Loïc Rémy - oszukany przez przeznaczenie
2014-07-28 00:12:41; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Co sezon od 2008 roku zdobywasz ponad 10 bramek (z jednym wyjątkiem), cenią cię menedżerowie i kibice. Zaraz masz podpisać kontrakt z klubem z angielskiego topu, spełnić marzenia. Co może pójść nie tak?
Możesz nie przejść testów medycznych. Mając na setkę pewnie jeden z najlepszych czasów w najbardziej wymagającej lidze świata, którą ogląda w 212 krajach świata niemal 5 miliardów ludzi. Będąc typowanym wśród największych faworytów do walki o koronę króla strzelców Premier League, pod nieobecność Luisa Suareza.
Mówi się, że powodem mogły być problemy z sercem, które sprawiły, że jego transfer do Marsylii w 2010 roku stanął pod znakiem zapytania, a potwierdzony został dopiero w ostatnich dniach letniego okna transferowego. Wtedy Rémy przeszedł piekło.
- Kiedy spotyka cię coś takiego, nie możesz czuć się spokojny, cała twoja kariera wisi na włosku - mówił wtedy Francuz. Okazało się jednak, że wykryty podczas pierwszych badań na Stade Velodrome problem nie przeszkadza napastnikowi w zawodowej grze w piłkę. Wykluczono prawdopodobieństwo tragicznej śmierci. Kolejnej na boisku piłkarskim, po Miklosie Feherze, Antonio Puercie i wielu innych.
- Może to i dobrze, że te wstępne badania wykazały, że coś jest nie tak, bo sprawdzono mnie z każdej strony. Teraz przynajmniej wiem na sto procent, że jestem zdrowy i mogę czynnie uprawiać sport, który kocham.
To, do czego nie przyczepili się w Marsylii, a także później w Queens Park Rangers i Newcastle, przeszkadzało Brendanowi Rodgersowi i jego sztabowi. Podobno nie ma już żadnych szans na to, że Francuz stworzy trio z dwoma innymi, niesamowicie szybkimi atakującymi - Raheemem Sterlingiem i Danielem Sturridgem.
Wydawało się, że Rémy'emu, tak jak kolejnym postaciom w amerykańskim filmowym tasiemcu, nie uda się oszukać przeznaczenia. Że przejście do Liverpoolu, które miało mieć miejsce już w 2010, kiedy występującego w Nicei zawodnika chciał mieć u siebie wtedy nie tylko Tottenham, ale też właśnie "The Reds". Wtedy miał kosztować około 15 milionów euro, dzisiaj był do wyjęcia za 8,5. - Gdyby obydwa zespoły złożyły identyczne oferty, wybrałbym ten bardziej prestiżowy. Liverpool - mówił wtedy dziennikarzom. Kibice z "The Kop" będą musieli się jednak zadowolić innym napastnikiem. Już żartują, że powodem rezygnacji z Francuza nie były problemy ze zdrowiem, a to, że w klubie połapali się, że Rémy... nie jest graczem Southampton. Klubu, z którego do Liverpoolu tego lata trafili już Rickie Lambert, Dejan Lovren i Adam Lallana.
Liverpool rezygnuje więc z gwarancji kilkunastu goli w sezonie. Z gracza, który zamienił na bramki większy procent sytuacji, niż Wayne Rooney, czy sam Luis Suarez! Zresztą - łatwo się domyślić, jaki numer Rémy miał nosić na swojej czerwonej koszulce. Ten najcięższy po kilkunastu ostatnich miesiącach, ale i ten najbardziej prestiżowy. Numer skandalisty, któremu jednak Rémy w Anglii nawet troszkę próbował dorównać.
Nie, nie umknęło Wam nic, nie pogryzł żadnego rywala, ani nie ominął nikogo przy podawaniu ręki podczas rozpoczęcia spotkania. Ale udało mu się zostać oskarżonym o gwałt. No i stał się wrogiem numer jeden pewnego taksówkarza z Newcastle, któremu w okolicach St. James' Park skasował samochód.
- Rémy pewnie pójdzie do salonu, wyciągnie sto tysięcy na stół i kupi sobie nowe Audi R8. Mnie, z moimi zarobkami, może jakimś cudem będzie stać na jakiegoś gruchota - żalił się The Sun 36-letni "cabbie", Andrew Watson. - Wszyscy moi znajomi, gdy im o tym opowiadałem, pytali czy Francuzowi nic się nie stało, bo przecież niedługo derby z Sunderlandem. Ale ja mam to gdzieś.
Niewątpliwie tak jak na boisku, tak i poza nim Rémy upodobał sobie szybkość. Cechę, która ma w nadchodzącym sezonie sprawić, że w Liverpoolu dojdzie do zwolnienia kilku lekarzy, którzy nie dali zielonego światła na jego transfer. Panu Watsonowi zdążył już udowodnić, że czerwone światła na jego drodze to żaden powód do zatrzymywania się. Czas na resztę Anglii.