Kenny Dalglish, a upadek Liverpoolu
2012-05-12 15:18:56; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
Upadek hegemona. Czy Kenny Dalglish jest w stanie przywrócić Liverpoolowi dawny blask?
5 stycznia 2011 roku – Liverpool pod batutą Roya Hodgsona udał się w podróż na Ewood Park w celu udowodnienia wartości zarówno swojej, jak i wspomnianego managera. Niestety ówczesna wartość Liverpoolu, jak i Roya Hodgsona była bardzo mizerna. Ucieleśnieniem tamtego stanu, był przestrzelony rzut karny kapitana The Reds – Stevena Gerrarda i już 8 stycznia Roy Hodgson pożegnał się z gorącym krzesełkiem menedżera klubu z Anfield. Ku uciesze wszystkich fanów klubu z Merseyside, jego miejsce zajął 'King Kenny' Dalglish – legenda, człowiek instytucja w Liverpoolu.
Ulubieniec fanów z The Kop podpisał kontrakt do końca sezonu, jego zadanie było z pozoru proste – miał on przywrócić Liverpoolowi resztki szacunku w oczach innych zespołów Premiership (wtedy, wspomnianego 8 stycznia nikt nawet nie śnił o szóstej tabeli w lidze, na zakończenie kampanii 2011/2011). Ale po kolei. Początki nie były łatwe, dopiero później – po trzech, czterech kolejkach miało się okazać, że czerwona lokomotywa Dalglisha miała się dotrzeć i pędzić przed siebie z olbrzymim impetem. Zanim jednak zdążyła rozpędzić się na dobre, nastało pierwsze okienko transferowe nowych właścicieli.
Nie przyzwyczajeni do wysokich sum odstępnego kibice Liverpoolu przecierali oczy ze zdumienia, gdy klub ogłosił sprowadzenia na Anfield partnera dla wracającego do formy Fernando Torresa. Za 23,8 mln funtów dołączył do drużyny nieobliczalny Urus – Luis Suarez. Jak się miało okazać, był to początek thrillera pt. 'Transfer deadline'. Już dzień później, Fernando Torres usłyszawszy o ofercie ze strony Chelsea, dobrowolnie poprosił o odejście. Ziemia pod Anfield zatrzęsła się, osoba która trzy tygodnie wcześniej podkreślała, iż nigdy nie odejdzie do innego klubu z Premier League – sama, dobrowolnie poprosiła o transfer. Nadszedł więc 31 stycznia 2011 roku. Po ciężkich negocjacjach połączonych z szukaniem następcy, Liverpool zaakceptował 50-milionową ofertę za hiszpańskiego napastnika. 35 milionów z tej kwoty, ku ponownym zdziwieniu rzeszy osób związanych z Liverpoolem, zostało przeznaczonych na kontuzjowanego w owym czasie Andy'ego Carrolla.
Zawirowania związane z końcówką zimowego okienka transferowego nie przeszkodziły lokomotywie Dalglisha na znaczne zbliżenie się do stacji zwanej – Europa. Po wygranym 5:1 spotkaniu na Craven Cottage, Liverpool miał realne szanse na Ligę Europejską – to właśnie po tym spotkaniu Kenny Dalglish dostał propozycję stałej umowy. Jak się miało okazać, decyzja ta wprowadziła Liverpool znów w nurt przeciętności. Zadanie na końcówkę sezonu było jasne – zwycięstwa z Tottenhamem u siebie oraz Aston Villa na Villa Park. Niestety zadanie to przewyższyło i ostatecznie wspaniała pogoń Liverpoolu za czołówką zakończyła się fiaskiem.
Nadszedł więc pierwszy pełny sezon po powrocie 'Króla Kenny'ego' na ławkę trenerską. Letnia ofensywa transferowa sprowadziła na Anfield brytyjski zaciąg składający się z Jordana Hendersona, Charliego Adama, Stewarta Downinga oraz Craiga Bellamy'ego uzupełniony rezerwowym bramkarzem Donim, młodym stoperem Sebastianem Coatesem oraz lewym obrońcą Jose Enrique. Skład uszczuplił się głównie przez zawodników sprowadzonych przez Hodgsona (Meireles, Jovanović, Poulsen, Cole) oraz Insue. Jednak najdziwniejszą i zgubną w skutkach była decyzja o ponownym wypożyczeniu najlepszego zawodnika spotkań przedsezonowych – Alberto Aquilianiego. To właśnie wiara w brytyjski środek pola jest jednym z powodów obecnych problemów Liverpoolu.
