Bjelica ściągnął dynamo marki Šitum
2017-06-30 14:58:28; Aktualizacja: 7 lat temuWystarczyło wyrazić chęć podania, a on już wiedział, co ma z tym zrobić. Podstawy zarządzania ma w małym palcu i wykłada je w trybie wysokoenergetycznym.
Dobry żołnierz
14. minuta. Šitum pokazuje się Majewskiemu w polu karnym. Jest wówczas na czystej pozycji do oddania strzału. Inny wariant – bezpośrednie uderzenie, za lekkie. 40. minuta. Šitum pokazuje Jevticiowi, że w tym momencie ma zagrać do Kostewycza. Akcja rozwija się w błyskawicznym tempie.
Chorwat obrał sobie za punkt honoru skrupulatne wypełnianie rozkazów trenera Bjelicy. Początkowo szło mu to dość opornie, ale bynajmniej powodem nie były zagubienie, czy problemy komunikacyjne. Mario Šitum chciał za bardzo. Liczby powyżej nie są przypadkowe, bowiem przez cały ten czas nabuzowanie narastało. Idealnie było to widoczne w bocznych sektorach boiska, gdzie podstawą efektywnej gry była oczywiście współpraca z Kostewyczem, ale pojawił się nowy element. Lech grał głównie trójką obrońców, boki były nastawione na ofensywę. Chorwacki pomocnik ściągał Nickiego Bille do szybkiego rozegrania w trójkącie po czym sam wychodził na obieg. Akcja została powtórzona dwukrotnie ok. 5. minuty, za drugim razem udało się celnie dośrodkować w pole karne. Pole gry na flance było skutecznie zawężane, przez co rywal nie miał szans na skuteczny odbiór. Šitum zdawał się wydawać rozkazy: ma być szybko i ciasno.Popularne
W drugiej części spotkania doszło do ewolucji na poziomie komunikacji. Chorwat notorycznie przejmował rolę kolegi z defensywy, schodząc niżej i pozostawiając mu większe pole do popisu na flance. Często łączyło się to ze ścięciem do środka. Co za tym idzie, znacznie częściej zaczął wypuszczać Kostewycza długimi podaniami. Dynamika nie miałaby tu racji bytu, gdyby nie bardzo dobre wyszkolenie techniczne. Pomocnik miał ogromną przewagę nad rywalem, jeśli chodzi o prowadzenie piłki. Dobrze utrzymywał się na nogach, nie wypuszczał jej za daleko, ściągał na siebie uwagę przeciwnika i szybko, w odpowiednim momencie uruchamiał lepiej ustawionego kolegę. Całkiem nieźle wypadał w pojedynkach 1 na 1, chociaż czasem nie mierzył sił na zamiary i musiał kapitulować w konfrontacji z 3-4 rywalami. Był w tym jednak pewien wzór. Šitum myślał, wyciągał wnioski i jeszcze przed zagraniem wiedział, jaki obraz drużyny chciałby widzieć.
A chciał współpracować z ekipą, która dominuje na każdym centymetrze boiska i wybiera niekonwencjonalne rozwiązania. Początkowo wydawało się, że zderzył się ze ścianą. Lechici konsekwentnie rozgrywali od środka boiska (tu: w pierwszych minutach rola Jevticia, który schodził znacznie niżej niż Tetteh) i starali się przekazywać piłkę jak po sznurku, bez pominięcia jakiegokolwiek ogniwa. Chorwat oczekiwał czegoś innego. Celowo robił ruch do futbolówki, żeby otrzymać ją bezpośrednio, a nie jeszcze przez Kostewycza. Akcja traciła dynamikę, a lepiej poukładany rywal szybko by się w tym połapał. Wymuszanie zagrania było widoczne także, gdy Dilaver wprowadzał piłkę – wówczas Šitum pokazywał się do prostopadłych podań przecinających. Jeśli nadal napotykał opór, samodzielnie przenosił ciężar gry. Dzięki temu w 41. minucie Gumny wykreował świetną akcję ofensywną. Żywiołowa reakcja była jego znakiem rozpoznawczym. Chorwat irytował się niemiłosiernie, gdy coś nie szło po jego myśli. Było w tym jednak coś, co szumnie określa się mianem ducha drużyny.
