Długi niszczą piłkarską Europę: Portugalia

2012-04-18 14:39:04; Aktualizacja: 12 lat temu
Długi niszczą piłkarską Europę: Portugalia Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Czas na ciąg dalszy finansowego przeglądu kontynentalnej piłki kopanej. Tym razem przyjrzymy się kolosowi na glinianych nogach czyli lidze portugalskiej, nad którą coraz mocniej ciąży widmo bankructwa i wyprzedaży największych gwiazd.

Jeszcze nie tak dawno w finale Ligi Europejskiej grały dwie portugalskie ekipy – FC Porto i SC Braga. Wcześniej w kontynentalnych rozgrywkach całkiem nieźle radziły sobie również dwie siostry z Lizbony – Sporting i Benfica. Dziś jednak nie mówi się o lidze portugalskiej z takim entuzjazmem jak jeszcze kilka miesięcy temu. Aktualnie wszystkim sen z powiek spędza fatalna sytuacja portugalskich klubów.

Najgorzej wygląda sytuacja wielkich: Sportingu, Benfiki i Porto. Niespełna rok temu Wyższy Instytut Ekonomii i Zarządzania (ISEG) w Lizbonie informował, że długi „wielkiej trójcy” wynoszą łącznie ponad 350 milionów euro. Już dziś wiadomo, że sytuacja jest zdecydowanie gorsza a długi zdecydowanie większe.  Najbardziej widoczny jest kryzys w Sportingu Lizbona, który nie tak dawno ogłosił upadłość. Zaległości klubu z Lizbony wobec sektora bankowego wynoszą blisko 280 milionów Euro. Obecnie klub znajduje się w stanie bankructwa technicznego, co oznacza tylko tyle, że wszystkie pensje będą wypłacane z aktualnych przychodów, natomiast klub jest chroniony przed wierzycielami. Oczywiście do czasu. 
 
Dziwi jednak fakt, iż w świetle wieloletnich problemów Sportingu – nieudane i przepłacone transfery, słaba pozycja w lidze, niskie wpływy z transmisji, brak dochodowej sprzedaży własnych wychowanków oraz liczne machlojki finansowe – klub przed obecnym sezonem zdecydował się wydać na transfery blisko 30 milionów euro. Oczywiście większość była zaczerpnięta ze środków kredytowych.  Sęk w tym, że wraz z początkiem tego roku zablokowano lub też umniejszono (w zależności od przypadku) środki kredytowe dla klubów piłkarskich. Dlatego też Sporting musi liczyć na zwycięstwo w Lidze Europejskiej, bo tylko ono może zagwarantować byt klubowi w przyszłym sezonie. W przeciwnym razie włodarze klubu będą musieli się nieźle napocić, by dopełnić wszystkich zobowiązań i umożliwić klubowi start w rozgrywkach w sezonie 2012-2013
.
Nieco lepsza sytuacja jest w Benfice. Jej długi jeszcze niedawno szacowane były na blisko 157 milionów euro, jednak transfery zawodników, między innymi Davida Luiza do Chelsea, sprawiły, że w klubowej kasie sytuacja powoli się polepsza. Na koniec tego sezonu może być jeszcze lepiej, ponieważ klub na pewno opuści Nicolas Gaitan, za którego Benfica zainkasuje na pewno kilkanaście milionów euro. Ponadto Benfica ciągle walczy o mistrzostwo kraju, które z pewnością pomogłoby finansom klubowym. Nieoficjalnie mówi się także o przyjściu nowego sponsora, być może z Dalekiego Wschodu, który zastrzykiem gotówki uspokoi sytuację w klubie i zapobiegnie wyprzedaży najlepszych graczy. Problemem Benfiki jest jednak jej potencjał marketingowy i brak twarzy – symbolu, jakim jeszcze do niedawna był Nuno Gomes. Dziś Gomesa w klubie już nie ma, co kibice mają za złe włodarzom klubu. To, niestety, również w jakiś sposób odbija się na przychodach klubu.
 
