Belgia – czarny koń przyszłorocznego mundialu?
2013-08-16 23:21:46; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Po wielu chudych latach dla belgijskiego futbolu zdaje się, że wreszcie nadchodzi ich czas. Czas, w którym „Czerwone Diabły” mogą stanowić o sile nie tylko europejskiej, ale i światowej piłki.
Belgowie po raz ostatni na wielkiej imprezie występowali w 2002 roku podczas mistrzostw świata w Korei i Japonii. Wówczas o ich sile stanowili Bart Goor, Wesley Sonck, Emile Mpenza czy obecny selekcjoner Marc Wilmots. Wszyscy byli to gracze dobrzy, ale nie na tyle by poprowadzić swój kraj do znaczących sukcesów na arenie międzynarodowej. Co prawda, udało im się wyjść z grupy podczas tamtego czempionatu, ale następnie po jednostronnym widowisku musieli uznać wyższość późniejszych mistrzów świata Brazylijczyków. Do zrobienia kroku naprzód brakowało talentu, którego teraz w nieco ponad 11 milionowym kraju jest aż nadto.
Obecne pokolenie belgijskiego futbolu jest nazywane „złotym” już nie tylko przez tamtejszych kibiców, ale także przez fanów z całego świata. Belgowie poprzez ciężką pracę i przywiązanie ogromnej wagi do rozwoju młodych zawodników wyhodowali sobie piłkarskie „perełki”, które już za rok w Brazylii mogą dać im powody do niesamowitej radości. W Belgii mówi się bez ogródek, że „Czerwone Diabły” do Ameryki Południowej pojadą z jasnym celem – zdobyciem Pucharu Świata. Pewnie myślicie, że to szaleństwo? Moim zdaniem nie, gdyż mają oni wszystko, czego potrzeba im do końcowego sukcesu.
Jeszcze parę lat temu nic jednak nie wskazywało, że Belgowie mogą być rozpatrywani w gronie kandydatów do medalu czy zwycięstwa w jakiejkolwiek dużej imprezie. Kiedy kadrę prowadzili Franky Vercauteren, Dick Advocaat czy Georges Leekens to zespół prezentował się fatalnie. W latach 2009 i 2010 reprezentacja przegrała aż 11 z 16 spotkań, będąc krytykowana przez kibiców w całym kraju. Dodatkowo pojawiały się kłótnie na linii zawodnicy – trener, co także nie pomagało w utrzymaniu pozytywnej otoczki wokół drużyny narodowej. Nieudane eliminacje do mistrzostw świata 2010 oraz mistrzostw Europy 2012 spowodowały, że Belgijski Związek Piłki Nożnej głowił się nad strategią, która pozwoli Belgom wyjść na prostą. Pojawił się pomysł, by postawić na zagranicznego szkoleniowca. Na całe szczęście dla Belgów nie został on przeforsowany, a kadrę zdecydowano powierzyć się w ręce Marca Wilmotsa, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Były asystent Dicka Advocaata wprowadził do drużyny znakomitą atmosferę i scalił zespół, który do tamtej pory przypominał jedynie zlepek indywidualności. – Mogę powiedzieć jedną, ale wielką rzecz o tej drużynie – bez względu na to, jak dobrych piłkarzy mamy w kadrze, atmosfera wśród nas jest po prostu niewiarygodna – mówił kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy z Wilmotsem, Vincent Kompany, który od 2011 roku pełni rolę kapitana, podobnie jak ich selekcjoner przed laty. – Jesteśmy jak jedna rodzina i za każdym razem, kiedy spotykamy się podczas zgrupowań to nikt nie myśli o tym, kto będzie grał w nadchodzącym meczu. Nie ma wśród nas niezdrowej rywalizacji, po prostu ci, którzy są na boisku, dają z siebie wszystko – kontynuował obrońca Manchesteru City.
Poza odpowiednim szkoleniowcem, jakim okazał się Wilmots nie należy zapomnieć o wspomnianym na początku tekstu talencie, którego ilość w belgijskiej kadrze jest ogromna. Belgowie niemal na każdej pozycji dysponują kilkoma zawodnikami o najwyższym, światowym poziomie, a to po prostu musi zagwarantować sukces.
W bramce selekcjoner „Czerwonych Diabłów” może liczyć na zawodnika Chelsea Londyn Thibauta Courtoisa, który trzeci kolejny rok spędzi na wypożyczeniu w Atletico Madryt. Eksperci są zgodni, że w przeciągu kilku lat będzie to bezapelacyjnie najlepszy bramkarz na świecie. Już w ostatnim sezonie otrzymał on Trofeo Zamora – nagrodę dla najlepszego bramkarza Primera Divison. Jego głównym konkurentem o miejsce w drużynie jest czołowy bramkarz Premier League Simon Mignolet, który nie tak dawno podpisał kontrakt z Liverpoolem. O jego klasie świadczy choćby fakt, że działacze klubu z Merseyside pozbyli się lekką ręką Pepe Reiny, który w ich zespole występował od 2005 roku, tylko po to, by zrobić miejsce dla 25-letniego Belga.
