Męczyli, męczyli i wbili: Lech Bjelicy ma to „coś”
2016-09-30 22:48:21; Aktualizacja: 8 lat temuTrochę przynudzają, czasem usypiają, nadal załamują niedokładnością, ale JAK już się obudzą... W Lublinie w środku pola wytworzył się kanion, ale akcji bramkowych nie zabrakło!
Obuchem w głowę
Czasem potrzebny jest mocny wstrząs, żeby dostrzec co jest nie tak i w końcu zabrać się do roboty. Tak prezentował się przypadek Kolejorza w Lublinie. No, prawie, bo chociaż lokomotywa rozkręcała się przez całą pierwszą połowę, to nie potrafiła osiągnąć tych właściwych obrotów. A przecież silnik jeszcze nie może się przegrzewać…
Brakowało maszynisty. To rzucało się w oczy od pierwszych sekund spotkania z Górnikiem. Lech poruszał się jak we mgle, bardzo apatycznie, czytelnie i naprawdę niewiele brakowało, żeby wróciły stare, dobre demony przeszłości, które budzą po nocach kibiców poznaniaków i mrożą krew w żyłach. Są znacznie gorsze niż potwory czające się pod łóżkiem: atakują znienacka i przyjmują najróżniejsze kształty. Tym razem się nie postarały: powiało nudą i powtarzalnością. Kolejorz stracił kuriozalnego gola już w 13. minucie. Czas pechowy, miejsce zwyczajne, a w sumie to nie wiadomo nawet, kto strzelił bramkę. Co wiemy na pewno? Ano, że Danielewicz wrzucił z narożnika boiska na krótki słupek. Co stało się później? Lasse trzymał Grzelczaka i któryś z nich zahaczył o futbolówkę. Albo sama się przetoczyła gdzieś tam w gąszczu nóg… W każdym razie, defensywa Lecha się nie popisała i po raz kolejny poznańscy kibice mieli ochotę zapaść się pod ziemię.Popularne
Dobrze, że tego nie zrobili.
Kolejorz pokazał, że jednak coś tam potrafi. Ba, że nawet zorganizować się potrafi (co nie było aż takie oczywiste) i zaangażowanie jakieś wykrzesać. Ogromna w tym rola samego ustawienia. Pomimo, że poznaniacy grali na dwie szóstki, to Tetteh zostawał bliżej linii obrony i stamtąd wprowadzał piłki (i to w nie byle jaki sposób – czarował prostopadłymi podaniami), a Trałka balansował gdzieś tam wyżej i nawet okazywał się być przydatny (kilka razy przyszarżował). Trener Bjelica nie tylko dokonał dywersyfikacji poznańskich szóstek, ale i kreatywnie wykorzystał Jevticia, znajdując mu stosowne miejsce na boisku.
Ożeniłbym się z tym podaniem Jevticia.
— Mateusz Jarmusz (@Omraj87) 30 September 2016
Taki komentarz powinien wystarczyć. Jevtić świetnie wypatrzył balansującego na granicy spalonego Makuszewskiego i bez większego wahania… On po prostu, jakby to było coś najbardziej normalnego, zdecydował się go uruchomić. Pech chciał, że byłemu graczowi Lechii zimnej krwi starczyło na ogranie bramkarza, ale już nie na wpakowanie piłki do siatki. Nawet chyba nie zauważył, że wsparcie organizuje mu Robak (dotychczas schowany za podwójną gardą).
Lech zaczął grać szybciej. Lech był płynny. Lech potrafił wykorzystać swoje atuty. Kędziora podłączał się do ataku i bombardował pole karne Górnika. I nie, to nie było bicie głową w mur. Poznaniacy wyglądali naprawdę nieźle – rozprowadzali akcje od tyłu, prowadzili piłkę jak po sznurku i dokręcali śrubę w odpowiednim momencie.
Tak, jak na początku spotkania czynili to gospodarze. Aż dziwne, że lechici nie wpadli na genialny pomysł, żeby kryć Gersona, który wraca do swojej dobrej formy z czasów, kiedy grał w gdańskiej Lechii. To właśnie on był najbliżej strzelenia gola w 12. minucie po tym, jak piłkę z rzutu wolnego dośrodkował Leandro. Także Danielewicz pokazał, że nie można go lekceważyć i zwodem, który można pokazywać jako ekstraklasową anomalię, oszukał Lasse Nielsena. Nie wspominając już o Grzelczaku, który stanął przed idealną okazją na podwyższenie prowadzenia po tym, jak dostał świetne podanie ze środka boiska, ograł bramkarza gości i… przelobował prawie-pustą-bramkę.
