Dwie równorzędne siły w Krakowie: super piątek na piątkę!
2015-07-25 12:07:24; Aktualizacja: 9 lat temuPomarańczowe pasy zwiastujące koniec dnia przyniosły piłkarskie szczęście: Derby Krakowa okazały się być prawdziwą ucztą dla oka.
Błysk. Nikt na balkonie nie bawi się nowym aparatem. Żaden fotograf nie wybrał się na nocne łowy (musiałby być co najmniej ograniczony, jeśli tak świadomie zdradzałby swoją pozycję!). Kolejny. Tym razem zrobiło się aż jasno. Nieregularna błyskawica przecięła niebo. Jeszcze grzmot. Zrywa się wiatr, drzewa klękają, liście układają się w coś na kształt miękkiego dywanu. Jakby przeczuwały, co za chwilę nastąpi. Jakby chciały uniknąć ciosu rykoszetem, który mógłby nieopatrznie zaistnieć podczas zdecydowanie najważniejszego i najbardziej elektrycznego pojedynku kolejki. Lepiej już zrobić dobrą minę do złej gry, aniżeli dostać się w samo epicentrum konfliktu. Żadnych jeńców, bez litości – niech rozpęta się prawdziwe piekło.
…jeszcze wczoraj pogodynki z uśmiechem na ustach przedstawiały, iż tak naprawdę nie ma się czego bać. Można spokojnie wyjść z domu. Burzy nie będzie. Zawieruchy tym razem odpuszczą Kraków. Taaa, nikt nie pomyślał o rewolucji w kałuży.
Cracovia, cóż bardziej polskie jest niż Twoja czerwień i biel! Szaliki w górę, pełne skupienie. Już sam start meczu kolejki mógł wywołać dreszcz emocji. Nie będąc kibicem żadnej z drużyn odczułam, jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka, jak mrowienie przebiega po moim kręgosłupie, czyniąc zeń prawdziwą autostradę. I to tę niemiecką. Derby potrafią podnieść ciśnienie. Nawet jeśli wcześniej człowiek użerał się z prawdziwym hitem kolejki, w którym w szranki stanęły chorzowski Ruch i gliwicki Piast. Po takim spotkaniu naprawdę nie potrzeba wiele, by poczuć się lepiej. A jednak. Krakowscy piłkarze wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności i można było przecierać oczy ze zdumienia – to nadal Ekstraklasa? Czy to już senna mara…Popularne
Trzeba przyznać, że kibice Cracovii, których na stadionie zgromadziło się prawie 13 tys. pokazali prawdziwą klasę. Już na samym hymnie (tak, będę do niego wracać!) można było poczuć się jak w zupełnie innym świecie. Do tego przeróżne inkantacje na szalikach – Walczyć jak Sparta, Cracovia jest tego warta wymiennie przeplatało się z łączy nas braterska sztama, które rzeczywiście-materialnie łączyło barwy jednej z najbardziej znanych polskich triad. Różowe, niskie chmury leniwie snuły się ponad obiektem, wytwarzając naprawdę intrygującą aurę. Wskazywały na wielkie emocje, na coś nieprzewidywalnego, wzniosłego i mistycznego, czego jeszcze w tym sezonie (choć póki co krótkim) nie było. I rzeczywiście, można je było potraktować za wielki znak.
…zaczynajmy już. Najwyższy czas! Wybiła ta godzina. Na co oni jeszcze czekają? Zaraz zrobi się ciemno…
Nerwowa atmosfera udziela się każdemu zgromadzonemu na obiekcie. Nie tylko kibice przebierają nogami. Nie tylko najmłodsi entuzjaści szarpią ojców za pasiaste koszulki. Gospodarzom przypadło rozpocząć to spotkanie i zanim rozbrzmiał pierwszy gwizdek Jendrisek potwornie się niepokoił. Rozpoczęcie spotkania trwało wieczność. Przesuwał futbolówkę z początku stopy na drugą. I tak nieustannie. Chciał już zacząć, a nogi miał jak z waty. Wiedział, że to spotkanie jest arcyważne nie tylko przez wzgląd na zwyczajne kwestie ligowe – to coś więcej niż rywalizacja. Walka przebiega na kilku frontach.
…PASY GOL, PASY GOO-OOOL.
Nikt już nie zwraca uwagi na warunki pogodowe. Jest gorąco, a temperatura odczuwalna zdaje się być znacznie, znacznie wyższa. Szybki doskok Cywki. Sadlok do Wójcickiego. Pomarańczowe niebo wytwarza piękną scenerię do tej konfrontacji. Prawdziwa, arena walki.
I nagle cisza. Jęk zawodu. Parę przekleństw.
3. minuta konfrontacji. Uderzenie piłki z rzutu rożnego. Futbolówka szybuje wysoko, mieni się wszelkimi kolorami. Guzmics wyskakuje do góry. Wygrywa pojedynek z Polczakiem. Odbicie od Wójcickiego i… chiński smok szarżuje, wcześniej uwalniając się z twardego uścisku Sretenovicia. Zachowuje się jak rasowy snajper, mający ogromny, niezaspokojony ciąg na bramkę. Pada gol. Cisza. Jak zareagować? Jak to skonfrontować z rykiem tysięcy wiślaków rozsianych po całej Polsce?
