marien. W tym sezonie stał się symbolem metamorfozy Royale Union Saint-Gilloise. Dwadzieścia cztery gole i pięć asyst w czterdziestu meczach. Potencjał na sprzedaż z kilkudziesięciokrotną przebitką.

W trakcie naszej rozmowy padają jeszcze dwa ciekawe nazwiska. Anouar Ait El Hadj także szkolił się w akademii Anderlechtu, lecz w 2023 roku postawił na przeprowadzkę do Genk. Od dawna było wiadome, że jest to gracz nietuzinkowy, kolejna perełka, ale w żadnym z tych klubów nie odcisnął wyraźnego piętna. Dopiero po miesiącach pobytu w Unionie, którego zawodnikiem został latem ubiegłego roku, zaczął odgrywać ważną rolę na belgijskich boiskach. W kwietniu stuknęła mu 23. wiosna. Dalej ma dużo do udowodnienia.

W tym samym okienku Union wzmocnił dwa lata młodszy Kamiel Van De Perre z Genk i... co tu w zasadzie dużo mówić. Klasowy grajek. Możemy śmiało iść w zakład, że jeśli zdrowie dopisze, wkrótce będzie o nim bardzo głośno.

– To jest zawodnik, który moim zdaniem zrobi dużą karierę – twierdzi Artur Kopyt.

Union może zacierać ręce.

Jak Union kręci interes?

Tanio kupować, drogo sprzedawać. Dla całej masy klubów, zwłaszcza tych polskich, to utopijna wizja funkcjonowania na rynku transferowym. Dla Unionu – malująca się w ciepłych barwach rzeczywistość. Dzięki zaawansowanemu systemowi filtrującemu dane nowy mistrz Belgii stał się na tej płaszczyźnie wzorem do naśladowania. Podstawowe kryteria wyszukiwania sprowadzają się do zawodników, którzy:

  • mają potencjał sprzedażowy,
  • wpisują się w system 3-5-2, jaki stosuje Union,
  • posiadają profil odpowiadający filozofii gry (szybkie, bezpośrednie ataki; wysoka intensywność; pressing w trzeciej tercji boiska),
  • pasują do klubu charakterologicznie.


Last but not least, czyli ostatni, ale nie mniej ważny. W procesie selekcji pion sportowy Unionu przywiązuje dużą wagę do osobowości piłkarzy i wartości, jakimi kierują się w życiu, bo gdy ponad dwudziestu facetów spędza ze sobą po kilka godzin dziennie, prędzej czy później nietrudno o drobne sprzeczki, które mogą wprowadzić złą krew.

– Pracujemy w oparciu o pięć wartości: uczciwość, zaangażowanie, odwagę, pasję i pokorę. Te wartości dzielą się na dwa obszary – jeden to obszar behawioralny, czyli sposób, w jaki się ze sobą komunikujemy i współpracujemy, a drugi to efektywność. Wiele naszych rekrutacji opartych jest na tych wartościach, niezależnie od tego, czy jest to członek sztabu szkoleniowego, czy zawodnik – powiedział w TGG Podcast dyrektor sportowy, Chris O’Loughlin.

– Kiedy robiliśmy dogłębny research na temat Victora Boniface’a, trafiliśmy na coś wyjątkowego w jego mediach społecznościowych. Pewna kobieta z Nigerii napisała do niego wiadomość, bo miała problem z wyżywieniem swoich dzieci. On odpowiedział jej wprost i bez szukania atencji: „W prywatnym czacie podaj mi swoje dane do PayPala albo numer konta”. Poprosiła o naprawdę niewielką kwotę, chyba 15 czy 20 euro – i on po prostu jej pomógł. Doceniliśmy ten gest i wiedzieliśmy, że to nie był jednorazowy przypadek. W tamtym czasie Victor nie był jeszcze znanym zawodnikiem, więc tym bardziej mogliśmy uznać to za coś wartościowego. Znaleźliśmy tę historię ukrytą głęboko na jego Instagramie, a kiedy zestawiliśmy to z innymi informacjami, jakie zebraliśmy, pomyśleliśmy: „to po prostu dobry człowiek”. A właśnie tego szukamy. Nie oczekujemy świętych – po prostu ludzi z dobrym sercem.

– Mam jedno proste powiedzenie: „z dobrymi ludźmi możesz robić dobre rzeczy” – i właśnie wokół tego chcemy wszystko budować. Przede wszystkim szukamy niedocenianych, głodnych sukcesu zawodników. Nie mamy budżetu, który pozwalałby nam wydawać tyle, co niektóre kluby w Belgii.

