Piłkarz jednego gola
2020-01-19 18:48:49; Aktualizacja: 4 lata temuBył u progu wielkiej kariery, kiedy strzelał gola w jednym z najważniejszych klubowych pojedynków na całej planecie. Pewnie nikt nie spodziewał się wtedy, że w wieku 31 lat Jeffrén Suárez nie tylko nie będzie się już znajdował na radarze tych największych europejskich klubów, ale...
po prostu bezskutecznie będzie poszukiwał jakiegokolwiek pracodawcy, nawet w polskiej Ekstraklasie.
***
Tak jak w muzyce mamy tzw. artystów jednej piosenki, tak samo w piłce nożnej możemy wyróżnić piłkarzy jednego gola. To określenie idealnie pasuje właśnie do Jeffréna, który przez kibiców zostanie zapewne zapamiętany głównie przez trafienie, które zanotował w meczu elektryzującym niemal cały piłkarski świat - El Clásico.Popularne
29 listopada 2010 roku. Ta data przejdzie do historii FC Barcelony nie tylko przez to, że „Duma Katalonii” obchodziła tego dnia 111. rocznicę założenia. Tak samo jak „Blaugrana” nazywana jest ‘czymś więcej niż klub’, tak samo jej wszyscy sympatycy tego dnia dostali od swoich piłkarzy coś więcej niż prezent. José Mourinho przyjechał wówczas na debiutancki dla niego klasyk na Camp Nou - stadion, na którym stawiał swoje pierwsze poważne kroki w futbolu jako trener, wówczas asystent sir Bobby’ego Robsona i Louisa van Gaala. To właśnie w stolicy Katalonii już jako szkoleniowiec Realu Madryt Mou doznał tego dnia jednego z największych upokorzeń w swojej dotychczasowej karierze. „Blaugrana” dowodzona przez jego, jak się potem miało okazać, odwiecznego rywala, Pepa Guardiolę zmasakrowała „Królewskich” i pokonała ich przed własną publicznością aż 5:0. Ostatniego z goli w tym spotkaniu strzelił nieznany wcześniej szerszej opinii publicznej Jeffrén Suárez.
Wzorcowy produkt La Masii
Miał zaledwie rok, gdy jego rodzina przeprowadziła się z Wenezueli, gdzie piłkarz przyszedł na świat na początku 1988 roku, i trafiła na Wyspy Kanaryjskie. Nieco ponad 16 lat później skauci Barcelony wypatrzyli tam młodego i całkiem utalentowanego skrzydłowego CD Tenerife. Po krótkim namyśle trafił do słynnej La Masii, gdzie wpadł pod skrzydła nie byle kogo, bo Ángela Guillermo Hoyosa. Pod okiem Argentyńczyka, nie bez powodu nazywanego ojcem chrzestnym Leo Messiego, oprócz sześciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki futbolu uczyli się także inni późniejsi współtwórcy wielkiej Barcelony ery Guardioli tacy jak Gerard Piqué, Sergio Busquets czy Pedro Rodríguez.
Jeffrén przeszedł przez wszystkie kolejne szczeble katalońskiego futbolu młodzieżowego. W tym dorosłym zaczynał w nieistniejącej już Barcelonie C. Później rozegrał trzy pełne sezony w rezerwach „Dumy Katalonii”, gdzie poznał Guardiolę. W pierwszym zespole „Blaugrany” zadebiutował jednak jeszcze za Franka Rijkaarda. W listopadzie 2006 roku zmienił w końcówce meczu Pucharu Króla z Badaloną nie byle kogo, bo Javiera Saviolę.
W dwóch kolejnych latach jego rola w pierwszej drużynie Barçy był marginalna - w sezonie 2008/2009 jednak zdołał zadebiutować już pod wodzą Guardioli w Primera División, potem dokładając do tego jeszcze jeden występ. Prawdziwym przełomem były dopiero kolejne rozgrywki, w których zaczął regularnie pojawiać się na boisku przynajmniej w roli zmiennika. Sezon 2009/2010 ostatecznie zakończył z bilansem dwóch goli i takiej samej liczby asyst w 18 meczach we wszystkich rozgrywkach.