Mimo obiecującego początku bez Stevena Gerrarda, Liverpool z każdym spotkaniem tracił impet i pomysłowość. Nic nie wynikało z olbrzymiej przewagi na boisku, zawodziła zarówno skuteczność, jak i myśl taktyczna Dalglisha. Zagubiony Charlie Adam rozgrywał nieudolnie, łapiąc przy okazji mnóstwo głupich kartek, Stewart Downing snuł się po obydwu skrzydłach, Jose Enrique po genialnym początku jakby wtopił się w przeciętność, Craig Bellamy przez problemy z przewlekłą kontuzją nie potrafił ciągnąc gry Liverpoolu, Luis Suarez pauzował w sumie dziewięć spotkań, Andy Carroll grał straszliwe nieudolnie, Steven Gerrard oprócz nielicznych przebłysków był cieniem samego siebie, a najlepszy zawodnik Liverpoolu – Lucas Leiva wyleciał ze składu z powodu kontuzji do końca sezonu. Liverpool stał się typowym ligowym średniakiem, który potrafi 'napsuć krwi' tym najlepszym, potrafi grać bardzo dobrze w pucharach, a przegrywa w lidze z zespołami niżej notowanymi. Decyzje kadrowe Dalglisha były mocno krytykowane. Kosztem Kuyta grał Henderson, podczas gdy będący w tragicznej formie Downing snuł się nadal po boiskach Premiership. Liverpool zatracił jakość, Liverpool zapomniał jak się wygrywa, kibice stracili radość z oglądania spotkań swoich ulubieńców. Kogo winić takiego obrotu spraw? Właścicieli? Piłkarzy? Czy może menedżera? Według mnie winą należy obdarować wszystkie wyżej wymienione podmioty, ze szczególnym naciskiem na menedżera.
Wydaje się, że rozbrat Kenny'ego Dalglisha z piłką trwał zbyt długo. Dawne schematy we współczesnym futbolu nie mają racji bytu. Sama dobra atmosfera w połączeniu ze statusem legendy nie da zespołowi praktycznie nic. Liverpool gra piłkę archaiczną, siermiężną, bardzo przewidywalną. Ostatnie tygodnie pokazują, że oprócz stoperów, Suareza, Carrolla oraz Gerrarda nikt nie gra na swoim stałym poziomie. Czy możliwy jest nagły spadek umiejętności u tak dużej ilości graczy? No raczej nie. Tutaj winę ponosi menedżer, który ogranicza umiejętności zawodników. Jako przykład należy podać Jordana Hendersona, który to 75% sezonu spędził na prawym skrzydle. Oglądając Liverpool zaczynam się zastanawiać, czy Kenny Dalglish posiada jakikolwiek pomysł taktyczny na ten klub. Zawodnicy biegają jakby bez celu, bez składu, bez zaangażowania. Anfield w pierwszej części zyskało sarkastyczną nazwę 'Drawfield', gdyż Liverpool nie potrafił zwyciężać na własnym boisku, w drugiej części sezonu było jeszcze gorzej, gdyż 'The Reds' często nie potrafili nawet zremisować na Anfield. Dla wielu misja Dalglisha na Anfield powinna zakończyć się wraz z końcem obecnego sezonu. Grupa FSG od początku zaznaczała, iż szuka młodego menedżera 'na dorobku', Dalglish miał być tylko opcją tymczasową. Mimo zeszłomiesięcznych zapewnień o wsparciu Kenny nie może być pewnym swojej przyszłości, gdyż fala zwolnień w skostniałych strukturach klubu przybrała na sile, po tym jak po 16 latach pracy dla Liverpoolu zwolniony został Ian Cotton – dyrektor ds, komunikacji. Właściciele po zakończeniu sezonu czekają na raport Kenny'ego Dalglisha i dopiero potem, po rzeczowej dyskusji podejmą decyzję o tym kto będzie sterował Liverpoolem w następnej kampanii.
Mimo niepewnej sytuacji Dalglish ogłosił wczoraj, iż klub pracuje nad wzmocnieniami, mimo iż formalnie stanowisko dyrektora sportowego po odejściu Damiena Comolli'ego nadal jest puste. Jeżeli chodzi o transfery z klubu, to pewny jest tylko los Fabio Aurelio, z którym to klub nie przedłuży kontraktu. Ucichły na szczęście spekulacje nt. odejścia Luisa Suareza, Andy Carroll raczej również zostanie na Anfield, podobnie jak Dirk Kuyt i Maxi Rodriguez – mimo iż wcześniejsze doniesienia wskazywały iż zarówno Kuyt, jaki i Maxi opuszczą Liverpool. Dzisiejszego poranka zaczęły się pojawiać plotki o domniemanej chęci odejścia Martina Skrtela, jednak jak wszyscy doskonale wiemy od plotki pochodzącej z brukowca do transferu droga jest bardzo daleka, kręta i wyboista. O pozostałych graczy Dalglish jest spokojny i podkreśla, że chodzi mu tylko o uzupełnienie składu. Głównymi celami transferowymi Liverpoolu wydają się być: Rasmus Elm, Gaston Ramirez, Luuk de Jong, Junior Hoilett oraz Younes Belhanda. Jak potoczy się los legendy The Kop, czy Liverpool zdoła sprowadzić wytypowanych zawodników? Odpowiedź jest tylko jedna: czas pokaże.