Pieniądze szczęścia nie dają. A może jednak?
2013-02-26 14:33:53; Aktualizacja: 11 lat temuO pieniądzach w życiu można mówić bez końca. Jeżeli poszukujecie dziedziny, gdzie fundusze mają ogromne znaczenie, zapraszamy do krainy futbolu.
Dla wielu ludzi stwierdzenie, iż pieniądz jest gwarantem szczęśliwości to truizm. Niemal każda dziedzina potrzebuje środków na rozwój. Progres zapewnia lepsze funkcjonowanie, zwiększa wydajność, poprawia rezultaty. A jednym z owoców wszelakiego rozkwitu jest zadowolenie. Od tego stanu bardzo blisko do szczęścia.
To jak jest? Zapewniają satysfakcjonującą porcję szczęścia, czy nie? Udzielenie jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie wymaga głębszej kontemplacji. Tym, którzy powiedzą, że owszem, „bilon i papier” podnoszą poziom endorfin w organizmie, wytknie się materializm i kult pieniądza. Zależy, czym dla danej osoby są szczęście i zadowolenie. Dla jednych to nowe auto, na które ciułali pół życia i dla których bez środków pieniężnych marzenie by się nie spełniło. Inni stawiają na coś takiego jak miłość czy samorealizację, a więc wszelką pomyślność zapewniają sobie bezgotówkowo. Sposób dążenia do swoistego błogostanu to prywatna sprawa każdego z nas, bo ze szczęściem jest jak z wiarą. Każdy ma swoje.
Jak możemy określać szczęście w futbolu? Dla kibica liczy się widowisko. Dla trenera najważniejszym aspektem jest realizacja założeń i końcowy sukces. Dla piłkarza dobra gra i oczywiście zwycięstwo. Czy szczodre subwencje dla klubów piłkarskich powodują uśmiech na twarzach fanów, piłkarzy i trenerów?Popularne
Możni tego świata, jeżeli się już w piłkę nożną pakują, nie szczędzą grosza. Niekiedy może się to odbić czkawką, jak w przypadku hiszpańskiej Malagi. Można też pompować fortunę w niesprzyjającej lidze pełnej takich dysproporcji (Anżi Machaczkała). Sukcesu się nie kupi. To znaczy można, ale na chwilę. Przebogaty zespół z Emiratów Arabskich, Manchester City nakupował piłkarzy i zdobył mistrzostwo w roku 2012. W tym sezonie niemal pewne jest, że wypracowanego (wykupionego?) trofeum nie obroni, na domiar złego, zajęli ostatnie miejsce w swojej grupie Ligi Mistrzów (za plecami Ajaxu Amsterdam!). Mimo, iż żadnego z zespołów z Manchesteru nie darzę jakąś specjalną sympatią, czy antypatią, cieszy mnie taki bieg wydarzeń. Bo pokazuje, że w sporcie pieniądze nic nie gwarantują. One ułatwiają, uprzyjemniają, uatrakcyjniają. Ale pracy, wysiłku i zaangażowania nie zastąpią.
Tę specjalną relację szczęścia i pieniędzy najlepiej omówić na przykładzie beneficjentów petrodolarów ze stolicy Francji – Paris Saint-Germain. Pierwszy prezes w historii klubu (krótkiej, co prawda), niepochodzący z nad Sekwany postawił przed zespołem jasne cele: trofea. Aby tego dokonać, rocznie na konto paryżan wpływa blisko 200 milionów € od katarskiej firmy Quatar Sports Investments. Taki sowity zastrzyk gotówki pozwolił na przeprowadzenie kilku spektakularnych transferów. Przez stwierdzenie „spektakularnych” mam na myśli: bardzo drogich. O ile 21 milionów € za takiego geniusza jak Zlatan Ibrahimović to suma zrozumiała, o tyle kolejno 42 miliony € za Javiera Pastore (to jeszcze sezon 2011/2012), 45 milionów za utalentowanego żółtodzioba Lucasa Mourę, 42 miliony € za Thiago Silvę i wreszcie 26 milionów za Ezequiela Lavezziego to liczby z kosmosu. Doszło do takiej sytuacji, że gdy PSG interesuje się jakimś zawodnikiem, jego klub automatycznie winduje cenę w górę. Mają to niech płacą! Z drugiej jednak strony dla właścicieli stołecznej drużyny 10 milionów euro to żadna sumka. Chcą, to kupują.
O tym, że coś takiego jak „finansowe fair play” to fikcja widzimy między innymi na płaszczyźnie zarobków. Na pensje swoich piłkarzy Katarczycy z Paryża wydają ok. 5,5 miliona € miesięcznie. Dla porównania, z budżetów czołowych i najbogatszych francuskich zespołów (Lyon, Marsylia) ubywa co miesiąc niecałe 2,5 miliona. Nie od dziś wiadomo, że piłkarze zarabiają za dużo. Jednak taka przepaść finansowa to już przesada.
No i teraz najważniejsze. Czy to się w jakiś sposób przekłada na grę? Widzimy większe zaangażowanie? Jeżeli ktoś jest ambitny i ma duszę wojownika będzie „gryzł trawę” również za mniejszą stawkę. Póki co, trudno w przypadku paryżan mówić o zespole. Jest to zbiór fantastycznych indywidualności. Potrzebny tam człowiek, który poukłada drużynę i zaszczepi w nich ducha walki. Czy Ancelotti jest odpowiednim facetem? Dotychczasowa gra w kratkę (mówię o stylu, nie wynikach) pokazuje, że nie bez powodu w Paryżu marzą o Jose Mourinho. Włoch wykonuje swoje zadania, drużyna wygrywa. Ale na pewnym etapie wyniki to nie wszystko.
