Co dwie głowy to nie jedna, co cztery nogi to nie dwie, czyli smutne rozstania wielkich duetów [WIDEO]
2014-10-05 19:09:45; Aktualizacja: 10 lat temuW historii piłki nożnej wielu było wirtuozów, ale równie wiele było duetów, które potrafiły czarować tylko grając ze sobą. Ich rozstania bywały smutne, bo często ani jeden ani drugi nie potrafili wrócić do dawnej formy.
Mówi się, że źródłem ich sukcesu jest chemia. Inni twierdzą, że przyjaźń poza boiskiem. Zdaniem jeszcze innych to po prostu godziny wspólnych treningów i zrozumienie na boisku. Nie ulega jednak wątpliwości, że czasem zdarzają się wyjątkowe przypadki dwóch piłkarzy, którzy wspólnie są w stanie wygrywać mecze i zdobywać trofea. Tak jak chociażby Ciro Immobile i Alessio Cerci, którzy w zeszłym sezonie wprowadzili Torino do europejskich pucharów. Były mecze, gdy czarowali obaj, zdarzało się, że tylko jeden z nich, ale to oni ciągnęli cały wózek. Sezon się jednak skończył, po obu zawodników zgłosiły się większe firmy, a zmagający się z problemami finansowymi klub musiał ich sprzedać. Ani jednemu ani drugiemu to rozstanie nie posłużyło, bo Cerci nie jest w stanie wywalczyć miejsca w składzie Atlético Madryt, a Immobile w Borussi Dortmund częściej zawodzi, niż się sprawdza. Czy to kwestia presji, czy może niewystarczających umiejętności? Trudno stwierdzić. Wiadomo natomiast, że historia zna jeszcze kilka innych podobnych przypadków.
Skuteczny i skuteczniejszy
Nihat Kahveci i Darko Kovačević w sezonie 2002/2003 poprowadzili Real Sociedad do drugiego miejsca w lidze. Turek zdobył wówczas 23 gole, Serb 20, a ekipa z San Sebastian ustąpiła w tabeli tylko Realowi, i to jedynie o 2 punkty. Typową „9” w ówczesnej drużynie RSSS był Kovačević – silny, dobrze grający głową, przepychający się z obrońcami – zaś Nihat bazował na swojej szybkości i technice, dlatego pełnił rolę cofniętego napastnika. Mimo to gdy w 2006 roku przechodził do Villareal, miał status snajpera i lidera ataku. Z taką rolą sobie nie poradził, bo nie był do niej przyzwyczajony. Wtedy kariera Kovačevicia powoli dobiegała końca, dlatego przeniósł się do Olympiakosu, by tam spokojnie doczekać sportowej emerytury. Choć zrobił swoje i kilka bramek strzelił, nie był w stanie dojść do formy, jaką prezentował grając wspólnie z Nihatem.Popularne
Flip i Flap – wersja czeska
Różnili się niemal pod każdym względem – fryzurą, wzrostem, pozycją na boisku, stylem gry. Mimo to stworzyli jeden z najbardziej pamiętnych duetów w historii Bundesligi. Gdy Borussii przez lata się nie wiodło i nie była w stanie odzyskać utraconego w 1996 roku tytułu, to właśnie Tomáš Rosický i Jan Koller z powrotem sprowadzili go do Dortmundu. Pierwszy – błyskotliwy geniusz rozegrania. Drugi – bezwzględny kiler. Grali ze sobą zarówno w klubie, jak i reprezentacji, dzięki czemu rozumieli się bez słów. Stanowili o sile Borussii, ale po 5 latach wspólnych występów postanowili pójść własnymi ścieżkami. W 2006 roku po Rosickiego zgłosił się Arsenal. Koller zaś odszedł do Monaco, ale w praktyce to właśnie w Borussii zakończyła się jego wielka kariera. W kolejnych latach zwiedził kilka klubów, które liczyły na jego instynkt snajpera, ale ten jakby zanikł z momentem rozstania z Rosickim.