Bramkę na wagę wpisania na karty historii skrzydłowy zdobył natomiast już w kolejnym sezonie. 91. minuta El Clásico na Camp Nou. Barcelona bawi się z Realem, a w tej zabawie uczestniczą też młodzi. Andrés Iniesta cudownym dotknięciem piłki wyprowadza jeszcze niespełna 20-letniego Bojana. Ten pędzi prawą stroną boiska już na połowie „Królewskich” i cudownie wykłada piłkę o dwa lata starszemu koledze. Jeffrén na wielkim luzie umieszcza ją w siatce bezradnego tego dnia Ikera Casillasa. Kapitan reprezentacji Hiszpanii, tak jak i cały Real jest już na łopatkach. Kataloński skrzydłowy o wenezuelskich korzeniach pada w objęciach całej drużyny.
- Barcelona wciąż pamięta o tym golu. Z nim wiąże się zresztą dość ciekawa historia. Zdobywcą piątej bramki w 1994 roku dla ówczesnego Dream Teamu w innym słynnym spotkaniu z Realem był Iván Iglesias, który również po odejściu z Barçy nie zrobił oszałamiającej kariery. Dlatego Jeffrén w stolicy Katalonii często jest porównywany właśnie do Iglesiasa - przypomina Albert Morén, analityk meczów FC Barcelony i założyciel eumd.es
Iglesias również rzeczywiście mógł wycisnąć znacznie więcej ze swojej przygody z piłką. Ten urodzony w Gijón pomocnik koniec końców rozegrał jednak w Barcelonie 49 ligowych meczów, ponad dwa razy więcej niż Jeffrén (22). A przy tym ma na swoim koncie blisko 200 występów w Primera División, a o takiej liczbie jego młodszy kolega po fachu może już chyba raczej jedynie pomarzyć.
Lizboński zawód
Gol z Realem nie zmienił jednak zbytnio pozycji Jeffréna w zespole. W następnym tygodniu z Osasuną również rozegrał tylko około trzy minuty. Później zniknął z kadry. Leczył kontuzję mięśniową, stracił przez to dobrych kilka tygodni, w lidze nie pojawił się na boisku od połowy grudnia do końcówki marca. Regularnie zaczął grać dopiero w końcówce sezonu, gdy Barcelona miała już zagwarantowane mistrzostwo.
Już wtedy trochę szykował się do odejścia. Wiedział, że jeśli chce grać więcej, to musi spróbować swojej szansy gdzieś indziej. Ostatecznie na początku sierpnia 2011 roku trafił do lizbońskiego Sportingu. Wydawało się, że Portugalia to idealny kierunek dla absolwenta słynnej La Masii. Po latach w wywiadzie dla dziennika „Marca” opowie jednak o tym, jak piłkarze akademii Barcelony żyją w stolicy Katalonii w wielkiej bańce i jak ciężkie może być dla nich odejście do innego klubu.
- Dużo wychowanków odchodzących z Barcelony myśli podobnie. Przez wiele lat znajdują się oni pod specjalną protekcją i wyjście z tej strefy komfortu jest dla nich czasem prawdziwym zderzeniem się z rzeczywistością. Ta dla niektórych okazuje się bezwzględna i niewielu z tych piłkarzy odnosi potem sukcesy. Trochę ze względu na to, jak duży mają komfort w „Blaugranie”, a trochę przez pryzmat stylu swoich kolejnych klubów, który czasem znacząco różni się od tego prezentowanego przez Barcelonę - mówi mi Ivan San Antonio, dziennikarz katalońskiego „Sportu”.
W Lizbonie Jeffrén miał jednak trochę pecha. Przez dwa sezony spędzone na Estádio José Alvalade męczył go kontuzje, najpierw uda, a potem kolana. Choć zdołał w tym czasie rozegrać dla „Lwów” 35 spotkań, z pewnością nie tego spodziewał się po swoim pobycie w stolicy Portugalii. Zresztą trafił też tam na naprawdę chude lata Sportingu. Rozstawał się z nim, kiedy klub zakończył ligowe zmagania na siódmym, najgorszym w swojej historii miejscu i nie zakwalifikował się do choćby eliminacji europejskich pucharów po raz pierwszy od sezonu 1975/1976.