Pozytywna frustracja
Małe rzeczy składały się na obraz gry Šituma. Po nieudanym zagraniu nie mógł się powstrzymać, musiał machnąć ręką, zakląć pod nosem, ale z drugiej strony każdą dobrą próbę kolegów nagradzał brawami. Starał się ich motywować do szybkiej gry. Na samym początku meczu miał mnóstwo powodów do zdenerwowania.
Przede wszystkim, ruch bez piłki. 25-latek bez większych problemów potrafił odczytać zamiary i się do nich dopasować. Pokazać, kiwnąć – standard. No, nie do końca, bo nie było to bierne podporządkowanie. W pewnym sensie to on nadawał rytm akcjom ofensywnym Lecha. Podczas gdy Jevtić zajmował się rozegraniem w pełnym tego słowa znaczeniu, Šitum ułatwiał wybór zagrania zwykłym balansem ciała. Było to widać w zwykłym wprowadzaniu futbolówki z linii obrony. Dilaver zabierał się do gry za porządkiem, w kolejności, a w tym samym momencie Chorwat „namawiał” go do prostopadłego podania. Nie było to takie oczywiste nawet jeszcze po dwóch kwadransach meczu. Ileż to razu Šitum zmarnował energię, wywalczył sobie przestrzeń, podniósł do góry rękę, żeby nikt nie miał wątpliwości, co do jego gotowości i… Musiał wrócić na z góry ustalone pozycje. Nawet z trybuny wyglądało to boleśnie. Chorwat dwoił się i troił, żeby tylko mieć wolne pole, rozpaczliwie dopraszał się o piłkę. Na tym nie poprzestał. Wybrał inny, bardziej podstępny sposób. Skoro pokazywanie się do gry było niewystarczające, zaczął pokazywać jak grać.
Najczęstsze rady otrzymywali Jevtić i Kostewycz. Ten pierwszy głównie jeśli chodzi o wariant rozegrania, drugi w kontekście wymienności pozycji. Okazało się bowiem, że Šitum na boisku widzi znacznie więcej niż pozostali zawodnicy. Prosta sprawa: powrót do defensywy, żadne szczególne zagrożenie, a Chorwat zagarnia polem widzenia dwóch przeciwników i jest w stanie właściwie szybko zareagować. Tak samo wyglądała sprawa ofensywy. 25-latek wyczuwał, kiedy lepiej iść zagarnąć całą flankę ramię w ramię z Ukraińcem, a kiedy zostawić mu wolną rękę i ściąć do środka. Wielokrotnie kiwał ręką do Jevticia, że lepszym wyborem zawiązania akcji będzie ktoś inny, nawet gdy on był wówczas bez krycia. Także w tym momencie ogromną rolę odgrywała technika. Šitum świetnie operował futbolówką, potrafił się z nią odwrócić i szybko ocenić sytuację.
I znowuż, za akcją natychmiast szła reakcja. Pomocnik w środkowej strefie bardzo sprawnie zarządzał piłkami wybierając pomiędzy wypuszczaniem Kostewycza, holowaniem futbolówki na całej długości pola karnego, czy samodzielnym domykaniem akcji ofensywnych. Właśnie w drugiej połowie świetnie sprawdzał się w tej ostatniej roli, gdy bardzo często pozostawał bez krycia w polu karnym przeciwnika. Łączyło się to z jego ogromnym wyczuciem i szybkim startem do piłki. Bramki mówią same za siebie: uwalnianie się spod czujnego oka rywala to jego specjalność.
Trener Bjelica ściągając swojego byłego podopiecznego doskonale wiedział, co robi. Potrzebuje zawodników, którzy rozumieją jego filozofię i są w stanie bezgranicznie się jej zawierzyć. Wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, miał powiedzieć piłkarz jeszcze za czasów gry w Serie B. Tyle chyba wystarczy, żeby podsumować jego podejście i wielki szacunek do szkoleniowca.