Futbolowa egzotyka: Miłość do A-League i debiut Roberto Carlosa
2015-10-06 15:26:30; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
W piłce najbardziej cenię stronę rozrywkową. Wysokie tempo przez 90 minut; porywające; dynamiczne akcje; piękne gole, czy spektakularne babole obrońców i bramkarzy.
Pierwszy warunek niestety dyskwalifikuje naszą "piękną inaczej" ligę, ale są miejsca na świecie, gdzie jeszcze w ten sposób się gra.
W profesjonalnej lidze Australii (no i przy okazji Nowej Zelandii), czyli A-League, zakochałem się właściwie od pierwszego obejrzenia. Niemały wpływ na to miały niesamowicie intensywne finały rozgrywek w latach 2011 i 2012. Brisbane Roar nie bez kozery było wówczas nazywane "australijską Barceloną", zdominowało bowiem całkowicie rywali w tej siłą rzeczy dość wyrównanej lidze (ze względu na "salary cap" i cały system licencyjny). Największą siłę "Lwów" stanowiła oczywiście ofensywa: ze znakomicie funkcjonującymi skrzydłami, przede wszystkim perfekcyjnie dośrodkowującymi bocznymi obrońcami, kreatywnym Thomasem Broichem. Nad wszystkim pieczę sprawował charyzmatyczny Ange Postecoglou, obecnie, całkowicie zasłużenie, prowadzący reprezentację Australii (pierwszym sukcesem był triumf w Pucharze Azji). Pisaliśmy o nim wówczas tutaj: http://transfery.info/60916,postecoglou-poprowadzi-australie-w-brazylii-byla-tiki-taka-w-lidze-bedzie-w-kadrze
Po Postecoglou, który w sezonie 2012/2013 prowadził Melbourne Victory, a potem już kadrę, nie została jednak w A-League pustynia. Styl ofensywny zaszczepiony został w większości ekip. W poprzednim sezonie warto było włączyć mecze mistrza Melbourne Victory, Sydney FC, czy też Adelaide United. W czwartek nową kampanię rozpocznie wspomniane Brisbane, którego rywalem będzie istniejący od 2012 roku Western Sydney Wanderers, ubiegłoroczny triumfator Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Roar ma sporo do udowodnienia w nowym sezonie, jednak to drużyny z Melbourne (Victory i City) wyglądają przed startem najlepiej.
***
W piątek rozpoczął się drugi sezon Indian Super League, która początkowo okazała się tak bardzo niewypałem sportowym, co hitem marketingowym.
W pierwszym meczu sezonu 2015 Hélder Postiga strzelił dwie bramki - ostatni raz coś takiego przydarzyło mu się w sierpniu 2013 roku. Wówczas stawka jednak była zupełnie inna, bowiem w dramatycznych okolicznościach jego Valencia uległa Barcelonie 2:3. W drugim meczu roiło się już od wielkich nazwisk - w Indiach w barwach Goa FC zadebiutowali John Arne Riise, Florent Malouda, Roberto Carlos (grający trener). Wszyscy musieli jednak pogodzić się z porażką 0:2 z Delhi Dynamos.
W poniedziałek odbył się jeszcze bardziej obfity w duże nazwiska mecz: Pune City - Mumbai City, w pierwszym zespole Didier Zokora, Tuncay Sanli, Adrian Mutu; w drugim Nicolas Anelka i Frederic Piquionne. I okazało się, że w "lidze dla emerytów" można podejść do sprawy ambicjonalnie, podwójny szacunek dla Tuncaya.
***
Afrykańska Liga Mistrzów wkroczyła w decydującą fazę. Spekulowano, że po raz pierwszy w historii może dojść do finału, w którym zmierzą się drużyny z jednego państwa, w tym przypadku - nieco niedocenianego Sudanu. Faworyci jednak okazali się za mocni. Chociaż Al Merreikh (Bakri Al-Madina prawdopodobnie zostanie królem strzelców) i Al Hilal Omdurman dzielnie walczyły, to o trofeum powalczą USM Algier i kontynentalny potentat, czyli TP Mazembe. Finały 30 października oraz 6 listopada (mecz i rewanż).
Tak wyglądała premia drużynowa TP Mazembe za awans:
Taka tam premia za awans do finału Afrykańskiej Ligi Mistrzów. Na zdjęciu Joël Kimwaki (TP Mazembe). pic.twitter.com/lOvjB6iu5A
— Paweł Machitko (@PawelMachitko) październik 5, 2015
***
Tym sposobem rozpoczynamy cykl, w którym poruszymy sprawy niekoniecznie związane z piłką europejską, bo poza naszym kontynentem dzieje się w futbolu naprawdę za dużo, by tak mało o tym mówić.