Również nienajlepszą sytuację ma FC Porto. Niedawno wyliczano długi na blisko 100 milionów euro. Dziś wiadomo, że nawet po wspaniałym sezonie pod wodzą Andre Villasa-Boasa, kiedy „Smoki” zdobyły mistrzostwo i puchar kraju oraz wygrały Ligę Europejską, sytuacja nie uległa znaczącej poprawie. Co prawda prezesi Porto zrobili zloty interes zgadzając się na sprzedaż trenera do Chelsea oraz Radamela Falcao do Atletico Madryt, jednak w zamian za to zainwestowali w kolejne, niestety nieudane transfery. W związku z tym tego lata, niezależnie od wyniku, należy spodziewać się sprzedaży czołowych zawodników. Na pewno odejdzie Hulk, za którego Porto może zainkasować blisko 20 milionów euro, jeśli nawet nie więcej. Prezesi muszą kuć żelazo póki gorące, czyli póki Brazylijczyka jeszcze ktoś chce zatrudnić. Problemem w Porto, jak i w innych klubach w Portugalii, jest to, że utrzymuje je w zasadzie tylko piłka nożna i kredyty. Pozostałe sekcje – koszykówka, piłka ręczna, siatkówka oraz bardzo popularne w Portugalii kolarstwo, przynoszą znikome zyski i ledwo zarabiają na siebie. W związku z tym utrzymanie ich oraz całej infrastruktury i sekcji piłkarskiej wymaga kredytów. Dotyczy to także mniejszych klubów, które mają znikome wpływy z transmisji, z transferów również, by walczyć o ligowy byt muszą kupować lub szkolić zawodników, co też kosztuje, a dochodów nie mają zbyt wiele. Dlatego też mówi się o regresie sportu w Portugalii, ponieważ mniejsze kluby zaczynają powoli zamykać swoje sekcje.
 
Oliwy do ognia dodaje prof. Antonio Samagaio ze wspomnianego ISEG w Lizbonie. – Nawet jeśli kluby wygrzebią się z tych długów, co i tak zajmie im parę lat, to banki będą miały odgórny zakaz dawania kredytów instytucjom związanym ze sportem. To czysta ekonomia, to się po prostu nie opłaca – wyjaśnia – zwłaszcza, że w ostatniej dekadzie ilość długów wzrosła o blisko 500 milionów euro. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał ładować pieniędzy w sport.  Zwłaszcza, że wciąż nasza sportowa infrastruktura płaci za hossę i bycie ponad stan w związku z EURO 2004 – dodaje.
 
Sytuacja w sporcie odbija się również na krajowych bankach. Najważniejsze z nich, państwowy Caixa Geral de Depositos, Banco Espirito Santo oraz Banco Comercial Portugues są w tak fatalnej sytuacji, że muszą wystąpić o wsparcie z linii kredytowej Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wszystko po to, by móc poprawić swoją kondycję finansową.  Co prawda w umowie zawartej przez Portugalię o pożyczce przewidziano, że banki tego kraju będą mogły zostać wzmocnione kwotą w wysokości 12 mld euro, jednak nikt nie wątpi, że Sporting Benfica i Porto mogą z tego nie dostać nawet eurocenta.  – Rzeczywiście, nie wygląda to najlepiej. Większość banków wydała dyspozycję, by nie dawać wysokich kredytów klubom piłkarskim. Co więcej, niektóre nie zamierzają w ogóle udzielać takich pożyczek – informuje Fernando Gomes, prezes Portugalskiego Związku Piłki Nożnej.
   
W związku z tym kluby nie mają innego wyjścia. Muszą oszczędzać. Albo brać przykład z kopciuszka z Bragi, który od dłuższego czasu radzi sobie przyzwoicie zarówno w lidze, europejskich pucharach jak i na rynku finansów. W klubie panuje stabilizacja, a po grze w finale Ligi Europejskiej oraz pozyskaniu Nuno Gomesa, do klubu zaczęli pukać sponsorzy. Dlatego też klub z Bragi wydaje się na dzień dzisiejszy bezpieczną przystanią nawet dla portugalskich banków, co jest ważne zwłaszcza w obliczu nie najlepszej sytuacji gospodarczej, jaka panuje obecnie w Portugalii. 
 
- Nie jest najlepiej. Mamy świetnych piłkarzy, jak Cristiano Ronaldo, ale oni nie grają w portugalskich klubach. Nie generują więc dochodów dla lokalnej infrastruktury. I nawet jeśli Porto zaliczy świetny sezon, a Sporting uratuje się i wygra Ligę Europejską, to dalej jesteśmy kolosem na glinianych nogach. I w każdej chwili możemy boleśnie upaść – komentuje były znakomity piłkarz, legenda portugalskiej piłki, Paolo Futre. 
 
ADAM FLAMMA