Zresztą przyjrzyjmy się bliżej tym liczbom. One nie kłamią. Na starcie sezonu ligowego ekipa z Paryża notowała remisy i skromne, nieprzekonujące zwycięstwa. 3 pierwsze kolejki to dwa remisy i jedna, niezbyt przekonująca wiktoria z Lille. Ten ociężały wózek do przodu ciągnął jeden człowiek, Zlatan. W 8 kolejce na Stade Vélodrome w Marsylii, zobaczyć można było wyrównany, dobry mecz. Sprawiedliwy podział punktów pozwalał odnieść wrażenie, że zapowiadana potęga z Parc Des Princes to jeszcze nie ten zespół. Niemiłosierne męczarnie z przeciętniakami były dowodem potwierdzającym fakt, że bogacze co prawda wygrywają, ale w marnym stylu i przy odpowiedniej dawce futbolowego farta. Niekiedy, (jak przy 1:2 z Saint Etienne, 2:3 z Sochaux, 0:0 z Ajaccio) fortuna nie sprzyjała pięknym i majętnym. Bo szczęście bywa przewrotne i na to czy nam towarzyszy, nie mamy większego wpływu. Możemy tej pomyślności pomóc. W sensie metaforycznym. W futbolu przy pomocy pieniędzy. Im więcej lepszych zawodników, tych światowej klasy, tym większe prawdopodobieństwo sukcesu. Wszystko trzeba robić z głową, bo gdzie mamy zdrowy rozsądek, tam fortuna chętniej zagląda. A póki co, chwilowo lub nie, zadomowiła się w stolicy Francji.
No właśnie, o tym, jaki ogrom szczęścia los zesłał ostatnimi czasy na paryski zespół, świadczy przebieg i wynik niedzielnego Classico Ligue 1. PSG podejmowało na własnym stadionie Olimpique Marsylia. Tydzień wcześniej krezusi niespodziewanie ulegli FC Sochaux, zaś marsylczycy poczynali sobie w lidze naprawdę dobrze. Mecz zapowiadał się więc niezwykle ciekawie, gwarantem tego był chociażby jesienny pojedynek. Spodziewany debiut Davida Beckhama powodował znaczny wzrost zainteresowania mediów zagranicznych tym spotkaniem.
Wynik potyczki w żaden sposób nie odzwierciedla przebiegu meczu. Ale tak to już w futbolu bywa. Nie zawsze wygrywa lepszy. Po 90 minutach na tablicy widniał rezultat 2:0 dla gospodarzy. Paryżanie oddali w niedzielny wieczór (według statystyk) dwa celne strzały na bramkę Steve’a Mandandy. Ja doliczyłem się jednego, ponieważ gol Zlatana był przypadkowy. Padł w 90 minucie, a do tego czasu sprawa wyniku była otwarta. Piłka odbiła mu się od kolana i wtoczyła się za linię bramkową. Trudno nazwać to zamierzonym uderzeniem. Z kolei trafienie otwierające wynik, samobój N’Koulou padł po, nazwijmy to, trąceniu piłki w okolice pola karnego. Kameruńczyk, ku swemu nieszczęściu zrobił coś z niczego. Futbolówkę, która nie miała żadnego zamiaru zmierzać do bramki, po anemicznym strzale jednego z paryżan, skierował w sobie tylko znany sposób do siatki. Ten jedyny wart odnotowania strzał ze strony PSG o uderzenie z rzutu wolnego Zlatana. Mimo tak deprymującego wydarzenia, jak „swojak” po akcji wątpliwej jakości, goście przewagę mieli ogromną. Oddali w sumie 16 strzałów, z czego 8 zmusiło bramkarza PSG do interwencji. Grali zdecydowanie lepiej, jednak zabrakło im najważniejszego. Nie tyle skuteczności, co zwykłego piłkarskiego szczęścia. I zamiast doskoczyć do lidera na 2 punkty, muszą odrabiać stratę 8 oczek. A podopieczni Ancelottiego utwierdzają się w przekonaniu, że nawet jak nie biegają i nie strzelają, to i tak wygrywają. Do stylu prezentowanego przez paryżan można mieć spore zastrzeżenia. Tylko co z tego, skoro wygrywają i liderują? Magia pieniądza.
W środę, 6 marca czeka ich rewanżowy mecz w 1/8 Ligi Mistrzów. Po drodze zawitają do Reims w ramach 27 kolejki Ligue 1. Spotkanie w Champions League to w zasadzie formalność. Po wyjazdowym zwycięstwie z Valencią 2:1, w Paryżu powinni nastrzelać Hiszpanom sporo bramek. Teoretycznie, na papierze. Z ich dotychczasowym fartem, nie będzie problemu. Lecz gdy fortuna się odwróci, a tak już w bieżącym sezonie bywało, mogą pocałować klamkę. Klamkę od drzwi ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Czy tak się stanie, zobaczymy. Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe, dlatego środowa potyczka PSG z Valencią może wydawać się interesująca. Wbrew pozorom.
Podobno zwycięzców się nie sądzi. Nic bardziej mylnego. Nie jest ważne jedynie czy wygrywasz, ale jak to robisz. Masz swoja robotę wykonywać dobrze, wręcz perfekcyjnie. Zwłaszcza, jeżeli patrzą na to tłumy sympatyków. Na razie Paris Saint-Germain robi swoje. Niestety bez polotu. Tego się już nie kupi. Pomóc może szczęście, ale raz ze na krótką metę, a dwa, że nie wolno bazować na przypadku. To trzeba wypracować. Koniecznie, jeżeli chce się być postrzeganym, jako piłkarska potęga.