Debiut „na korbkę”: Simeon Sławczew

2016-09-10 10:54:36; Aktualizacja: 8 lat temu
Debiut „na korbkę”: Simeon Sławczew Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Szybko poczuł o co tutaj chodzi i zamienił chłodną kalkulację na regularne, odważne wyprawy. Wszystko z umiarem, bo to asekuracja była najważniejsza.

Proces aklimatyzacji

Lew Północy odczuwał wewnętrzny ból, czegoś mu brakowało. Kilka zębatek wyskoczyło ze swoich osi i trener Nowak za żadne skarby nie mógł odnaleźć źródła problemu. Przeglądał, zamieniał, wyciągał, montował ponownie. Bezskutecznie. Aż w końcu… postawił na dwóch debiutantów, którzy mieli nadać grze płynność i scalić organizm. Udało się. Jednym z architektów dobrej gry był Simeon Sławczew.

Szybki rzut oka na planszę i okazuje się, że Bułgar będzie brylował gdzieś bezpośrednio przed stoperami. Tu odbierze, tam spowolni akcję, jeszcze za moment poukłada chaotyczną grę - tyle. No, prawie, bo nowy lechista dostał jeszcze kilka wytycznych, z którymi radził sobie całkiem nieźle. Przynajmniej jak na debiutanta przystało.

Sławczew miał być łącznikiem, którego brakowało gdańszczanom w poprzednich meczach. Kimś, kto scali drużynę i zmniejszy odległości pomiędzy poszczególnymi częściami formacji.

I rzeczywiście, w początkowych fragmentach spotkania rola pomocnika ograniczała się do tych prostych zadań. Miał przejąć piłkę od obrońców i wprowadzić ją do gry – podawał więc głównie krótko do tyłu, przodu czy wszerz boiska. Na próżno było wypatrywać jakiejś wielkiej kreatywności w jego poczynaniach, o odwadze już nie wspominając. Dobrze się ustawiał i wypełniał przestrzeń, która normalnie by świeciła pustkami  – zwłaszcza, ze boczni defensorzy wychodzili znacznie wyżej. Co jednak ciekawe, z każdą, kolejną minutą Sławczew nabierał więcej pewności siebie i już w drugiej części spotkania wyglądało to znacznie inaczej (na pewno wpływ miał też wynik).

Tym razem schodzenie niżej celem przejęcia futbolówki od środkowych obrońców było dodatkiem, a nie planem głównym jego gry.

Po gwizdku sędziego zwiastującym drugą połowę, Bułgar znacznie rzadziej przebywał w niższych sektorach boiska – nie był tam aż tak potrzebny. Pomagał w rozegraniu w środkowej strefie i przydawał się w ataku (ewentualnie zbierał futbolówki). W ciągu jednego meczu zdołał ewoluować na tyle, że odczuła to cała ekipa gdańszczan. Widać to było zwłaszcza analizując jego podejście do przeciwnika, nakładanie pressingu.

Na samym początku w grze Sławczewa dominowały asekuracja i chłodna kalkulacja. Wolał czegoś nie zrobić niż dopuścić się jakiegoś przewinienia w niebezpiecznym dla swojej drużyny sektorze. Dlatego w sytuacji powyżej rywal z łatwością go minął.

Pomocnikowi nie brakowało energii, ale nie był agresywny. Wolał zachować się spokojniej niż szybko dostać kartkę i osłabić swój zespół. Przez to wydawało się, że jest nieco bierny – bo chociaż stale pod grą, to przez pierwsze pół godziny nie notował ani odbiorów, ani udanych interwencji. Ot, po prostu – zachowywał się poprawnie i poruszał właściwie w stosunku do rywala i innych lechistów.

Tak samo można było mieć wątpliwości co do jego aktywności, gdy zestawiało się go z bardzo ofensywnym i czynnym Krasiciem.

Doświadczony Serb nie tylko pokazywał się do gry, ale sam wygarniał przeciwnikowi piłkę, doskakiwał do niego, starał się jak najbardziej utrudnić mu życie. W grze Sławczewa dominowała postawa zachowawcza.

I z tego też wynikały pewne nieporozumienia. Bo chociaż Bułgar sprawiał pozory takiego, co trzyma się nieco na uboczu, to w odpowiednich momentach potrafił wrzucić wyższy bieg. Albo od razu dwa.