Mobilizacja. Nie ma odpuszczania. Może nie być techniki. Ma być zaangażowanie. I serce. Gorące serce do gry.
Rozwścieczone Pasy atakują. Grają bardzo szybko, doskakują agresywnie. Walczą jak wygłodniałe lwy o ostatni kawałek mięsa. To ich teren i żaden wiślak nie będzie tutaj narzucał swoich warunków gry. Huk. Wołąkiewicz uderza po przekątnej z dystansu. Gromki okrzyk zachwytu. Strzał. Przebitka Jendriska umieszcza piłkę w okolicy Głowackiego. Ten podaje zbyt lekko do Cierznika, co natychmiastowo wykorzystuje Cetnarski. Pakuje piłkę do bramki.
…kaaaaaaaaażdy to poooooooowie!
Covilo nie ma sobie równych w pojedynkach główkowych, wszystko idzie zgodnie z planem gospodarzy. Twarz Zielińskiego niczego nie zdradza. Zdaje się być nawet bardziej zafrasowany niż przed spotkaniem.
Wisła trochę odpuszcza. Pozwala Cracovii pograć piłką. Najpierw jedna wycieczka Dąbrowskiego wzdłuż boiska. Uryga ograny jak dziecko. Potem zejście do środka. Strzał w światło bramki. Pasy miażdżą 65-procentowym posiadaniem. Doping narasta. I narasta. Robi się aż niepokojąco. Jakby zaraz miało coś wybuchnąć.
…znowu cisza.
Krótkie momenty ciszy dobrze wyodrębniają ataki Wisły. W oczach tysięcy kibiców strach. I postępująca nienawiść. Jakim prawem tak wbiegają w nasze pole karne. To aż niedorzeczne - myśli niejeden kibic Pasów. Jović bez większych problemów raz za razem szarżuje flanką i bombarduje twierdzę Pilarza naprawdę niezłymi piłkami. Brożkowi brakuje jednak centymetrów. Mija go Sretenović, ale bramkarz Cracovii melduje się na posterunku. Serce podskoczyło mu do gardła. Mączyńskiemu udaje się oddać strzał będąc w otoczeniu 4 (!) piłkarzy gospodarzy. Za łatwo.
Tiki-taka Zielińskiego
Gospodarze cieszą oko nawet przeciętnego kibica Ekstraklasy, czy kogoś totalnie niezwiązanego z żadnym z klubów. Podania na jeden kontakt. Regulacja tempa. Piłka aż klei się do nóg podopiecznych Zielińskiego. Szybkie przemieszczanie się pod pole karne Cierzniaka. I ta ochota do gry dopełniona naprawdę składnie wyglądającym pomysłem.
Kibice robią Poznań. Brożek hau, hau, hau. Derby rządzą się własnymi prawami.
Temperatura w drugiej połowie nadal utrzymuje się na wysokim poziomie. Księżyc już na dobre zadomowił się na mapie nieba. Gdzieniegdzie widać… Jović fenomenalnie zagrywa do Popovicia i tylko przytomna interwencja Rakelsa, który poszedł do końca ratuje zespół gospodarzy!
Tempo nieco siadło. Piłkarze już tak bardzo się nie forsują. Wciąż widać jednak ten błysk w oku, czuć tę elektryzującą atmosferę. Wydaje się, że gdyby podłączyć generator pod stadion Cracovii… cały Kraków otrzymałby darmowy prąd! Ciężkie warunki udzielają się piłkarzom. Najpierw Sadlok opuszcza plac boju ze stłuczoną stopą. Ma co najmniej nietęgą minę. Chwilę później Jović otrzymuje żółty kartonik za spóźniony faul na Deleu. Winą można obarczyć Cywkę, który wcześniej nie dostrzegł naprawdę bardzo dobrze ustawionego kolegi z drużyny. Frustracja udziela się każdemu. Zegar tyka. Sekundnik staje się irytujący.
Przecież wciąż jest 1-1! Ale jak to tak… derby bez rozstrzygnięcia?
Jasne, historia zna takie przypadki, ale pozostawiają one srogi niedosyt. No bo jak wytłumaczyć typowemu kibicowi którejś z tych drużyn, że obie zagrały na równym poziomie i wynik jest naprawdę sprawiedliwy? Raz mecz prowadziła Cracovia. Inny moment należał do Wisły. Tu uderzał Brożek. Tam swoich sił próbował Covilo. Box-to-box, oko za oko.
Kraków jeszcze długo będzie oddychał derbowym powietrzem. Takich meczów po prostu się nie zapomina. Pompują one zupełnie inną krew, serce pracuje w przedziwny sposób. Rytm życia nie jest już miarowy. Kto raz zasmakuje kibicowskich wrażeń, wszędzie będzie widział ogień rac. Dziś go zabrakło, ale prawdziwy ognisty podmuch popchnął do walki piłkarzy obu drużyn.