Polacy zaczęli z wysokiego „C”. Wysoki pressing, doskok do
rywala i ambicje zdolne zmienić wszystko – tak w telegraficznym skrócie można
określić pierwsze 10 minut w wykonaniu podopiecznych Nawałki. Zaczęliśmy
naprawdę dobrze, bo od udanej interwencji Piszczka, który skutecznie zatrzymał
Bellarabiego, ale w przyszłości na próżno było wypatrywać dobrych interwencji piłkarza
Borussii Dortmund. Polacy nie poprzestali jednak na akcjach stricte
defensywnych. Już w 2. minucie Lewandowski ruszył do ataku, ale jego
dośrodkowanie zdołał wybić Hummels. Mimo wszystko można było to potraktować jako
niezły symptom, prognostyk dobrego meczu w wykonaniu reprezentacji Polski. Swoich
sił w 6. minucie próbował także Milik, ale nie zdołał wykorzystać złego
wznowienia gry przez Neuera. Napastnik Ajaksu Amsterdam wykazał się zbyt małym
głodem bramkowym i w efekcie nie zdołał oddać strzału.
Polacy w początkowych momentach meczu prezentowali naprawdę niezły
poziom organizacji boiskowej. Wykazywali się szybkim odbiorem, akcjami na jeden
kontakt, starając się przy tym wywołać chaos w szeregach przeciwnika. Co
ciekawe, nie bezskutecznie. Całkiem sprawnie przenosiliśmy się pod pole karne
przeciwnika i unikaliśmy zbędnego holowania futbolówki, ale za każdym razem
brakowało kluczowego elementu: wykończenia. Dośrodkowania Grosickiego w
większości okazywały się być niecelne i padały łatwym łupem defensorów
przeciwnika.
Dobra gra naszych „orzełków” nie trwała jednak zbyt długo.
Już w 13. minucie Niemcy pokazali, kto
jest gospodarzem tego spotkania i całkowicie rozmotnowali naszą defensywę.
Wszystko zaczęło się od dwójkowej akcji Hector-Bellarabi, która umożliwiła Muellerowi wpakowanie piłki do pustej bramki.
Fabiański mógł tylko z oddali spoglądać na to, jak gwiazda reprezentacji
Niemiec otwiera wynik gry. Bramkarz upokorzony przez pomocnika Koeln, nie był w
stanie pokusić się o skuteczną interwencję i tym samym po raz pierwszy odczuliśmy
gorycz porażki.
Na tym nie zakończyły się ofensywne zapędy podopiecznych
Loewa. Choć Polacy starali się kontrować, pozostawiając trójkę w obronie, to i
tak wysiłki okazywały się płonne. Piszczek wychodząc wyżej zostawiał ogromną
lukę w defensywie, która później (w czasie kontry) nie była przez nikogo
wypełniana. Pomysł z 3 pomocnikami w środku pola nie zdał egzaminu – brakowało płynności
w przesuwaniu się formacji, odległości między poszczególnymi zawodnikami były
zbyt duże, a to znowuż pozostawiało Niemcom wiele miejsca na rozegranie
zakończone celnym strzałem.
Zimny prysznic spłynął na polskie głowy znacznie szybciej
niż można się było tego spodziewać po pierwszym gwizdku włoskiego sędziego. Już
w 20. minucie spotkania Niemcy zdołali podwyższyć prowadzenie. Choć zaledwie
kilka sekund wcześniej swoich sił próbował Lewandowski, to Goetze wzniósł się na
wyżyny swoich umiejętności, przedarł się przez naszą obronę i bez większych
problemów umieścił piłkę w siatce. Co ciekawe, żaden z naszych obrońców nie
pokusił się o skuteczną interwencję, czy doskok, które mógłyby wybić 23-latka z
rytmu.
Do końca pierwszej części spotkania walka we Frankfurcie
toczyła się box-to-box. Gdy tylko swoich sił próbował Oezil i Bellarabi znalazł
się na pozycji spalonej, to zaraz z kontrą ruszał Grosicki. Gdyby tylko zawodnik
reprezentacji Polski wiedział kiedy podać piłkę… pomocnik nie zdołał
wyregulować własnego celownika, zabrakło tempa i jego strzał został
zablokowany.
Iskrę nadziei wykrzesał kapitan reprezentacji Polski. W 36.
minucie Robert Lewandowski zdołał zdobyć bramkę kontaktową po tym, jak
szczupakiem wykorzystał dośrodkowanie Grosickiego. Snajper Bayernu znalazł się w samym centrum pola karnego i
zdołał zmieścić w siatce piłkę idealnie wyłożoną przez skrzydłowego Stade Rennais.
W pierwszej części spotkania Polacy potrafili przycisnąć Niemców,
podejść wysoko, ale w newralgicznych
momentach zabrakło im wykończenia, które mogłoby odmienić losy
spotkania. Doświadczenie reprezentacji Niemiec okazało się być kluczowe i choć
nie można było mówić o zasłużonym prowadzeniu, to jednak obie strony równie
mocno parły do przodu.
Druga część meczu stała na nieco niższym poziomie. Dopiero w
52. minucie doczekaliśmy się bardziej klarownych sytuacji bramkowych i to nie
ze strony, z której byśmy tego oczekiwali. Niecelny strzał Muellera poruszył
trybuny i Fabiański ani drgnął niezdolny do skutecznej interwencji. Szczęśliwie
dla podopiecznych Nawałki, piłka nie mknęła w światło bramki. Tej sytuacji nie
można jednak zakwalifikować do największych momentów grozy. Zaledwie 7 minut
później wszyscy kibice z najpiękniejszego kraju nad Wisłą położyli ręce na
głowie, gdy Goetze w sytuacji sam na sam trafił w słupek. Polscy defensorzy
zachowali się w sposób bardzo niefrasobliwy, pozwalając pomocnikowi na tak
soczyste uderzenie. Jeszcze mniej (da się?) zabrakło na kwadrans przed końcem
spotkania, gdy strzał na linii zatrzymał Fabiański.
Mimo wszystko, potrafiliśmy się odgryźć i całkowicie nie
oddaliśmy inicjatywy. Po upływie kwadransa, Lewandowski uderzył prosto w Neuera, który tak odbił
piłkę, że spadła ona wprost pod nogi Grosickiego. Pomocnik reprezentujący barwy
francuskiego klubu nie zdołał odnaleźć się w sytuacji i w efekcie uderzył kilka
centymetrów od słupka.
Prawdziwym katem Polaków, który odebrał wszelkie marzenia na
wywalczenie korzystnego rezultatu, okazał się być Goetze. Nasza obrona po raz
kolejny nie potrafiła odnaleźć się w groźnej sytuacji i pozwoliła na łatwe,
celne uderzenie, które znalazło ujście w siatce Fabiańskiego.
Trzeba przyznać, że to to był naprawdę dobry mecz - obie drużyny miały swoje sytuacje, oddaliśmy o jeden celny strzał więcej od mistrzów świata, ale zabrakło nam skuteczności. Mimo wszystko pozostaje niedosyt, ponieważ po pochwyceniu kontaktu przez Lewandowskiego mieliśmy realną szansę na wywalczenie remisu w tym trudnym spotkaniu. Pomimo porażki, szanse na awans wciąż utrzymują się na wysokim poziomie: wystarczy „jedynie” wygrać z Gibraltarem i zremisować z Irlandią. Jeśli podopieczni Nawałki nadal będą prezentować tak wysoki poziom ambicji, to autostrada do Francji stoi otworem.