Od momentu przejęcia klubu przez Tony’ego Blooma w 2018 roku, Union przeznaczył na wzmocnienia 46,7 miliona euro (dane za Transfermarkt). To nic w porównaniu z Club Brugge, który w zaledwie czterech ostatnich okienkach wydał na transfery 58,8 miliona euro.

Union nie szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Pod względem zarobków odstaje od ligowej czołówki, a transferowe wydatki stara się trzymać w ryzach.

Rekordowym zakupem jest Anan Khalaili, za którego zapłacono 6,5 miliona euro. Nieco mniejszą gotówkę wyłożono na pozyskanie Victora Boniface’a (6,1 miliona euro), a ruchy przychodzące o wartości przekraczającej dwa miliony euro uzupełniają Kevin Rodríguez (4,5 miliona euro), Mohamed Amoura (4 miliony euro), Franjo Ivanović (4 miliony euro) oraz Mamadou Thierno Barry (2,55 miliona euro). Pozostali gracze byli sprowadzani za sumy mniejsze lub bez kwot odstępnego.

Sufit przesuwa się pomału w górę, ale tegoroczny sukces i wpływy z Ligi Mistrzów nie sprawią, że Union zacznie płacić na rynku po dziesięć czy piętnaście milionów euro, a wynagrodzenia zawarte w umowach stworzą komin płacowy.

Union pozostanie na wytyczonym szlaku, który w ciągu ostatnich sezonów zapewnił mu przychody transferowe na poziomie ponad 100 milionów euro. To jednak kwota, która już tego lata może zwiększyć się nawet o pięćdziesiąt procent. Uwagę zagranicznych klubów przyciągają bowiem między innymi Noah Sadiki, Promise David czy Franjo Ivanović i niewykluczone, że na którymś z nich Union zarobi lada moment najwięcej w swojej historii.

Dotychczas tytuł najdrożej sprzedanego zawodnika dzierży Victor Boniface, który latem 2023 roku odszedł do Bayeru Leverkusen za 22,6 miliona euro (dane za Transfermarkt). Podium dopełniają Mohamed Amoura (VfL Wolfsburg; łącznie 17,75 miliona euro) oraz Cameron Puertas (Al-Qadsiah FC; 15,3 miliona euro).




***

Ciekawostka: Royale Union Saint-Gilloise nie wpisuje do kontraktów klauzul wykupu. Z jednego prostego powodu.

– To ogranicza sufit naszych możliwości. Kiedy w 2019 roku podpisaliśmy kontrakt z Teddym Teumą z Red Star FC, gdyby jego przedstawiciele zażądali klauzuli wykupu w wysokości 3 milionów euro, byłaby to dziesięciokrotność kwoty, jaką zapłaciliśmy (300 tysięcy euro). A jednak ostatecznie sprzedaliśmy go za ponad 5 milionów euro – tłumaczy Alex Muzio, cytowany w „The Athletic”.

– Podobnie było z Dante Vanzeirem, którego także sprowadziliśmy za 300 tysięcy euro. Gdybyśmy wtedy wpisali w umowie klauzulę odstępnego na poziomie 3 milionów, czyli znów ponad dziesięć razy więcej niż kosztował, stracilibyśmy sporo, bo sprzedaliśmy go za znacznie większą kwotę – dodaje działacz.

Wyjątkiem był kontrakt Deniza Undava, sprowadzonego z trzecioligowego SV Meppen, który bez zawarcia klauzuli nie chciał dołączyć do Unionu.

– Zanim parafowaliśmy umowę z Undavem, rozważyliśmy możliwość podpisania kontraktów z 35–40 innymi zawodnikami. Ale on ciągle figurował na szczycie listy. Jego statystyki rzucały się w oczy, więc ostatecznie znów zasiedliśmy do stołu i doszliśmy do porozumienia – opisuje Muzio.

Stadion, ośrodek treningowy, akademia

Przed kierownictwem mistrza Belgii wciąż dużo do zrobienia. W pierwszej kolejności marzy im się stadion na miarę europejskich pucharów. Obiekt, na którym Union rozgrywa swoje domowe mecze, wyróżnia się wyjątkowym klimatem, ale jest żywym reliktem, który ogranicza dynamiczny rozwój klubu. Nie ma na nim strefy VIP czy miejsc biznesowych, a to hamuje generowanie przychodów. Dodatkowo infrastruktura nie spełnia kryteriów UEFA, wobec czego mecze europejskich pucharów Union rozgrywa na Lotto Park (stadion Anderlechtu), Den Dreef (stadion OH Leuven) lub Stadionie Króla Baudouina I (obiekt reprezentacji Belgii).