Od Primera División do… Częstochowy
To wtedy też zaczęły się pierwsze poważne problemy skrzydłowego. Przez pół roku siedział na trybunach w Sportingu, aż w końcu postanowił wrócić do Hiszpanii i zakotwiczył w Realu Valladolid. Miał pomóc „La Puceli” utrzymać się w Primera División. Grał regularnie, choć był zmieniany zwykle po nieco ponad godzinie. Mimo że na dwie kolejki przed końcem sezonu Real wskoczył na bezpieczną pozycję, to ostatecznie dwie porażki na finiszu przypieczętowały jego spadek.
Jeffrén poczuł wtedy potrzebę stabilizacji. Pozostał na kolejny sezon na Estadio José Zorrilla, ale nawet w Segunda División jego statystyki nie wyglądały zbyt imponująco. W 35 spotkaniach zdobył wówczas ledwie trzy bramki i zanotował dwie asysty. Co ciekawe, dwa z tych goli strzelił w meczach przeciwko… Barcelonie B.
- Nie ulega wątpliwości, że nie spełnił on pokładanych w nich nadziei, ale nie zapominajmy, że mimo wszystko zagrał w kilku niezłych klubach. Nigdzie na długo nie zagrzał jednak miejsca i chyba to było tutaj bardzo istotne - dodaje San Antonio.
I rzeczywiście kolejne lata jego kariery to była jedna wielka tułaczka po Europie. Belgijskie Eupen, szwajcarskie Grasshoppers, wreszcie cypryjska Larnaka. Kiedy ostatni z tych klubów postanowił się z nim rozstać, pozostał bez pracodawcy. I nie znalazł go przez całą jesień, mimo że pojawił się wtedy nawet temat… Rakowa Częstochowa. Choć beniaminek Ekstraklasy nie chciał komentować całej sprawy, z informacji, które udało się nam uzyskać, wynika, że zawodnik ostatecznie nie do końca spodobał się trenerowi Markowi Papszunowi. O decyzji miały też zaważyć względy finansowe.
Pan reprezentant
Trochę szkoda, że piłkarz o bądź co bądź wielkich klubach w swoim CV nie trafił koniec końców do naszej Ekstraklasy. Ta zyskałaby nie tylko kolejnego po Miguelu Palance piłkarza, który zagrał w El Clásico, ale też młodzieżowego mistrza Europy (i to w dwóch różnych kategoriach wiekowych!), a także… reprezentanta Wenezueli.
Jeffrén zdecydował się występować w kadrze kraju, w którym się urodził, kiedy zdał sobie sprawę, że z podboju Hiszpanii już raczej mu nic nie wyjdzie. W marcu 2015, jako zawodnik drugoligowego już Valladolid, uzyskał wymagane papiery - w październiku tego samego roku, grając z kolei już w Belgii, zadebiutował w meczu towarzyskim „La Vinotinto” z Panamą.
- Trafił do Wenezueli w bardzo słabym stanie. Nie był gruby, nie miał problemów z dyscypliną, znajdował się po prostu w strasznie słabej formie Nie uważam, by było to spowodowane np. lotami transatlantyckimi - przecież podobną odległość przemierza wielu reprezentantów Wenezueli. Powiedzmy sobie szczerze - Jeffrén poprzez swoją grę dla Wenezueli chciał przypomnieć o sobie światu. Uważam jednak, że lepiej dla niego i samej reprezentacji byłoby, gdyby ten cały mariaż rozpoczął się nieco wcześniej - przyznaje Lizandro Samuel, dziennikarz Revista OJO i La Vida De Nos.
