Derby północnego Londynu
2013-03-02 10:56:00; Aktualizacja: 11 lat temuKibice Barclays Premier League nie znają chyba znaczenia słowa: nuda. Na Angielskich boiskach znajdujemy niezwykłe bogactwo powodów do ekscytacji.
Niemal co tydzień odbywają się tam mecze, których rangi i prestiżu reklamować nie trzeba. Zbliżający się szlagier w stolicy Zjednoczonego Królestwa z meczu na mecz elektryzuje coraz szersze grono kibiców kopanej. Nie bez powodu.
Już w niedzielne popołudnie, Tottenham Hotspur i Arsenal Londyn spróbują stworzyć niezapomniane widowisko na White Hart Line. Dużo bramek, pięknych, koronkowych akcji i niebanalnych zagrań. Tego oczekujemy od londyńskich ekip. A istnieje wiele przesłanek, motywujących nas do postrzegania owego spotkania jako małego piłkarskiego święta.
Obie drużyny w zasadzie walczą o to samo. Celem minimum jest 3 miejsce w tabeli Premier League i partycypacja w kolejnej edycji Ligi Mistrzów, bez potrzeby grania w kwalifikacjach. O ile borykający się z corocznym deficytem trofeów Arsenal, zawsze walczył o minimum, za jaki w klubie postrzegają grę w LM, o tyle „Spurs” pragną konkurenta zza miedzy postawić za kolejką oczekującą na bilety do elity. W niedzielę nadarzy się okazja, aby pokazać Kanonierom, że w przyszłym sezonie, mogą co najwyżej bić się w Lidze Europy.Popularne
I jedni i drudzy mają cos do udowodnienia. Trzykrotny mistrz Premier League po raz kolejny odpadł w przedbiegach wyścigu o tytuł mistrzowski, fiaskiem zakończył się ich podbój FA Cup, a w tegorocznej Champions League jest już na wylocie. W gablocie na trofea jak pustką wiało, tak wiać będzie dalej.
A wyrobników Arsene Wenger ma naprawdę przyzwoitych. Miewali w tym sezonie przebłyski kapitalnej gry, problemem jest brak stabilizacji. A taka huśtawka „The Gunners” potwierdza przypuszczenia, że w niedzielnych derbach może spełnić się każdy piłkarski scenariusz. Niczego nie możemy być pewni.
A Tottenham? Drużyna mniejszego kalibru niż ich rywal, pod względem osiągnięć. Całe lata byli w cieniu Kanonierów. Teraz poczynają sobie coraz śmielej. Ale udowodnić (a w zasadzie przypomnieć) powinni i sobie i kibicom, że strzelać bramki potrafi też ktoś, oprócz Garetha Bale’a. Nie zamierzam powielać informacji na temat tego faceta, przedstawię jedynie kilka ważnych statystyk. W 6 ostatnich meczach (4 ligowe i 2 w Lidze Europy) Tottenham Hotspur strzelił 10 bramek. 8 z nich autoryzował Bale. Dało to 4 wygrane i 2 remisy. Bilans drużyny więcej niż przyzwoity. Wcześniej, gdy Bale nie strzelał tak regularnie, „Spurs” grali w kratkę. Jeżeli zatnie mu się celownik (a tak się prędzej czy później stanie), ekipa Villasa Boasa będzie mogła rywalizować w tabeli z Liverpoolem o… pietruszkę.
Motywacja podopiecznych Portugalskiego szkoleniowca wydaje się więc ogromna. 17 listopada 2012 roku dostali druzgocący łomot na The Emirates. 2:5, w takim stosunku skopał ich Arsenal. Po pierwsze, wysoko mierzący zespół nie powinien tak wysoko przegrywać, po drugie, nie z odwiecznym rywalem „zza płota”. Rok wcześniej, u siebie, jeszcze wtedy „Van Persie i spółka”, również rozbili przeciwnika w takim samym stosunku. Wydawać by się mogło, że podopieczni Wengera mają na „Spurs” patent. Ale ostatni raz Arsenal zgarnął komplet punktów na White Hart Line… we wrześniu 2007 roku! Od tego czasu Tottenham na własnym terenie 3 razy wygrywał i 3 remisował z ekipą „The Gunners”.
3 marca, w niedzielne popołudnie, o godzinie 16.00, staną naprzeciw siebie drużyny, wyznające inną filozofię futbolu. Dotychczas uzależniony od jednostki Arsenal, stawia teraz na zgrany zespół, bez wielkich indywidualności, ale z piłkarzami zdolnymi do wzięcia ciężaru gry na siebie. Każdy daje w tej drużynie równą wartość. „Spursi” bazują ostatnimi czasy na geniuszu Walijskiej rakiety. Indywidualizm, czy praca u podstaw, o to jest pytanie. Odpowiedź poznamy w niedzielę.
170 derby północnego Londynu zapowiadają się więc emocjonująco. Zresztą każdy derbowy pojedynek, gdzie by się nie toczył, przyciąga szerokie audytorium. Zwłaszcza w lidze, gdzie nie ma nudnych spotkań.