Niedokończone dzieło Piotra Stokowca
2017-11-28 20:12:59; Aktualizacja: 6 lat temuEkstraklasowe realia są dla trenerów bezwzględne. Do tej pory najlepiej balansującym na krawędzi szkoleniowcem był Piotr Stokowiec... aż sam wsadził głowę pod ostrze gilotyny.
Trener-wizjoner
Sagrada Familia jest symbolem piękna i doskonałości. To wciąż niedokończona budowla, nad którą prace trwają grubo ponad sto lat, co nie przeszkadza nikomu w tym aby zachwycać się tą wyjątkową świątynią. Lubin również ma swoje dzieło w budowie, a w zasadzie to dwa. Pierwszym z nich jest kościół przywoływany rok w rok przy okazji inauguracji Pucharu Świata w skokach narciarskich. Sławę w internecie przyniósł mu dach łudząco przypominający rozbieg skoczni. Pięknem trudno to nazwać, ale pomysłowości autorowi odmówić nie można.
Prawdziwym wizjonerem w Lubinie był natomiast Piotr Stokowiec. Trener, który potrafił nakreślić plan swojej drużynie w taki sposób, że wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku i nawet najdziwniejsze pomysły w postaci Tosika na szpicy zdawały rezultat. Zarówno na początku tego jak i poprzedniego sezonu Zagłębie wyglądało bardzo obiecująco. Co jeszcze ciekawsze, trener osiągnął to w zupełnie inny sposób. Miedziowi na początku rozgrywek 2016/2017 to ekipa prezentująca się przyjemnie dla oka, przejmująca inicjatywę, grająca często na jeden kontakt, na małej przestrzeni w bocznym sektorze boiska. Mimo braku bramkostrzelnego napastnika drużyna była całkiem skuteczna, dzięki kreatywności w środku pola i bardzo dobrze wypracowanym stałym fragmentom gry.
Od startu obecnego sezonu Zagłębie pokazało nowe oblicze. Trener postawił na budowę od podstaw i szczególną uwagę poświęcił defensywie. Ta, co trzeba podkreślić, prezentowała się bardzo solidnie. Gra trójką środkowych pozwoliła na więcej w grze do przodu Jachowi oraz Guldanowi, ale to świeżo pozyskany Bartosz Kopacz okazał się prawdziwym profesorem pola karnego. Wyrachowanie, spokój na boisku, dynamiczna gra z kontry i duet dobrze ze sobą współpracujących napastników zamiast pojedynczego, pozostawionego samemu sobie snajpera. Taki był plan i wydawał się sprawdzać wyśmienicie.
Do czasu. Powtórzył się scenariusz doskonale znany lubińskim kibicom. Jesienna chandra kolejny raz ogarnęła ekipę prowadzoną przez Piotra Stokowca, tym razem zabierając nie tylko skuteczność i zdobywane punkty, ale również wrażenia estetyczne oraz... nadzieję. Ostatnie mecze Zagłębia były tak pasjonujące, że nawet najwięksi futbolowi koneserzy musieli być śmiertelnie znudzeni, przy czym głównymi winowajcami takiego stanu rzeczy byli właśnie Lubinianie. Mimo tego, że przed sezonem kluczowi zawodnicy zostali utrzymani w zespole, a kadrę zasiliło kilku kolejnych wartościowych piłkarzy, na czele z Jakubem Świerczokiem.
Panie kacie, oto gilotyna
Datę 26.11.2017 Piotr Stokowiec zapewne zapamięta bardzo dobrze. Derby Dolnego Śląska zarówno dla Zagłębia jak i Śląska to spotkanie niezwykle ważne, chociaż niekoniecznie widać było to tego dnia na boisku.
Spotkanie było zupełnie nijakie. Trudno mówić tutaj o jakichkolwiek sytuacjach bramkowych albo nawet ciekawych akcjach. Więcej za to można powiedzieć o zmianach. Najpierw jedyny skuteczny zawodnik, Jakub Świerczok, został zastąpiony przez Bartłomieja Pawłowskiego. Zawodnika kreatywnego, dynamicznego i marnującego masę okazji. Jaki był jego największy plus w tym sezonie? Bardzo dobra współpraca... ze Świerczokiem. Częste dwójkowe rozegranie na jeden kontakt, które bywało decydujące przy groźnych akcjach Zagłębia. Jak widać, nie było to tego dnia potrzebne.
Kolejny na boisku pojawił się Adam Buksa w miejsce Filipa Jagiełły. O ile zejście wracającego po przerwie młodego pomocnika wydawało się oczywiste, o tyle pojawienie się będącego w podobnej sytuacji napastnika wydawało się dziwne, zwłaszcza przez pryzmat zdjęcia Świerczoka. Na koniec Stokowiec zostawił prawdziwą wisienkę, czy jak kto woli, truskawkę na torcie. Zapomniany Tosik zastąpił ulubieńca trenera, Patryka Tuszyńskiego.
Zmiany więc były, ale niekoniecznie wnosiły cokolwiek do gry Miedziowych. Drużyna ospale przeszła przez mecz, puentując to golem straconym po stałym fragmencie gry. Elemencie, w którym jeszcze nie tak dawno w Ekstraklasie nie było lepszej drużyny od Zagłębia. Piotr Stokowiec najzwyczajniej zginął od własnej broni.