Książęta La Corunii
Sukcesy Superdepor z początku XXI wieku nie byłyby możliwe bez dwóch niezastąpionych – Juana Carlosa Valeróna i Diego Tristána. Pierwszy z nich był wizjonerem, liderem środka pola i kreatorem gry. Drugi – typowym lisem pola karnego, wykorzystującym z zimną krwią podania innych. Asysty Valeróna i bramki Tristána spowodowały, że Deportivo La Coruna przeżywało najlepszy okres w historii. Gdy obaj byli w klubie, ten zdobył dwa srebrne i dwa brązowe medale Primera Division. Sielanka zakończyła się jednak w 2006 roku, gdy Tristán odszedł do Mallorki. Wówczas czar prysł. Pozbawiony genialnego rozgrywającego napastnik całkowicie zatracił swoją skuteczność, a stęskniony Valerón przez dwa kolejne sezony zmagał się z kontuzjami. Co prawda potem wrócił do niezłej formy, ale bez odpowiedniego wsparcia nie potrafił poprowadzić Deportivo na szczyt.
Stateczny i postrzelony
Pierwszy – wojownik, boiskowy bandyta i chuligan. Drugi – siła spokoju i zimna krew. Alana Smitha i Marka Vidukę różniło niemal wszystko, ale na boisku te przeciwieństwa się przyciągały. A szefowie i trenerzy Leeds United mieli tę przyjemność, że obaj piłkarze trafili na siebie właśnie w tym klubie. Efekty współpracy? Czwarte miejsce w lidze i półfinał Ligi Mistrzów w 2001 roku. Obaj byli napastnikami, dlatego mocno ze sobą współpracowali. Viduka był cztery lata z rzędu najlepszym strzelcem zespołu, ale duża w tym zasługa Smitha, który absorbował uwagę obrońców, a nierzadko walczył z nimi wręcz, by ułatwić grę koledze. Z czasem jednak nawet ich znakomita współpraca przestała pomagać, bo Leeds rokrocznie opuszczało się w tabeli, by wreszcie w 2004 roku spaść z Premier League na dobre. Wówczas obaj piłkarze zostali sprzedani, ale w innych klubach nic nie zawojowali. Smith zupełnie nie sprawdził się w Manchesterze United, a Viduka trafił do Middlesbrough, gdzie od czasu do czasu strzelał, ale nie został taką gwiazdą, jak w Leeds.
Diabelskie bliźniaki
Mówi się, że to najlepszy duet w historii Premier League. I trudno się nie zgodzić, bo to, co wyczyniali w barwach Manchesteru United Andy Cole i Dwight Yorke nierzadko przechodziło ludzkie pojęcie. Nazywano ich bliźniakami nie tylko ze względu na podobieństwa fizjonomiczne. Na boisku poruszali się niemal identycznie, grali w podobny sposób, dzięki czemu znakomicie się rozumieli. We dwóch potrafili rozmontować każdą defensywę. Już w pierwszym sezonie wspólnych występów wywalczyli potrójną koronę. Eksperci zgodnie twierdzili, że Cole bez Yorke’a tracił połowę swojej wartości, a za tym stwierdzeniem przemawiał fakt, że Anglik nigdy specjalnie nie zaistniał w reprezentacji. Gdy w 2002 roku z klubem pożegnał się Cole, Yorke znacznie obniżył loty. Wkrótce spotkali się ponownie – w Blackburn – i znów dała o sobie znać siła duetu. W 2004 roku każdy poszedł w swoją stronę, ale swoją formą nie byli już w stanie nawiązać do czasów świetności.
Na polskim podwórku też mieliśmy kilka duetów, które potrafiły same rozmontowywać obrony rywali. Tak było chociażby w przypadku grających w Groclinie Andrzeja Niedzielana i Grzegorza Rasiaka, czy dawnych gwiazd GKS-u Bełchatów Łukasza Garguły i Radosława Matusiaka. Gdy występowali razem, nie było na nich mocnych, ale transfery do silniejszych klubów często weryfikowały ich umiejętności.
Choć każdy z wymienionych piłkarzy miał wiele wad, w duecie były one niwelowane. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czemu piłkarze którym tak dobrze wiodło się w parach, nagle zatracali swoje walory w pojedynkę. Czasem wpływ na to miała zmiana ligi, innym razem duża presja środowiska. W dużej mierze powodem tego było jednak ich dążenie do gry zespołowej. Bowiem gdy brakowało odpowiednich partnerów, nagle okazywało się, że nie da się samemu wygrywać meczów. Ale taki już urok piłki nożnej, że by strzelać gole, potrzeba wsparcia kolegów z zespołu.