Nasz rozmówca ma tu na myśli zapewne wywiad, którego Jeffrén udzielił dziennikarzowi ESPN w 2010 roku. - Nie chcę już więcej mówić o [mojej grze dla] Wenezueli - tak mniej więcej można przetłumaczyć ówczesne słowa wtedy jeszcze wschodzącej gwiazdy Barcelony. Zresztą nie była to jedyna tego typu deklaracja…
- Trzeba też pamiętać o jego słowach wypowiedzianych pewnego razu na łamach dziennika „Marca”, w których wspomniał, że czuje się Hiszpanem i to właśnie dla tej reprezentacji chciałby grać. Nie powinno więc dziwić, że w Wenezueli raczej nie miał zbyt dobrych relacji z kibicami. Ba! Ci zwykle na jego widok gwizdali - dodaje Angel Soto, współautor wenezuelskiego BlogDTFC.
Czas pokazał, że w futbolu nie ma rzeczy niemożliwych. Jeffrén wielkiej kariery w reprezentacji Wenezueli ostatecznie jednak nie zrobił. W sumie rozegrał dla niej cztery spotkania, ostatnie w maju 2016 roku, kiedy podobnie jak w swoim debiucie, stanął naprzeciwko reprezentacji Panamy.
- Decyzja o tym, by grał dla Wenezueli, była błędem - zarówno dla piłkarza, jak i samej reprezentacji i federacji. Mówi się nawet nieoficjalnie, że jego przybycie do Wenezueli było początkiem problemów w relacjach między piłkarzami i ówczesnym selekcjonerem, Noelem Sanvincente. Prawda jest taka, że jego ówczesna decyzja o grze dla „La Vinotinto” wiązała się z tym, że przeżywał gorszy okres w karierze klubowej, nie powiodło mu się ani w Hiszpanii, ani też w Portugalii. Gra dla reprezentacji Wenezueli miała zbliżyć Jeffréna do angażu w klubie o swoich aspiracjach. Pod względem czysto sportowym nie mógł on już wtedy dać kadrze zbyt wiele - podsumowuje jego przygodę z reprezentacją Soto.
Ofiara Guardioli?
Kariera Jeffréna pokazuje, że bycie ważnym ogniwem wielkiego klubu na młodzieżowych szczeblach wcale nie gwarantuje późniejszego sukcesu w dorosłym futbolu. Przygoda z futbolem 31-letniego już dzisiaj piłkarza potoczyła się chyba jeszcze gorzej niż jego byłego klubowego kolegi Bojana Krkicia. Tego samego Bojana, który asystował mu przy „tym” trafieniu przeciwko Realowi.
- Obaj opuścili Barcelonę w podobnym czasie, ale to jednak trochę inne przypadki. Krkić z pewnością nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Z kolei przed Jeffrénem nie stawiano aż takich oczekiwań. Musimy też mieć na uwadze tę różnicę, że Bojan zadebiutował w „Blaugranie” znacznie wcześniej, zaś Jeffrén na w miarę regularne szanse musiał czekać, jak miał już 21-22 lata - przyznaje Morén.
- Moim zdaniem, nie byli oni ofiarami Guardioli. Sądzę nawet, że to zadziałało nieco w drugą stronę. Obaj dostali sporo szans i bardzo duże wsparcie. Koniec końców jednak nie podołali i z biegiem kolejnych lat grali w coraz gorszych klubach. Można dostrzec wspólną trajektorię ich karier: byli to zawodnicy, którzy po prostu nie podołali rywalizacji na najwyższym poziomie. Myślę, że jedynymi odpowiedzialnymi tego stanu rzeczy, są oni sami - dodaje Soto.
I trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Bojan w Barcelonie odegrał jednak nieco większą rolę niż Wenezuelczyk, a wynikało to z zapewne tego, iż był on uważany za znacznie większy talent. Przykład Wenezuelczyka pokazuje z kolei, jak ciężko jest dostać się obecnie w szeregi pierwszej ekipy „Dumy Katalonii” młodemu piłkarzowi, nawet jeśli jest się jej wychowankiem. W ciągu ostatnich lat udało się to tak naprawdę jedynie Sergiemu Roberto. W przypadku zawodników ofensywnych ostatnim takim graczem był Pedro. Od tego czasu tak jak Jeffrén próbował, tak i kolejni próbują wedrzeć się do pierwszej jedenastki. Póki co - bezskutecznie.