Górnik potrafił fenomenalnie wkleić się w szyki defensywne Lecha i porządnie w nich namieszać.
Nuda przerywana piorunami
Druga połowa: czas, start. Senność dopada nawet najbardziej wytrwałych kibiców obu drużyn. Bo niby to Lech przejął pałeczkę i stara się jakoś zorganizować w ataku, ale brakuje mu kreatywności. A to znowuż wykorzystują łęcznianie starając się przedrzeć przez nie-takie-szczelne linie obrony Kolejorza i wrzucić wyższy bieg. To znowu akcja zduszona w zarodku. To Grzelczak próbuje strzelać z każdego możliwego kąta, a Javier Hernandez ożywia publikę niekonwencjonalnymi zagraniami. I przy okazji wprowadza w osłupienie bramkarza gości.
Ale tak naprawdę to brakuje konkretów i można usnąć.
Tylko, że nawet jak człowiek próbuje przyłożyć głowę do poduszki, to nagle Bjelica wpuszcza na boisko Gajosa, a ten zaledwie 10 minut później wykazuje się świetnym wyczuciem i szarżuje w pole karne. I pakuje piłkę do siatki. Nie wolno tu umniejszać Szymkowi Pawłowskiemu, który raził niechlujnością, ale jak raz przyłożył nogę do futbolówki to… musiał być złoty kontakt. Jedynie Robak jakiś przyczajony, przygaszony, zupełnie inny niż w poprzednich spotkaniach.
Lech zaczął dominować. Zresztą, dziwne by było, gdyby tego nie zrobił – na boisku miał samych ofensywnych i kreatywnych zawodników. Nowy szkoleniowiec Kolejorza nie boi się zdjąć Trałki i wpuścić za niego Gajosa. Nawet jeśli oznacza to chwilowe przesunięcie Pawłowskiego na pozycję „10”. Po prostu ufa swoim zawodnikom i wykazuje się odpowiednią dozą intuicji: wie, kiedy może sobie na to pozwolić. A drużyna odwdzięcza mu się wielkim zaangażowaniem. No, prawie cała. Kadar rozegrał dzisiaj jeden z gorszych meczów i mocno odstawał od reszty. Fakt, że lechici przez całe spotkanie nie pałali wielkim entuzjazmem, ale w odpowiednich momentach potrafili się w sobie zebrać i podkręcić obroty.
Nawet, gdy Grzelczak doprowadzał poznańskich kibiców do zawału serca.
Popularny Mr Wolej świetnie odnajdywał się na boisku. Walczył, zawsze meldował się tam, gdzie go potrzebowano i kilkakrotnie stanął przed idealną szansą na gola. Zabrakło mu trochę szczęścia (gdy przelobował pustą bramkę) i precyzji.
I nawet, gdy człowiek ma ochotę wyłączyć mecz, bo oczy krwawią od kanionu, który zaczął się urządzać w środku pola i ani myślał się stamtąd wyprowadzać… nagle dochodzi do przełomu. To można uznać za główną zmianę, jaka zaszła w drużynie poznańskiego Lecha: stać go na zryw. Choćby taki jak w samej końcówce spotkania, gdy Kędziora i Makuszewski przeprowadzili akcję bramkową. Zwyczajnie potrafią, nawet jak po drodze wystawią festiwal błędó.
Górnik Łęczna – Lech Poznań 1:2 (1:1)
Bramki: Grzelczak (13') – Maciej Gajos (71'), Maciej Makuszewski (90'+)
Górnik Łęczna: Sergiusz Prusak [3,5] – Komor [3] (46' Sasin [3]), Szmatiuk [3,5], Gerson [4], Leandro [4] – Bonin [3], Danielewicz [3,5], Dźwigała [3], Piesio [3], Jurisa [2,5] (63' Javi Hernandez [4]), Grzelczak [4] (90' Pitry).
Lech Poznań: Putnocky [2,5] – Kędziora [4], Bednarek [4], Nielsen [2,5], Kadar [2] – Tetteh [4], Trałka [3,5] (61' Gajos [4]) – Makuszewski [3,5], Pawłowski [3,5], Jevtić [4] (83' Majewski) – Robak [2,5] (74' Kownacki [3])
Żółte kartki: Dźwigała, Jurisa – Kędziora, Makuszewski
Widzowie: 7078
Sędzia: Piotr Lasyk [2]
Plus mecz Transfery.info: Piotr Grzelczak (Górnik Łęczna)