Pomocnik ofiarnie wygarnął futbolówkę, powalczył, przyspieszył i chciał szybko uruchomić niepilnowanego Kuświka, który nieco spowolnił akcję i nie zauważył, że w ten sposób może paść łatwym łupem Deleu. Sławczew jeszcze próbował naprawić swój błąd, ale rywal poszedł jak przecinak. Ostatecznie gola nie było, ale bramka Vanji aż zadrżała.

Może właśnie przez to usypianie czujności, jego próby uruchamiania były dalekie od doskonałości i w pierwszej połowie żadna z nich nie znalazła adresata. Sławczew albo posyłał piłki w gąszcz, albo myślał szybciej od swoich kolegów przez co nie za bardzo mogli odnaleźć się w sytuacji. Inna sprawa, ze Bułgar dopiero wchodzi do składu, więc takie niezrozumienie jest jeszcze na porządku dziennym. I chociaż brakowało mu lekkości, wyczucia, to bardzo szybko udało mu się wyciągnąć wnioski i wgryźć się w tajniki strategii gdańszczan tak, że był z niego pożytek. O zmianie, która zaistniała w grze Sławczewa, można mówić  po 20. minucie, gdy zaczął bardziej obserwować poczynania rywala i łączyć je z tym, co robią koledzy.

Młody zawodnik śledził to, co robi przeciwnik, nie odrywał od niego wzroku i poruszał się analogicznie do jego ruchów jednocześnie zachowując odpowiednie odległości w obrębie formacji tak, że z łatwością można było zawęzić pole gry.

Poprawa gry Sławczewa zbiegła się w czasie z nieco innym fragmentem w wykonaniu gdańskiej Lechii. W pewnym momencie nie mogła wyjść z własnej połowy, a przez ostatni kwadrans pierwszej części meczu grała z pominięciem tej części drużyny, w której znajdował się Bułgar. W tym czasie był jeszcze mocno przywiązany do pozycji (pomijając kilka ofensywnych wycieczek), przez co właściwie został wyłączony z gry.

Nakręcana odwaga

A teraz wyobraźmy sobie, że w przerwie ktoś dostawił korbkę i nakręcił zawodnika do takiego stopnia, że ten nie tylko scalił się z Lechią, ale i potrafił wykrzesać z siebie ofensywny pierwiastek kreatywności. Wtedy o zepchnięcie na pobocze nie mogło być mowy.

Sławczew nadal popełniał błędy, ale znacznie lepiej utrzymywał piłkę przy nodze i nie pozwalał rywalowi na swobodne przemieszczanie się przez jego sektor.

Bułgarowi nadal zdarzało się krycie na radar, ale znacznie rzadziej niż w pierwszej połowie.

Ba, znacznie częściej to właśnie on potrafił wywalczyć sobie wolną przestrzeń i pokazać się do gry aniżeli puścić przeciwnika w uliczkę i umożliwić mu rozwinięcie skrzydeł.

Rzadko kiedy był wówczas uruchamiany, ale sam fakt, że na boisku znajdował się zawodnik, który potrafił urwać się i zorganizować sobie trochę miejsca było wartością dodaną w drużynie gdańskiej Lechii. Sławczew nie szczędził energii, przesuwał się po całej szerokości boiska i starał się ściągnąć na siebie uwagę „Pasów”.

Pomocnik dość dobrze spisywał się w działaniach stricte dywersyjnych, gdy doskakiwał do przeciwnika i spowalniał jego ataki. Rzadko kiedy (tylko trzykrotnie w ciągu całego meczu) udało mu się w ten sposób odebrać futbolówkę, ale zyskiwał cenny czas, żeby lechiści zdołali wrócić na z góry ustalone pozycje i zminimalizować ryzyko zagrożenia. Dzięki temu zawężał Cracovii pole manewru, spychał rywala na flankę i prowokował do wybrania innego wariantu rozegrania.

Z każdą, kolejną minutą coraz lepiej dogadywał się z drużyną i wyczuwał, w którym miejscu, w danej chwili powinien się zameldować.

Sławczew dobrze oceniał odległości i śledził poczynania przeciwnika. Dzięki temu cała drużyna była w stanie zawęzić mu pole gry i złapać w kleszcze.

A gdzie w tym wszystkim miejsce dla Bułgara? A no, choćby w 78.minucie, gdy wszedł w szyki obronne i zajął się asekuracją wobec ofensywnej akcji Krzyśka Piątka.

