Nowy motor Zagłębia: Saša Balić
2017-08-14 21:26:20; Aktualizacja: 7 lat temu Fot. Transfery.info
– Jaka szkoda, że państwo tego nie widzicie – tak mogli zakrzyknąć sprawozdawcy radiowi podczas środowego meczu Zagłębia z Jagiellonią. W dużej mierze za sprawą nowego zawodnika „Miedziowych”.
Zagłębie po raz kolejny zagrało po swojemu, przynajmniej jeśli chodzi o ten sezon. Nie przejęło inicjatywy, w defensywie cofnęło się głęboko i pozwalało na rozgrywanie długich ataków pozycyjnych, zawężając przy tym pole manewru w środku pola. Liczyło na kontry, od czasu do czasu po odbiorze skonstruowało ciekawy atak. Wyrachowanie ponad finezję. To co jednak od pierwszej minuty rzucało się najbardziej w oczy, to aktywność czarnogórskiego lewego obrońcy, Sasy Balicia.
Gra trójką w defensywie i szeroko rozstawieni wahadłowi to nowy pomysł na grę Piotra Stokowca. W spotkaniu z ekipą z Białegostoku na pierwszy plan wysunął się 27-latek. Od początku wychodził bardzo wysoko, ustawiony skrajnie przy linii. Skrzydłowi schodząc do środka ściągali uwagę obrońców i zdobywali dla niego trochę przestrzeni. To zresztą żadną nowością nie jest — w ostatnim sezonie zwłaszcza Čotra często pokazywał się do gry w miejscu, gdzie miał ogromną pustą przestrzeń do przedarcia się pod pole karne przeciwnika.
Problem polegał na tym, że brakowało odpowiedniej decyzji. Czy to ze strony kolegów z drużyny, żeby zagrać szybki przerzut, czy to kiedy piłka trafiła już do Serba, brakowało odwagi, dynamiki aby ruszyć do przodu. Tego typu wypady były rzadkością. Przez to ataki były do bólu przewidywalne i tylko momentami udało się czymś zaskoczyć rywala. Na domiar złego Aleksandar Todorovski czy Jakub Tosik występujący po drugiej stronie boiska, również nie atakowali jakoś ochoczo.
Wracając jednak do byłego kapitana Zagłębia, a obecnie piłkarza Śląska — trudno określić takiego zawodnika inaczej niż mianem hamulcowego, chociaż trzeba podkreślić, że młodszy i zwinniejszy Daniel Dziwniel odmieniał sytuację zaledwie w znikomej części. Wina w dużej mierze leżała w rozegraniu, które było zdecydowanie zbyt wolne. Nie pomagało w tym jednak częste zachowanie bocznych obrońców, którzy zamiast zaryzykować, woleli piłkę wycofać do kolegów z obrony.
Teraz w magiczny sposób nagle Zagłębie zaczęło grać szybciej. Baliciowi nie brakuje odwagi, przebojowości. Szybko zabiera się z piłką i nie boi się wdać w drybling w momencie kiedy doskakuje do niego przeciwnik. Być może właśnie dlatego koledzy z drużyny tak ochoczo kierowali do niego podania, w zasadzie jakby bez zastanowienia. Oczywiście, Czarnogórzec nie jest typem wirtuoza czy dryblera. Na pewno nie będziemy rozpływać się nad jego bajeczną techniką. W swoim debiucie w barwach Zagłębia zaprezentował się jednak jako zawodnik, który doskonale wywiązuje się ze swoich zadań i napędza kolejne ataki drużyny. Dzięki szybko podjętej decyzji wielokrotnie był w stanie zaskoczyć rywali. Jakby tego było mało, celność jego dośrodkowań również stała na niezłym poziomie. Przynajmniej w porównaniu do tego co prezentowali jego poprzednicy. Dorzucając do tego warunki fizyczne, które pozwalają na skuteczną grę głową — a Sasa lubi wejść w pole karne — oraz bardzo daleki wyrzut z autu, mamy zawodnika zaskakująco uniwersalnego.
Kogoś takiego zdecydowanie w Zagłębiu brakowało. Ekipa Piotra Stokowca raczej nie narzeka na nadmiar dynamicznych zawodników, a już na pewno nie takich, którzy od razu po otrzymaniu piłki wiedzą co mają z nią zrobić. Póki co nie wyniknęły z tego żadne konkrety, ale gołym okiem widać, że drużyna zyskała ogromnie na angażu tego zawodnika. Nowy motor, którego drużyna bardzo potrzebowała. Jak się jednak okazuje, zanim na dobre zagościł w pierwszym składzie i dał się poznać sympatykom Ekstraklasy, wyszła na jaw wada. Być może bardzo poważna i kto wie czy tak naprawdę Czarnogórzec będzie mógł w Polsce pokazać coś więcej.
Sasa jest zawodnikiem, który nie zwykł odstawiać nogi. Wielokrotnie ucierpiał w pojedynkach z przeciwnikami, ale co gorsza, upadł na murawę i bez kontaktu z przeciwnikiem. Jeśli do czegoś można się w tym sezonie u Piotra Stokowca przyczepić, to właśnie do tej jednej decyzji. Zawodnik nie został zdjęty od razu z boiska, kiedy można było przypuszczać, że kontuzja może się pogłębić. Bliźniaczo podobna sytuacja do tej z poprzedniego sezonu, kiedy to Jarosław Jach pozostając na boisku już po odniesieniu urazu, zapewnił sobie kilkumiesięczny urlop.
Zagłębie dokonało więc solidnej renowacji tego lata, a zwieńczeniem jej miał być nowy napęd. Problem polega na tym, że tak jak ten poprzedni, ten też wydaje się uszkodzony. Miedziowi przeznaczenia nie oszukali. Zarówno były jak i obecny lewy obrońca w jednym momencie doznali kontuzji. Prawo Murphy’ego w czystej postaci. Dla Miedziowych o tyle dobrze, że Sasa szybko wrócił do siebie i podrywając drużynę swoim wejściem w meczu z Lechem, drugi pokazał, że może być ogromnym wsparciem dla ekipy Piotra Stokowca. Do trzech razy sztuka?
KRYSTIAN PORĘBSKI