Kwestia jest złożona i bardzo problematyczna. Renowacja Stade Joseph Marien wykracza poniekąd poza sferę możliwości, bo większy stadion oznaczałby, że część parku, w jakim jest położony, musiałaby zniknąć, a Duden Park znajduje się przecież na liście chronionych krajobrazów. Podobnie zresztą jak część obiektu Unionu. Sztab pracujący nad ustaleniem rozwiązania doszedł wreszcie do wniosku, że bez naruszania granic Duden Park możliwa jest co prawda budowa nowego stadionu spełniającego normy UEFA, ale tylko na 8 000 miejsc. Pomysł ten nie zaspokaja ambicji klubu.

Negocjacje odnośnie budowy nowego obiektu, choć w ślimaczym tempie, to posuwają się naprzód. Union jako lokalizację stadionu wskazał teren Bempt w Vorst – około dwóch kilometrów od Stade Joseph Marien. To właśnie tam za parę lat mają odbywać się sportowe widowiska.

Klub chce, by przyszłe przedsięwzięcie w jak najmniejszym stopniu dotknęło środowisko. Alex Muzio to człowiek aktywnie wspierający działania proekologiczne, stąd przykładowo na spotkania pucharowe Union lata samolotami, które wykorzystują paliwo ograniczające emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Troska o naturę jest przewodnią ideą.

Wracając, Union planuje sfinansować inwestycję w nowy stadion z własnej kieszeni. W tym przypadku kluczowe znaczenie będą miały fundusze uzyskane z awansu do Ligi Mistrzów. Za udział w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na scenie europejskiej kasę mistrza Jupiler Pro League zasili co najmniej 40 milionów euro. Prawdziwa fortuna w zestawieniu z kwotami oferowanymi przez Ligę Europy i Ligę Konferencji.

Poza tym Union zamierza wybudować nowy ośrodek treningowy dla pierwszego zespołu oraz akademii. Stworzenie nowoczesnej i efektywnej struktury szkoleniowej to fundamentalny cel klubu, lecz w przeciwieństwie do ewolucji pierwszej drużyny, zajmie sporo czasu.

W kwietniu 2025 roku ogłoszono znaczną transformację systemu rozwoju młodzieży, wprowadzając nową strukturę w Union Academy. Na czele tej inicjatywy stanął Henk Mariman, doświadczony specjalista w dziedzinie szkolenia juniorów, który wcześniej pełnił ważne funkcje w takich klubach jak Anderlecht czy OH Leuven. U jego boku powołano również Renauda Bontyèsa (dyrektora generalnego Union Academy), Hamida El-Filahiego (menedżera Union Academy) oraz Shawna Bishopa (dyrektora metodologii Union Academy).

Plan na przyszłość przewiduje również wprowadzenie zespołu rezerw do Challenger Pro League (drugi poziom ligowy). Obecnie druga drużyna „Les Unionistes” występuje o szczebel rozgrywkowy niżej. W poprzednim sezonie zajęła ósme miejsce.

Na razie klub nie spogląda w swoje własne siewy. Wychowankowie? Próżno doszukiwać się ich w mistrzowskiej kadrze. A to rzadki widok w chętnie promującej młodych, utalentowanych i perspektywicznych zawodników lidze belgijskiej.

***

Union powstał jak feniks z popiołów. Po dekadach gry na niższych szczeblach rozgrywkowych wrócił do elity i w końcu zdobył wyczekiwany od 90 lat tytuł, który ma teraz zamiar odpowiednio skonsumować.

To, co jeszcze w pierwszym sezonie było atrakcyjnym urozmaiceniem, swego rodzaju nowością, ciekawostką, dla belgijskich potentatów stało się poważnym zagrożeniem.

Przy relatywnie niewielkich nakładach finansowych Union stworzył najlepszą drużynę w kraju, a dzięki danym z firmy Jamestown Analytics zyskał przewagę na rynku transferowym.

Dlatego dziś to inni szukają odpowiedzi na pytanie, jak dorównać Unionowi.

Uśpionemu na przestrzeni pokoleń gigantowi, który zaburza układ sił w belgijskiej piłce.