Sławczew nie szarpał, na siłę nie wychodził do odbioru, nie zaniedbywał swoich nominalnych obowiązków tylko po to, żeby pokazać swoje umiejętności techniczne. Był bardzo skoncentrowany na tym, co robi i chociaż obeszło się bez jakiegoś oślepiającego błysku, to całość jego poczynań prezentowała się naprawdę dobrze.

Ofensywne zrywy

Zwłaszcza, że te jego nominale obowiązki zostały dopełnione o jeden, maleńki element: atak. Pomocnik wyczuwał, kiedy może nieco przyszarżować i wspomóc Lechię w działaniach pod bramką Sandomierskiego. I nie były to polskie, niepodległościowe zrywy, które w większości były nacechowane brakiem zorganizowania i opatrzone tabliczką „sztuka dla sztuki”/ „człowiek-gorączka”, a wyjścia konkretne – właściwie każde można było wpisać do tabeli z udanymi atakami gdańszczan. Sławczew sam próbował uderzać na bramkę, prawie zanotował asystę i kilkakrotnie podpinając się pod wyższe sektory nakręcił działania gości.

No ale od początku, bo już samo ustawienie Bułgara dawało dużo do myślenia. Pomocnik meldował się na zebraniu piłki i chociaż początkowo niewiele z tego wynikało to w drugiej połowie dwukrotnie stanął przed szansą na wpakowanie futbolówki do siatki.

Strzał Sławczewa był za słaby, ale sam zawodnik z wyczuciem i w odpowiednim tempie wpakował się w pole karne Cracovii i zebrał piłkę po tym, jak Wolski nie zdołał jej dobrze przyjąć (podanie Krasicia było tych z kategorii: świetne). O dobitkę chciał pokusić się jeszcze w 83. minucie, ale wówczas futbolówka do niego nie dotarła.

Pierwsze symptomy ofensywnych prób pomocnika pojawiły się już w pierwszym kwadransie meczu, gdy jakimś cudem znalazł się w posiadaniu piłki na flance i pomknął z nią pod bramkę Sandomierskiego.

Ostatecznie świetnie interweniował Wołąkiewicz, ale Sławczew popisał się dobrym tempem i wystarczyło, żeby balansem ciała zwiódł rywala i ściął nieco bardziej w pole karne.

Znakomicie zachował się w 36. minucie, gdy przyjął podanie od Wolskiego, ocenił sytuację i wrzucił piłkę na Paixao, którego niefrasobliwość pozbawiła Bułgara asysty.

No i technika. Nie można o niej zapominać opisując postępy Sławczewa w jednym (!) spotkaniu. Pomimo, że nie miał zbyt wielu okazji, żeby pokazać się w dryblingu, to jak po pierwszej połowie można było uważać, że ma problem ze stabilnym utrzymaniem się przy piłce, tak w drugiej udowodnił, że nie tylko jest w stanie się z nią zastawić, ale i przy okazji zmylić przeciwnika.

Pomocnik dokleił sobie futbolówkę do nogi, na ułamek sekundy podniósł głowę, ocenił sytuację i szybko minął rywala przebijając się na przebój. Skutecznie.

Wydawało się, że naprawdę jakaś tajemnicza siła docisnęła mu korbkę do ścięgien i nieco podkręciła obroty. Oczywiście nie na tyle, żeby doszło do przegrzania organizmu. Wszystko z umiarem. Tak, jak „z umiarem” podłączał się do ofensywy, by przede wszystkim nie zaniedbywać swoich nominalnych obowiązków wynikających z zaszczytnego tytułu „łącznika między-strefowego”, ale i żeby rywal tak łatwo nie rozczytał założeń taktycznych. Sławczew całkiem nieźle spisywał się na asekuracji (zanotował bardzo ofiarną, ale niesamowicie ważną interwencję w 30. minucie udowadniając, że potrafi się nieźle ustawić) i bardzo dobrze rozporządzał piłkami w niskich sektorach tam regulując tempo akcji. Oczywiście miał zupełnie inne zadania niż Krasić, popełnił kilka błędów, które mogły Lechię srogo kosztować (jak w tej sytuacji, gdy docelowo podawał do Kuświka, czy jak krył „na radar”), ale z każdą, kolejną minutą nabierał pewności siebie i udowadniał, że jest w stanie spłacić kredyt zaufania jaki dał mu trener Nowak. Kto wie, może dlatego był tak mało eksploatowany: nikt nie wiedział, jaką siłę nacisku wytrzyma doczepiona do niego korbka…