Zagłębie
rozegrało w tym sezonie już sześć spotkań. Najgorsze było
pierwsze, ze Sławiją Sofia. Piłkarze Piotra Stokowca od samego
początku prezentowali się o wiele lepiej od Bułgarów, ale nie
przełożyło się to na wynik. Brakowało skuteczności, najbardziej
Krzysztofowi Piątkowi. Bezradność pod bramką o wiele słabszego
rywala w końcu się zemściła. W samej końcówce błąd popełnił
Aleksandar Todorovski i to Sławija wygrała 1:0.
Chwilę
przed rozpoczęciem rewanżu niektórzy pewnie zastanawiali się czy
Zagłębie nie wyleci z hukiem z europejskich pucharów. Wszelkie
wątpliwości zostały jednak rozwiane. Lubinianie szybko wyszli na
prowadzenie, a po przerwie wypunktowali rywala, dorzucając jeszcze
dwa trafienia. Pokonanie Sławiji oczywiście nie było jakimś
wielkim wyczynem, chociaż bęcki, jakie dostali od Macedończyków
piłkarze Cracovii na pewno zwiększyły wartość awansu.
Jeszcze
większą miało jednak wyeliminowanie Partizana Belgrad. Rywala o
wiele bardziej utytułowanego i silniejszego na papierze. W pierwszym
meczu do lubinian uśmiechnęło się szczęście, bo Martina Polačka
dwukrotnie ratowała poprzeczka, ale mieli też swoje sytuacje. A
przez większą część drugiej połowy grali przecież w osłabieniu
po czerwonej kartce Michala Papadopulosa. Skończyło się na 0:0,
podobnie jak w rozgrywanym w Lubinie rewanżu. W nim Zagłębie
prezentowało się jeszcze lepiej. Zagrało bez żadnych kompleksów.
Bohaterem karnych został Polaček, który zatrzymał uderzenie z
jedenastu metrów Nemanji Mihajlovicia.
Między
spotkaniami z Partizanem Zagłębie mierzyło się z Koroną Kielce.
Lubinianie kompletnie popsuli ekstraklasowy debiut nowemu trenerowi
kielczan, Tomaszowi Wilmanowi. Cztery bramki w pół godziny to był
nokaut. Zaczął jeden Piątek, skończył drugi, a w międzyczasie
do siatki trafili jeszcze Krzysztof Janus i Maciej Dąbrowski. Zero
słabych punktów. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby
lubinianie w pewnym momencie lekko nie spuścili z tonu.
W
ostatnim spotkaniu z Lechem może nie było takiego festiwalu i to
poznaniacy stworzyli sobie więcej sytuacji, ale triumfowało
Zagłębie. Lubinianie z zimną krwią potrafili wykorzystać błędy
rywala w obronie. Sami znowu zagrali na zero z tyłu, a to oznacza,
że w dotychczasowych spotkaniach stracili tylko jedną bramkę.
-
Mentalnie, fizycznie, organizacją gry przewyższaliśmy rywala.
Poradziliśmy sobie z presją - przyznał po dwumeczu z Partizanem
trener Stokowiec. W zasadzie wypunktował wszystko to, dzięki czemu
jego drużyna jest teraz na fali. Szczególnie imponuje
przygotowaniem fizycznym. Co prawda za „Miedziowymi” dopiero
cztery mecze w pucharach, ale przecież w poprzednich latach sporo
drużyn narzekało na występy co trzy dni już na tym etapie.
Organizacja gry? W poczynaniach lubinian nie ma żadnego przypadku.
Każdy wie za co jest odpowiedzialny i co ma w danym momencie robić.
Rywale są świetnie rozpracowani. Jeśli chodzi o sferę mentalną,
trener Stokowiec na każdym kroku podkreśla świetną robotę, jaką
wykonuje z drużyną psycholog Paweł Habrat.
Panowie
współpracują ze sobą już od kilku sezonów. Sam Habrat twierdzi,
że kluczem do wszystkiego jest świetna grupa ludzi, która spotkała
się w Lubinie. Coś w tym jest, bo Zagłębie nie jest już zlepkiem
indywidualności, które trafiały wcześniej na Dolny Śląsk
głównie po to, żeby nieźle zarobić. Widać, że ci piłkarze
chcą odnosić sukcesy. Sezon w I lidze zrobił swoje. Wiele rzeczy
zostało uporządkowanych, o co zadbał sam Stokowiec. Bez wątpienia
cichy bohater.
Wyniki odnoszone przez Zagłębie kompletnie
nas nie dziwią. Nie mówimy przecież o ekipie, która nagle zaczęła
zachwycać swoją grą. Lubinianie już w poprzednim sezonie pokazali
na co ich stać. W rundzie wiosennej prezentowali najlepszą piłkę
w Ekstraklasie. Skutecznie łączyli ładną grę z wynikami. W
końcowym rozrachunku stracili tylko pięć punktów do Legii. Widać
w tym wszystkim ciągłość. Zagłębie zgromadziło w tym roku
kalendarzowym najwięcej "oczek" ze wszystkich ekstraklasowych ekip.
Więcej od Legii. Aż chciałoby się, żeby to lubinianie walczyli
teraz o Ligę Mistrzów.
Największą cegiełkę do
dobrych wyników w poprzednim sezonie dołożył Filip Starzyński.
Po zakończeniu rozgrywek wydawało się, że nie ma żadnych szans
na pozostanie „Figo” w Lubinie. Działacze Zagłębia stanęli
jednak na wysokości zadania i wykładając pół miliona euro,
definitywnie wykupili go z Lokeren. W 63. minucie ostatniego meczu
przy Bułgarskiej otrzymaliśmy potwierdzenie, że Starzyński w
trakcie Euro nie zatracił umiejętności. Samo Zagłębie zasłużyło
za to na jeszcze większe brawa, bo w pierwszych meczach potrafiło
grać skutecznie bez niego.
Tutaj przechodzimy do kolejnej
ważnej sprawy, a mianowicie wyrównanej kadry. W
spotkaniu z Koroną trener Stokowiec spokojnie mógł dać odpocząć Ľubomírowi Guldanowi, Łukaszowi Janoszce czy Todorovskiemu. Do
szczytu marzeń pewnie daleko, ale szkoleniowiec ma pewien komfort. W
letnim okienku szeregi jego drużyny wzmocnili Daniel Dziwniel i
Sebastian Madera. Może te transfery nie powalają na kolana, ale są
dość przemyślane. Pierwszy wywrze presje na Đorđe Čotrze, który
od jakiegoś czasu gra od deski do deski, a drugi zwiększy
rywalizację na środku obrony. To przy potencjalnej sprzedaży do
Legii Macieja Dąbrowskiego może okazać się dość istotne.
Chociaż wydaje się i tak trzeba będzie tę lukę jakoś wypełnić.
Wiadomo, że w końcu przyjdzie zadyszka. To nieuniknione. Ważne, żeby w jej trakcie cierpliwości nie zabrakło działaczom z Lubina. - Wspólnie prowadzimy ten klub według określonej wizji - powiedział ostatnio trener Stokowiec. Oby o tym pamiętali, bo to jego postać jest w tej układance kluczowa.