Także w obronie roi się od znakomitych zawodników. Takich piłkarzy jak Vincent Kompany, Jan Vertonghen czy Thomas Vermaelen chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Bardzo ważną postacią w defensywie jest także 35-letni Daniel Van Buyten, który jest wicekapitanem zespołu. Mieszanka młodości z doświadczeniem sprawdza się znakomicie – Belgowie w meczach eliminacyjnych do mundialu w Brazylii stracili zaledwie 2 gole w 7 meczach. To pokazuje jak dobrą pracę wykonują w destrukcji.
Linia pomocy to już prawdziwy kłopot bogactwa. Eden Hazard, Kevin De Bruyne, Marouane Fellaini, Moussa Dembele, Axel Witsel, Kevin Mirallas, Dries Mertens, Steven Defour, Nacer Chadli – mam wymieniać dalej? Chyba nie muszę, bo wszystkie te nazwiska są gwarancją nie tylko wysokiego poziomu, ale także kombinacyjnej i widowiskowej gry, którą tak bardzo kochają kibice futbolu. Dodatkowo w kolejce czekają młodsi, równie utalentowani zawodnicy, jak chociażby młodszy brat Edena Hazarda – Thorgan, który zdaniem byłego zawodnika Lille wykazuje o wiele większy potencjał aniżeli on sam.
Atak należy do dwóch czołowych strzelców Premier League – Romelu Lukaku oraz Christana Benteke. Obaj w minionym sezonie siali postrach na angielskich boiskach i to w barwach wcale nie jakichś tuzów – odpowiednio West Bromwich Albion oraz Aston Villi. Lukaku wraz z nowym sezonem wraca jednak do Chelsea, skąd był wypożyczony, a Benteke natomiast złożył pisemną prośbę o transfer, aby móc przenieść się do silniejszego zespołu. Obydwaj z roku na rok będą coraz lepsi, więc Belgowie o obsadę swojego napadu mogą być spokojni.
„Czerwone Diabły” to jak naprawdę potrafią grać w piłkę zaczęły dopiero pokazywać od eliminacji do przyszłorocznego mundialu. Pokonali już dwukrotnie Macedonię oraz Serbię, a także po razie Szkocję oraz Walię. Jedynie Chorwatom udało się urwać im punkty i zremisować. Po siedmiu meczach z 19 punktami na koncie i bilansem bramkowym 13:2 pewnie zmierzają po zwycięstwo w swojej grupie. Warto również wspomnieć, że ostatnią porażkę zanotowali 2 czerwca 2012 roku na Wembley w starciu z Anglikami, gdzie przegrali 1:0. Od przejęcia kadry przez Marca Wilmotsa zanotowała ona na swoim koncie 9 wygranych, 2 remisy oraz 2 porażki. Jednak nie chodzi o same wyniki, ale również o styl, który w przypadku Belgów jest naprawdę dobry.
Belgia już teraz przez wielu jest typowana jako „czarny koń” turnieju w Brazylii. Moim zdaniem połączenie młodości z rutyną na przyszłorocznym mundialu musi po prostu wypalić. Niemal wszyscy zawodnicy poczynają sobie w najlepszych ligach świata bez żadnych kompleksów, więc dlaczego te kompleksy miałyby się nagle pojawić podczas mistrzostw świata? Oczywiście będzie im brakowało doświadczenia, bo dla większości z nich będzie to pierwsza taka impreza w życiu. Cofnijmy się choćby do roku 2004, kiedy to Grecy zdobyli mistrzostwo Europy. Z całą pewnością Puchar Świata jest zdobyć o wiele trudniej, ale Belgowie mają także nieporównywalnie większa skalę talentu w porównaniu do ówczesnych Greków. Zresztą nie bez przyczyny padają pod ich adresem takie hasła jak „mała” czy „nowa” Hiszpania.
Rzeczą jasną jest, że nie można zapomnieć o takich drużynach jak Brazylia, Hiszpania, Niemcy, Argentyna czy Włochy, które do każdego turnieju podchodzą w roli faworyta. Ja w swoim rankingu jednak reprezentację Belgii stawiam na równi z wyżej wymienionymi ekipami, gdyż potencjałem czy po prostu czysto piłkarsko wcale im nie ustępują. Zgadzają się ze mną bukmacherzy, którzy stawiają Belgów w czołówce faworytów przyszłorocznego mundialu przed choćby takimi drużynami jak wicemistrzostwie świata Holendrzy czy Anglicy. Wierzę w to, że 13 lipca 2014 roku na Maracanie zobaczę Vincenta Kompany’ego i spółkę wznoszących Puchar Świata. To byłaby piękna historia, a wiara przecież czyni cuda…