Osieroceni
Kamil Mazek, Jan Vlasko, Jakub Tosik. To tylko kilku zawodników, co do których polityka trenera mogła wydać się niezrozumiała. Jeśli coś ewidentnego można zarzucić Stokowcowi, to właśnie pewien brak konsekwencji, wręcz logiki w wystawianiu bądź porzucaniu pewnych piłkarzy. Wielokrotnie zdarzały się sytuacje, kiedy dobry występ, lub kilka niezłych z rzędu wcale nie skutkowało kolejnymi minutami na boisku.
Były zawodnik Ruchu Chorzów przychodził jako piłkarz, który ma stanowić siłę na skrzydle i faktycznie, w pierwszych meczach spisywał się nieźle, szarpał, był wyróżniającą się postacią... aż tu nagle stał się regularnym zawodnikiem rezerw, gdzie zupełnie zresztą przepadł. Był przecież doskonałą alternatywą, dzięki swojej dynamice, której ofensywie Zagłębia wyraźnie brakowało. Jan Vlasko często będący obiektem drwin to zagadka nie do rozwiązania. Piłkarz, który po problemach zdrowotnych bardzo popracował nad sylwetką, kondycją. Było widać, że pod tym względem jest bardzo dobrze przygotowany, a przecież technicznie też niczego mu nie brakowało. Dlaczego z dobrej strony pokazał się tylko kilka razy i to nie powalając nikogo na kolana, to pozostanie tajemnicą. Często jednak pierwszeństwo w pojawianiu się na boisku miał choćby Adrian Rakowski, kolejne kuriozum.
Najbardziej niezrozumiałe jest jednak to co stało się z Jakubem Tosikiem. Rasowy rzeźnik, który u Stokowca dojrzał. Spisywał się w dużej mierze odpowiedzialnie, zwłaszcza jeśli zestawimy to z tym co miało miejsce kilka lat temu w jego wykonaniu. Przede wszystkim wyróżniał się w defensywie, ale również w grze do przodu nie było wiele do zarzucenia. Grał w środku pomocy, na bokach obrony... a zdarzyło mu się również grać na szpicy, tak jak w spotkaniu z Partizanem. Człowiek do zadań specjalnych był ważnym elementem układanki Stokowca i nagle zapadł się pod ziemię.
Mimo tego, że w tym sezonie Stokowiec zdecydował się na grę wahadłowymi, wolał na tej pozycji byłych napastników przerobionych na skrzydłowych, którzy teraz nagle mieli doznać kolejnej transformacji. Arek Woźniak i Łukasz Janoszka chyba sami nie wierzyli w to gdzie tym razem wystawia ich trener. Spryt, niezłe uderzenie, dobre ustawianie się i znajdowanie wolnej przestrzeni na boisku. Mniej więcej takie są główne atuty jednego i drugiego, ale raczej nikt nie zaliczy ich do zawodników szybkich czy dobrze dośrodkowujących. Jaką więc role miały pełnić takie wahadła, tego chyba nie wie nikt.
Z drugiej strony przy do bólu nieprzekonującym Tuszyńskim, który błąkał się bez ładu i składu na boisku, aż szkoda było „kisić” Woźniaka i Janoszkę bliżej własnej bramki. Zwłaszcza, że ten pierwszy w poprzednim sezonie był najlepszym strzelcem Zagłębia. Dziś na koncie ma zerowy dorobek bramkowy.
***
Bezapelacyjnie Piotr Stokowiec jest jednym z najlepszych taktyków w rodzimym futbolu. Udowodnił to nie tylko prowadząc kolejne kluby, adaptując swoich zawodników do gry w różnych systemach, ale również bardzo rzeczowo i konkretnie wypowiadając się w telewizji, kiedy zdarzyło mu się być ekspertem. Kontrastuje to z wizerunkiem trenera z konferencji prasowych, ale ich raczej nie powinno się traktować śmiertelnie poważnie, o czym chyba często w wypadku Stokowca zapominano.
Za osiągane wyniki, rozwój poszczególnych zawodników, to w jaki sposób potrafił zorganizować drużynę trenerowi należy się ogromny szacunek. Trzeciego miejsca w lidze czy Partizana – dla mnie najbardziej emocjonującego meczu z perspektywy trybun – nikt mu nie odbierze, podobnie jak wkładu w progres Kubickiego czy Jacha. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że mogło być jeszcze lepiej. Piotr Stokowiec mówił „A”, po którym nie następowało „B”. Ted Mosby, bohater serialu „Jak poznałem Waszą matkę” w jednym z odcinków opowiadał anegdotę o architekcie. Tenże architekt zaprojektował bibliotekę, która zawaliła się po jakimś czasie ze względu na błąd w obliczeniach. Główny bohater podsumował to słowami: „nie myślał o książkach”. Trudno nie odnieść wrażenia, że byłemu już szkoleniowcowi Zagłębia przy genialnym projekcie wkradł się dwukrotnie podobnie banalny błąd.